Advertisement

Main Ad

Jak turystka w świątecznej Warszawie

- Więc jakie plany na jutro?
- Myślałam może o Centrum Kopernika? Jeszcze tam mnie nie było.
- To całkiem ciekawe, o ile się przygotujesz na to, że to dla dzieci.
- I dokładnie tego oczekuję. Ogólnie to chcę na spokojnie połazić, kiedy wszyscy siedzą w pracy. W końcu i tak już znam to miasto.
- No tak, starówki czy kolumny Zygmunta nie musisz oglądać, nie?

Oczywiście, że muszę! Wiem, że warszawskie dekoracje bożonarodzeniowe niezbyt się zmieniają z roku na rok, ale i tak je uwielbiam ;).
Dzień zaczął się od śniadania w Aioli na Placu Konstytucji, zgodnie z propozycją koleżanki. Jakoś nigdy wcześniej nie znałam tego miejsca i bardzo tego żałuję ;). Na tygodniu oferują oni śniadanie za złotówkę, jeśli zamówi się też i kawę. To był w sumie niemały problem, bo kawy nie lubię, ale na szczęście jakoś przebrnęłam przez zbożową (niestety, oferta nie obejmuje herbat). Dwie pizze śniadaniowe (z jajkami, bekonem itp.) plus dwie "kawy" wyniosły łącznie coś ok. 18 zł. I jak przechodziłam obok różnych knajpek i kawiarni, wygląda na to, że takie oferty nie są rzadkością. Uwielbiam to miasto ;).
Po śniadaniu skierowałam się do Centrum Nauki Kopernik. Nie sprawdzałam rozkładów autobusów, bo przecież wciąż się czuję komfortowo w tym mieście, jeszcze nie muszę sprawdzać, gdzie i jak dotrzeć... Dopóki nagle nie zdałam sobie sprawy, że w sumie to chyba nie potrzebuję autobusu. Wciąż się nie mogę przyzwyczaić, że już otworzyli drugą linię metra :P. Kilka stacji już widziałam podczas moich lipcowych wakacji, ale na tę dotarłam teraz po raz pierwszy ;). Bilety do Centrum Kopernika były już niedostępne przez internet a w samym budynku kolejka była wariacka. Kasy były już nieczynne od dobrej godziny a sam pomysł czekania przez nie wiadomo ile czasu niezbyt mi przypadł do gustu. Może następnym razem, panie Kopernik. ;)
W oparciu o rady różnych osób, zdecydowałam się więc pójść do Polinu - Muzeum Historii Żydów Polskich. Było zimno, ale słonecznie, aż chciało się przespacerować. Uwielbiam Warszawę i uwielbiam to, że jest pełna sztuki ulicznej. Sztokholm powinien się tego nauczyć!
Dotarłam do muzeum... by pocałować klamkę. W przeciwieństwie do wielu innych muzeów, to akurat jest otwarte w poniedziałki, ale zamknięte we wtorki, a mi to by nawet nie przyszło do głowy. Jak to ujął narzeczony koleżanki - "przynajmniej mogłaś podziwiać budynki od zewnątrz!", no wow...
Ale zdecydowałam się wybrać tam jeszcze następnego ranka, tuż przed pociągiem powrotnym. I byłam pod takim wrażeniem, że już niedługo możecie spodziewać się tu oddzielnego posta o tym miejscu ;).
Jako że dwa miejsca, które chciałam odwiedzić, okazały się niedostępne, musiałam pomyśleć nad tym, co robić. Było wciąż dość wcześnie i wiedziałam, że wszyscy znajomi wciąż siedzą w pracy. Wsiadłam do tramwaju w kierunku centrum... i wysiadłam przystanek dalej, widząc przez okno miejsce, do którego po prostu musiałam wejść. Państwowe Muzeum Archeologiczne.
Położone tuż przy stacji metra Ratusz Arsenał muzeum zawsze jakoś mnie ciągnęło, ale nigdy nie znalazłam czasu, by do niego zajrzeć. Teraz nie miałam już wymówki i weszłam do budynku. Bilety kosztują 10 zł, jeśli akurat nie ma żadnych wystaw czasowych. Jako że podczas mojej wizyty była jedna, zatytułowana "Jaćwingowie, zapomniani wojownicy", za bilet zapłaciłam 12 zł. Jedynym minusem była płatność tylko gotówką, więc potrzebowałam bankomatu. A potem i tak nie mieli wydać... :P
Muzeum okazało się większe, niż się spodziewałam, więc mogłam tam spokojnie spędzić dobre 1,5 godziny. Oczywiście czytając dokładnie wszystko ;). Wystawy zaczynają się od Epoki Kamienia na terenie Europy, przechodzą przez różne zmiany cywilizacji a kończą się na królestwie pierwszych Piastów. Szczegółowo i ciekawie, z wieloma rekonstrukcjami. Zdecydowanie warte swojej ceny :)
