Pomysł wypadu w te rejony narodził się w mojej głowie po przeczytaniu artykułu pt. "15 powodów, dla których warto wybrać Norrköping na jednodniowy wypad ze Sztokholmu?". Po pierwsze, bo choć nie wszystkie, ale niektóre z tych powodów brzmiały bardzo ciekawie. Po drugie, bo tak naprawdę nic wcześniej nie wiedziałam o Norrköpingu. Wiadomo, obiła mi się ta nazwa o uszy, ale gdyby ktoś mnie zapytał, z czego słynie Norrköping, wzruszyłabym pewnie tylko ramionami. Zatem, skoro już wiedziałam, że jest tam co zwiedzać, zaczęłam się rozglądać za biletami na pociąg.
Norrköping jest położony ok. 160 km na południe od Sztokholmu, co daje ok. godziny i 20 minut w pociągu w jedną stronę. Kupując bilety z dwumiesięcznym wyprzedzeniem, zapłaciłam 95 koron (42 zł) za bilet w jedną stronę - bilet na ten sam dzień kosztuje ok. 230 koron (102 zł). Chciałam jechać w sobotę, na jeden dzień, a najwcześniejsze pasujące mi cenowo terminy zaczynały się dopiero w październiku. A ja już miałam w planach na ten miesiąc Wilno, Warszawę... Chcąc nie chcąc, musiałam celować w końcówkę października. Zrobiłam to dość niechętnie, bo w tym czasie pogoda bywa już jedną wielką niewiadomą i cóż... Norrköping powitał mnie kilkoma stopniami na plusie i ścianą deszczu. ;)
Ze względu na porę roku i pogodę wiedziałam, że kilka punktów wymienionych w artykule mogę sobie odpuścić. Taki np. Park Królewski... co to za przyjemność spacerować po parku, gdy zimno i pada? Albo Carl Johans Park słynący z corocznej wystawy kaktusów - w czerwcu sadzi się w nim ok. 25 tys. kaktusów ułożonych w wymyślne wzory... Tylko jakoś nie do końca wierzyłam, że letnia wystawa byłaby wciąż obecna w październiku. Jeszcze nie wyszłyśmy z pociągu, a ja już wiedziałam, że dwa pierwsze punkty z listy z artykułu mogę wykreślić.
Norrköping to było przez wiele lat miasto stricte przemysłowe i właśnie w oparciu o tę część swojej historii rozbudowało też sektor turystyczny. Rozdawane w informacji turystycznej ulotki zapraszają do spaceru po centrum miasta, okolicy nazywanej Krajobrazem Przemysłowym (Industrilandskapet). Początki Norrköpingu sięgają przełomu XII / XIII wieku, zaś jako miasto przemysłowe (przemysł zbrojeniowy i tekstylny) zaczął on rozkwitać dopiero w wieku XVI. Aż do połowy XX wieku produkcja tkanin napędzała rozwój miasta, w którym znajdowało się ponad 50 fabryk zatrudniających ponad 6000 pracowników. [*] Dziś większość tych budynków tworzy ciekawy krajobraz, który pewnie kojarzyłby mi się z Łodzią... gdybym kiedykolwiek była w Łodzi ;).
Jednym z ciekawszych budynków w obrębie Industrilandskapet jest Kościół Parowy (z angielskiego Steam Church) albo Cieplny (ze szwedzkiego Värmekyrkan). Oczywiście budynek nie ma nic wspólnego z żadną religią - to stara kotłownia, którą przerobiono na centrum konferencyjne oraz informację turystyczną. Jednak jej wygląd (powyższe zdjęcie po lewej) jest jaki jest i chyba nikt tego budynku już nie nazywa kotłownią ;).
Spacerując po przemysłowej dzielnicy, natychmiast zauważymy, że centrum Norrköpingu to miasto na wodzie. Liczne mniejsze i większe wodospady nadają tej okolicy niesamowitego uroku, w czym nie mogła przeszkodzić nawet taka nieprzyjemna, deszczowa pogoda.
W okresie zimowym (grudzień/styczeń) wodospady są podświetlane wieloma kolorami, a cały Norrköping celebruje Festiwal Światła (Norrköping Light Festival). Nie od dziś wiadomo, że Szwedzi umieją sobie świetnie radzić z rozjaśnianiem najciemniejszych miesięcy w roku ;). Gdyby nie ta dość duża jednak odległość i nie tak tanie bilety, z przyjemnością bym zajrzała tam i w zimie, ale póki co się na to nie zanosi ;). Za to gorąco polecam wrzucenie w obrazki Google'a hasła Norrköping Light Festival :).
Chciałyśmy z koleżanką zajrzeć do kilku miejsc, ale wybitnie nie miałyśmy szczęścia. Kościół był remontowany i nie można było wejść do środka, co tym razem bolało podwójnie. Raz, że nie udało mi się zwiedzić kościoła a dwa, że nie było gdzie się rozgrzać i podsuszyć ;).
Drugim miejscem, w którym okazało się, że mamy wybitnego pecha, było muzeum poświęcone rysunkom naskalnym w Norrköping. Na mapie z informacji turystycznej nie ma dokładnego adresu, ale co to za problem w dobie Google? Internet kieruje nas na ulicę Himmelstalundsvägen 2 - nie tak znowu krótki spacer, który odczuwamy jeszcze bardziej przez zacinający deszcz. Docieramy na miejsce i... nic. Nie ma w ogóle w okolicy takiego numeru. Chodzimy, rozglądamy się, ale tam, gdzie mapa pokazuje nr 2 nie ma po prostu nic. Potem okazuje się, że na oficjalnej stronie była drobna pomyłka (którą, jak widzę, już poprawiono) a muzeum znajduje się przy ulicy Himmelstalundsallén 2... Ot, tylko końcówka inna. Szukać tego muzeum jednak i tak nie było sensu, bo już okazało się zamknięte. Cóż, mogłyśmy sobie przynajmniej pospacerować po jesiennym Norrköpingu ;).
Ale po takim spacerze dłuższe przebywanie na dworze nie miało żadnego sensu, bo deszcz nie przestawał padać ani na chwilę. A robienie zdjęć spod parasolki nie było najłatwiejszym zadaniem ;). Skoro Norrköping zasłynął jako miasto przemysłowe, trzeba się dowiedzieć na ten temat nieco więcej. Kierujemy się zatem do Muzeum Pracy (Arbetets museum).
Początkowe wystawy wydają się być nieco dziwne i w ogóle do mnie nie trafiają. Przez chwilę nawet sobie myślę, że to dobrze, iż wstęp był darmowy, bo raczej nie widziałoby mi się płacenie za wejście do takiego miejsca... Nawet, jeśli było ciepłe i suche ;). Karykatury i komiksy autorstwa Ewerta Karlssona. Wizja technologicznej Krainy Przyszłości. Różne gry i zabawy, skierowane raczej dla dzieci niż dorosłych. Nie czułam się przekonana...
Rozbroił mnie poniższy automat do wybrania swojego Topp 5 på jobbet - 5 rzeczy, które mają dla nas największe znaczenie w pracy. Gdy przechodziłam tamtędy po raz pierwszy, na liście widniały takie punkty jak np. warunki pracy czy atmosfera. Kiedy wracałam tym korytarzem, ktoś ustawił wszystkie 5 miejsc na lön. W końcu czyż jest coś ważniejszego w pracy niż pensja? ;)
Za to ostatnia część muzeum była najciekawsza, bo poświęcona historii miasta Norrköping. Można tam poczytać o jego rozwoju (aż do połowy XIX było to w końcu drugie największe przemysłowe miasto w Szwecji), przez upadek przemysłu spowodowany napływem tanich towarów zza granicy, aż po próby odzyskania dawnej świetności - tym razem dzięki kulturze, nauce i turystyce.
Na dworze wciąż padało, a do naszego pociągu powrotnego zostało jeszcze trochę czasu. Dlatego też zdecydowałyśmy się zajrzeć do jeszcze jednego miejsca - Muzeum Miejskiego (Stadsmuseum), które kusiło darmowym wstępem, dachem nad głową i włączonym ogrzewaniem ;). I szybko przyszło mi pożałować, że tyle czasu spędziłyśmy w Muzeum Pracy, Miejskie zostawiając na ostatnią (krótką) chwilę. A okazało się ono zdecydowanie bardziej ciekawe.
Jako że Norrköping to miasto przemysłowe, znaczna część tego muzeum też skupiała się na przemyśle - jednak z kompletnie innej strony niż w poprzednim przybytku. W Muzeum Miejskim możemy zobaczyć jak wyglądały warsztaty rzemieślnicze z dawnych lat, stare sklepy, cukiernie, salony fryzjerskie... Możemy przyjrzeć się z bliska maszynom do produkcji materiałów i sprawdzić, czy jesteśmy w stanie rozpoznać tkaniny po samym dotyku. A do tego znów świetnie przygotowana lekcja historii :). Nie zdążyłam, niestety, zapoznać się ze wszystkimi informacjami, bo trzeba było iść na pociąg, ale i tak z Muzeum Miejskiego wyszłam zachwycona.
Norrköping bardzo mi się spodobał, mimo że nie udało mi się zobaczyć wszystkiego, co chciałam, a pogoda wybitnie nie dopisała. Co ciekawe, mój szef uznał, iż powinna mi się w takim razie podobać też Uppsala, której z kolei w ogóle nie trawię ;). Wrócić, to już pewnie tam nie wrócę, chyba, że kiedyś zawitam przypadkiem... Ale jakoś znów mnie teraz ciągnie do odkrywania kolejnych niewielkich miasteczek, o których właściwie nic nie wiem... :)
0 Komentarze