Jeszcze zanim dostałam do podpisania nową umowę o pracę, moja przyszła szefowa zadzwoniła do mnie z zaproszeniem na grudniową konferencję. Było to dla mnie niemałe zaskoczenie, bo przecież nową pracę zaczynam dopiero w nowym roku, więc w gruncie rzeczy w konferencji miałam uczestniczyć, jeszcze nawet dla nich nie pracując. Jednak takie spotkania mój przyszły pracodawca organizuje tylko raz do roku, więc uznali, że powinnam skorzystać z jedynej w najbliższym czasie okazji, by poznać moich nowych współpracowników. Zgodziłam się niemal natychmiast, spodziewając się konferencji w jednym z krajów Europy Wschodniej, ponieważ dla tego regionu będę pracować od stycznia. Więc wyobraźcie sobie tylko mój uśmiech, gdy jakoś w październiku przyszedł mail z informacją o miejscu zebrania: Limassol, Cypr :).
Sama podróż była dość masakryczna - od momentu wyjścia z domu do wejścia do hotelu w Limassol zleciało dobre 11 godzin... Bezpośrednich lotów do Larnaki nie miałam, musiałam się przesiadać w Wiedniu, no i wstawać przed 4 na samolot. A potem, oczywiście, jeszcze z Larnaki dojechać pod Limassol, bo dyrekcja wybrała hotel kawałek od miasta. Efekt był taki, że na pierwszą kolację szłam półprzytomna z niewyspania, a tu jeszcze trzeba się było uśmiechać i sprawiać dobre wrażenie... ;)
Kiedy wysyłałam zdjęcia z hotelowego balkonu (te powyżej i poniżej... :) ), dostawałam mnóstwo odpowiedzi w stylu "jak ci fajnie!". Niestety, urok wyjazdów służbowych polega na tym, że rano się zwleka z łóżka na śniadanie (bo przecież wieczór wcześniej się integrowało), po którym od razu przenosi się do innego zamkniętego pomieszczenia na konferencję. Prezentacje, wykłady, przemówienia. I tak do zachodu słońca, więc widoki z balkonu były jedynymi widokami, którymi się mogłam nacieszyć... Choć na dworze było ponad 20 stopni, to gdy w końcu mogliśmy wyjść z hotelu, temperatura spadła poniżej 10 ;).
Ale nie to, że mieliśmy czas wolny czy coś w tym stylu ;). Pod hotelem czekał wynajęty bus, który zabrał nas do centrum Limassolu na kolację. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, jak bardzo na końcu świata mieliśmy hotel, bo dojazd bez korków zajął dobre pół godziny. Zatrzymaliśmy się w jednej z lokalnych knajpek, gdzie mogliśmy spróbować tradycyjnej kuchni cypryjskiej. Już na wstępie nas uprzedzono, że mają nadzieję, iż nie ma wśród nas wegan, bo ich kuchnia się opiera w dużej mierze na mięsie i serze ;). I muszę przyznać, że zarówno jedzenie, jak i wino, było przepyszne. Na Cyprze byliśmy niespełna trzy dni i większość się deklarowała, że przytyła z pięć kilo przez ten czas... ;)
Bardzo, ale to bardzo chciałam skorzystać z ładnej pogody, nacieszyć się trochę Cyprem. Najlepszą okazję do tego miałam przed śniadaniem, bo potem cały czas mieliśmy zaplanowany. Zmusiłam się więc, by rano wstać i pójść na plażę. Niestety, hotel był na tyle daleko od samego Limassolu, że wypad do miasta nie wchodził w grę. Mogłam sobie za to pospacerować po plaży i nacieszyć się ciepłym wiatrem znad morza, a to już zawsze coś w grudniu ;).
Wzdłuż promenad łaziło mnóstwo kotów przyzwyczajonych do karmiących ich turystów. Dla mnie to niemal raj na ziemi - usiąść na ławeczce z widokiem na morze, 20 stopni i przyjemny wiaterek, a na kolanach łaszące się koty... ;) Swoją drogą dowiedziałam się, że moja przyszła szefowa nie lubi kotów (po jej reakcji na moją chęć głaskania wszystkiego, co się ociera o moje nogi)... no nie dogadamy się ;)
Na szczęście tym razem nie było już powerpointowych prezentacji, ale przyszedł czas na teambuilding. Podobno w tej grupie zawsze jest to coś wymagającego myślenia i współpracy, na przykład escape room. Tym razem wybrano grę, zorganizowaną przez pracowników hotelu, gdzie w grupach mieliśmy rozwiązywać różne zadania, zagadki matematyczne i logiczne, łamać szyfry, przechodzić przez gry zręcznościowe... Mi to się bardzo podobało, ale widziałam, że część osób podchodziła do zabawy pod kątem "znowu coś takiego?". Moja grupa jakoś sobie ubzdurała, że mamy na grę ograniczony czas, więc robiliśmy wszystko, by się w nim zmieścić. W efekcie wygraliśmy dobre pół godziny przed resztą ;)
Potem pojechaliśmy do winiarni Hadijantonas, położonej pod Limassolem, na próbowanie wina i zwiedzanie samego budynku, gdzie pod okiem przewodnika mogliśmy dowiedzieć się trochę o produkcji wina. O ile to drugie było dość ciekawe (nigdy dotąd nie byłam w winiarni czy browarze), to samo wine tasting okazało się sporym rozczarowaniem. Z czerwonych win, które próbowaliśmy, nie podeszło mi żadne, białe i różowe były takie sobie i jedynie prosecco nadawało się do picia...
Żeby zabić trochę smak tego wina, zwinęliśmy się na kolację do starego portu, dzielnicy zwanej Limassol Marina. Spacer po tej okolicy był w sumie jedyną okazją, by zobaczyć co nieco na Cyprze i nawet nie przeszkadzał mi fakt, że było ciemno. Marina była pięknie oświetlona, a do tego jej centrum już świątecznie udekorowano. Tylko pustki w ogródkach restauracji świadczyły o tym, że dla mieszkańców jest już stanowczo za zimno, by bawić się na dworze ;).
A ostatniego dnia jeszcze tylko późne śniadanie, ostatni spacer po plaży i przyszedł czas zbierać się na lotnisko. Zleciało bardzo szybko i choć nie złapałam tyle witaminy D, ile bym chciała, to przecież nie taki był cel tego wyjazdu... ;) Poznałam ludzi, z którymi przyjdzie mi pracować, pogadałam trochę o przyszłych warunkach pracy i coraz bardziej niecierpliwie czekam na przeprowadzkę do Wiednia :)
Wzdłuż promenad łaziło mnóstwo kotów przyzwyczajonych do karmiących ich turystów. Dla mnie to niemal raj na ziemi - usiąść na ławeczce z widokiem na morze, 20 stopni i przyjemny wiaterek, a na kolanach łaszące się koty... ;) Swoją drogą dowiedziałam się, że moja przyszła szefowa nie lubi kotów (po jej reakcji na moją chęć głaskania wszystkiego, co się ociera o moje nogi)... no nie dogadamy się ;)
Na szczęście tym razem nie było już powerpointowych prezentacji, ale przyszedł czas na teambuilding. Podobno w tej grupie zawsze jest to coś wymagającego myślenia i współpracy, na przykład escape room. Tym razem wybrano grę, zorganizowaną przez pracowników hotelu, gdzie w grupach mieliśmy rozwiązywać różne zadania, zagadki matematyczne i logiczne, łamać szyfry, przechodzić przez gry zręcznościowe... Mi to się bardzo podobało, ale widziałam, że część osób podchodziła do zabawy pod kątem "znowu coś takiego?". Moja grupa jakoś sobie ubzdurała, że mamy na grę ograniczony czas, więc robiliśmy wszystko, by się w nim zmieścić. W efekcie wygraliśmy dobre pół godziny przed resztą ;)
Potem pojechaliśmy do winiarni Hadijantonas, położonej pod Limassolem, na próbowanie wina i zwiedzanie samego budynku, gdzie pod okiem przewodnika mogliśmy dowiedzieć się trochę o produkcji wina. O ile to drugie było dość ciekawe (nigdy dotąd nie byłam w winiarni czy browarze), to samo wine tasting okazało się sporym rozczarowaniem. Z czerwonych win, które próbowaliśmy, nie podeszło mi żadne, białe i różowe były takie sobie i jedynie prosecco nadawało się do picia...
Żeby zabić trochę smak tego wina, zwinęliśmy się na kolację do starego portu, dzielnicy zwanej Limassol Marina. Spacer po tej okolicy był w sumie jedyną okazją, by zobaczyć co nieco na Cyprze i nawet nie przeszkadzał mi fakt, że było ciemno. Marina była pięknie oświetlona, a do tego jej centrum już świątecznie udekorowano. Tylko pustki w ogródkach restauracji świadczyły o tym, że dla mieszkańców jest już stanowczo za zimno, by bawić się na dworze ;).
A ostatniego dnia jeszcze tylko późne śniadanie, ostatni spacer po plaży i przyszedł czas zbierać się na lotnisko. Zleciało bardzo szybko i choć nie złapałam tyle witaminy D, ile bym chciała, to przecież nie taki był cel tego wyjazdu... ;) Poznałam ludzi, z którymi przyjdzie mi pracować, pogadałam trochę o przyszłych warunkach pracy i coraz bardziej niecierpliwie czekam na przeprowadzkę do Wiednia :)
0 Komentarze