Kiedy wyszłam z muzeum, na dworze powoli zaczynało się ściemniać. Dekoracje świąteczne były już włączone, więc mogłam się spodziewać, że już za chwilę to wszystko będzie wyglądało niesamowicie ;). Przeszłam się więc ulicą Długą w kierunku Starego Miasta.
Spacer po Starówce i robienie zdjęć to całkiem fajne zajęcie, ale nie pomyślałam o drobnym szczególe. Po zachodzie słońca nie było już tak ciepło, a ręce marzły mi nawet w rękawiczkach. Jako że wciąż miałam jakieś 1-2 godziny przed spotkaniem z koleżankami, trzeba było wejść gdzieś do środka.
A jako że nie chciało mi się ani jeść ani pić, zdecydowałam się kontynuować zwiedzanie... kościołów na Starym Mieście ;). Zaczynając od św. Jacka (oo. dominikanów) - wybudowanym na początku XVII wieku, zburzonym podczas Powstania Warszawskiego, a następnie odbudowanym.
Choć pierwotnie kościół wybudowano mieszając styl renesansowy z wczesnym barokiem, wiele części było kompletnie zniszczonych przez bomby. Kościół odbudowano pod nadzorem Haliny Smólskiej, głównie w stylu wczesnego baroku. Kiedy weszłam do środka, było bardzo ciemno, ale po kilku minutach zapalono lampy, co pozwoliło mi się nieco lepiej rozejrzeć po kościele.
Po wyjściu z kościoła św. Jacka, skierowałam się do kolejnego, tuż naprzeciwko. Kościół św. Ducha pierwotnie był drewniany, w stylu gotyckim, wybudowany w XIV wieku. Nowy zbudowano już w stylu barokowym, na początku XVIII wieku. Jednakże, tak jak i reszta warszawskiej Starówki, uległ on zniszczeniu podczas Powstania Warszawskiego i odbudowano go dopiero po wojnie.
Jedyną częścią, która przetrwała bomby i ogień, był ołtarz. Całą resztę odbudowano w latach pięćdziesiątych XX wieku. Podczas mojej wizyty kościół wyglądał magicznie w oświetleniu lampek choinkowych oraz zaledwie kilku lamp dookoła... :)
Teraz to już chyba ściemniło się wystarczająco, by pójść na rynek Starego Miasta i pooglądać świąteczne dekoracje!
Podczas ostatnich lat warszawskie dekoracje znajdowały się w czołówce top 10 francuskiego magazynu "Le Figaro" - rankingu najpiękniejszych dekoracji bożonarodzeniowych na świecie. Jak to wygląda w innym miejscach, nie mam pojęcia, ale Warszawa naprawdę ma jedne z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek wiedziałam. Tylko szkoda, że nie ma śniegu, bo dodałoby to wszystkiemu świątecznej magii :).
Ponownie w tym roku na Rynku wokół Syrenki umieszczono lodowisko. Do tego jeszcze piękna choinka... Spędziłam tam dłuższy czas, robiąc zdjęcia, bo wszystko wyglądało naprawdę niesamowicie ;).
A kiedy już zmarzniesz, małe stragany na Rynku oferują grzane wino... z dodatkami ;). Kubek grzanego wina z kieliszkiem wódki w środku (Soplica malinowa lub wiśniowa do wyboru) rozgrzewa jak nic innego, a kosztuje tylko 15 zł.
Plac Zamkowy udekorowano tak samo jak w poprzednich latach, więc nie zatrzymałam się tam na długo. Kilka zdjęć stamtąd oraz z Krakowskiego Przedmieścia wrzuciłam już też w ubiegłym roku, we wpisie dot. drogi powrotnej z Kolumbii do Europy (patrz tutaj).
Ok, to nie była prawda. Chociaż dekoracje były takie same jak w ubiegłym roku, to i tak robiłam masę zdjęć :P Cóż poradzić? Podobało mi się ;)
Plan na wieczór to spotkanie z dziewczynami ze studiów w Lenivcu na Poznańskiej (moje nowe uzależnienie: piwo na miodzie gryczanym <3 ). Ale żeby nie czekać na dworze na mrozie, weszłam do centrum handlowego... i natychmiast wyszłam. Wygląda na to, że rozpoczęły się wyprzedaże poświąteczne i były tłumy ;)
Jak zwykle, moja wizyta w Warszawie była zdecydowanie za krótka. Tym razem ze względu na nadchodzącego Sylwestra, którego spędzamy w Mielcu i trzeba wszystko zorganizować... ;) Więc ja się wybieram na imprezę, a Wam życzę Szczęśliwego Nowego Roku 2016! :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze