Advertisement

Main Ad

Armémuseum - moje ulubione sztokholmskie muzeum

Muzeum armii zawsze wydawało mi się ciekawe i warte odwiedzin, tylko jakoś tę wizytę odkładałam na później i później. Aż w końcu zniesiono opłaty za wstęp i muzeum trafiło na listę darmowych atrakcji Sztokholmu. Więc w końcu wzięłam aparat i poszłam tam. A w dwa miesiące później poszłam jeszcze raz, bo za pierwszym razem nie udało mi się wszystkiego zobaczyć. I teraz, po dwóch wizytach, wciąż mam takie samo wrażenie, więc kto wie, może niedługo czeka mnie i trzeci wypad? W końcu to naprawdę fajne muzeum ;).
Najpierw może kilka praktycznych informacji ;). Muzeum armii znajduje się na Östermalmie, przy Riddargatan 13, kilka minut piechotą od stacji metra Östermalmstorg. Wstęp, jak już wspomniałam, jest darmowy :). W sezonie, czyli od czerwca do sierpnia, muzeum jest czynne codziennie od 10 do 17. Poza sezonem we wtorki od 11 do 20, a od środy do niedzieli w godzinach 11-17.
Muzeum podzielone jest na trzy części, jednak tylko jedna z nich wywarła na mnie naprawdę duże wrażenie i dlatego na niej się skupię. I, oczywiście, zostawię ją sobie na sam koniec ;). 
Pierwsza część to czasy współczesne i wystawy broni. Przez czasy współczesne mam na myśli np. operacje ONZ w Kongo, w których uczestniczyli też szwedzcy żołnierze. O ile jeszcze interesuję się starszymi rodzajami broni, to jednak wolałabym dowiedzieć się o nich czegoś więcej niż skąd pochodzą i kiedy były w użyciu. Zwłaszcza, gdy mija się gablotę za gablotą, ciężko tak naprawdę zwrócić uwagę na szczegóły. W tej części muzeum można też wchodzić do niektórych pojazdów, przebierać się w stroje wojskowe, a część wystaw ma też charakter multimedialny. Co kto lubi, ale dla mnie był to najnudniejszy dział i całe to piętro "zaliczyłam" może w 10-15 minut.
Druga część muzeum dotyczy pierwszej połowy XX wieku. Dział ten był już sporo ciekawszy od poprzedniego, chociaż Szwecja w wojnach światowych udziału nie brała. W muzeum znajduje się sporo zdjęć z okresu II wojny światowej, z różnych krajów. Możemy zobaczyć wycinki ze szwedzkich gazet informujące o wybuchu wojny czy przeczytać o przejeździe wojsk niemieckich przez Szwecję do walk z Rosją i ruchach nazistowskich w kraju. Oddzielna wystawa poświęcona jest Raoulowi Wallenbergowi, szwedzkiemu dyplomacie pracującemu w Budapeszcie, który podczas wojny ocalił życie wielu węgierskim Żydom. Dla mnie osobiście była to mocno poruszająca historia, zwłaszcza że o Wallenbergu, którego los jest nieznany odkąd trafił w ręce Sowietów, nigdy wcześniej nie słyszałam.
Jednak dział, a właściwie całe piętro, które zachwyciło mnie najbardziej dotyczyło tematyki, dla której właśnie poszłam do tego muzeum. Historia wojen szwedzkich. I z góry uprzedzam - owszem, uważam, że jest to dział wspaniały i fascynujący, ale historię trzeba lubić. Bo nie znajdziemy tam multimedialnych ekranów z grami, animacjami czy rekonstrukcjami bitew - co osobiście uważam za ogromny plus Muzeum armii. Gdy idę do muzeum, chcę z niego jak najwięcej wynieść, a ekrany multimedialne uważam za najbardziej niepraktyczny pomysł w muzeach. Zazwyczaj na dany temat / dział pojawia się jeden mały ekran z językiem do wyboru i może z niego korzystać tylko jedna osoba naraz. Przecież nie podejdę i nie pochylę się nad kimś, kto już czyta, bo może być on już w środku lektury, przerzucać strony w swoim tempie, albo, nie daj Boże, czytać po szwedzku ;P. Nie zliczę, ile razy w różnych muzeach odpuszczałam sobie czytanie ciekawostek, bo ekrany były pozajmowane. A tutaj pięknie - duże tablice, zarówno po szwedzku, jak i angielsku, powieszone tak, by jak najwięcej osób miało dostęp. Do tego wzbogacone dużymi mapami. Byłam w raju ;).
Ale brak animacji nie oznacza przecież braku rekonstrukcji. W muzeum znajdziemy i miniatury armii i naturalnej wielkości manekiny, nie tylko w strojach wojennych. Ścieżka biegnąca przez piętro pozwala nam zapoznać się ze szwedzkimi wojnami chronologicznie. A Szwedzi tłukli się naprawdę sporo. Na szczęście muzeum nie przedstawia nam tutaj szczątkowych informacji w stylu notek z Wikipedii - "I wojna północna (1563–1570) – konflikt zbrojny pomiędzy Rzecząpospolitą, Szwecją, Carstwem Rosyjskim, Danią i Lubeką o podział Inflant oraz hegemonię na Morzu Bałtyckim.", chyba umarłabym tam z nudów. Ale w Muzeum armii wszystko jest fajnie połączone w ciąg przyczynowo-skutkowy. Najpierw poznajemy sytuację w kraju, dowiadujemy się, kto w danym okresie panował, jaką prowadził politykę, jakie miał stosunki z sąsiadami... Potem z tego wszystkiego jasno wyłaniają nam się przyczyny wojny, czytamy o jej przebiegu i skutkach. Aż nagle zdajemy sobie sprawę, że te skutki są też przyczynami kolejnej wojny, bo przecież stracone ziemie trzeba odzyskać, zniszczone zapasy odbić sobie na wrogach, itp. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, ile wojen stoczyli Szwedzi! Bo to, że z Polską walczyli to wiemy z historii. O Rosji też co nieco słyszałam, bo przecież ta Finlandia nie zawsze była niepodległa, prawda? No i Dania, wiadomo, przecież Skania aż do traktatu z Roskilde była duńska a nie szwedzka... Jak Szwedzi czuli się potężni, to atakowali wszystkich wokół. Gdy ta potęga zaczęła słabnąć, wszyscy wokół zaczęli atakować Szwecję. Ot, życie ;).
Do tego, w ramach ciekawostki, muzeum dysponuje całkiem pokaźnym zbiorem zdobyczy wojennych. Są to przede wszystkim chorągwie i instrumenty z pola bitwy (głównie bębny) - znów z Rosji, Danii i Polski. Chyba nie muszę mówić, których z największą ciekawością wypatrywałam? ;)
I co powiecie na wizytę w takim muzeum? :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze