Tak, to ja. W kurtce w środek lata. Bo wymyśliłam sobie, że jak ucieknę w lipcu ze Szwecji do Polski, to mi ciepło będzie. Że przecież w Polsce to powinno być cieplej chociaż w lecie, bo zimą już niejeden raz się przekonywałam, że Szwecja potrafi być znacznie cieplejsza. Ale wtedy mówiłam sobie, że to urok morza, które może i w zimie Sztokholm ociepla, ale za to mamy takie nijakie pozostałe pory roku. Więc ktoś mi może z łaski swojej powiedzieć, co się stało z latem w Polsce w tym roku? ;)
Początkowo mieliśmy jechać w góry, czyli pełnia szczęścia, bo góry uwielbiam. Gdy do wyjazdu zostało kilka dni, zaczęło się śledzenie prognozy pogody. Skoro lipiec taki burzowy, to może lepiej wybrać się tam, gdzie ta pogoda będzie nieco lepsza? No i wszystko zależy od cen, w końcu szukanie taniego noclegu w sezonie na kilka dni przed wyjazdem to nie takie łatwe zadanie... Bądź co bądź, mieliśmy jechać w góry, a skończyliśmy w Pięknej Górze (czyli góra jest), tuż pod Giżyckiem. Okolicę mieliśmy tak piękną jak na powyższym zdjęciu ;). Do samego Giżycka niby blisko, ale żadnych ścieżek dla pieszych, a godzinny spacer wzdłuż ulicy to żadna przyjemność, zaś miejscowi radzili nawet nie patrzeć na autobusy. Krótko mówiąc, jak to dobrze czasem być samochodem!
Jeszcze w drodze na Mazury mama podrzuciła mi wydrukowaną z internetu kartkę pt. co zobaczyć w Giżycku? Wyszłam z założenia, że wszystkie punkty dotyczące kościołów i zamków ona zdążyła już przestudiować kilka razy, zwróciłam uwagę na to, co pierwsze mi się rzuciło w oczy, a nie miało w tytule słowa zamek ani kościół. Czyli na fontannę, której opis brzmiał mniej więcej tak: naga klęcząca kobieta z żabą. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale brzmiało ciekawie, więc to był mój punkt obowiązkowy do zobaczenia w Giżycku... ;)
Potem w Mazurolandii, na wystawie poświęconej miejscowym legendom, dowiedziałam się, że ta dziewczyna to Galinda - trzynasta córka rybaka zamieszkującego Wyspę Miłości na jeziorze Niegocin. Rybak chciał, by Galinda przejęła majątek i zaopiekowała się wyspą, ona jednak zakochała się i chciała uciec na stały ląd. Jak na dobrego ojca przystało, rybak poprosił o pomoc czarownicę, a ta - przebrana za Galindę - zamieniła jej ukochanego w żabę. No i teraz moja ulubiona część: córka rybaka zaintrygowana tęsknym kumkaniem jednej z żab, wzięła ją na ręce i po oczach rozpoznała swojego chłopaka (musiał mieć bardzo żabie oczy, swoją drogą). I z wrażenia zastygła tak jak klęczała. Widać sama nie znała tej historii z całowaniem żab, by faceta odmienić z powrotem, więc nic innego jej nie zostało. Zaś rzeźbiarz od fontanny musiał ją jeszcze rozebrać, w końcu tak łatwiej przyciągnąć uwagę, prawda? ;)
Tuż naprzeciwko fontanny, po drugiej stronie ulicy, wznosi się niewielka świątynia. To kościół ewangelicko-augsburski z początku XIX wieku, jeden z ważniejszych zabytków Giżycka. Czyli wiadomo, wchodzimy. A raczej chcielibyśmy wejść, tylko jest jeden problem - krata zamknięta na kłódkę. Biorąc pod uwagę, że na wyłamanie kraty się nie zdecydowaliśmy, pozostało nam tylko spojrzenie do środka przez nią. Swoją drogą, mijaliśmy potem ten kościół wielokrotnie i zawsze był zamknięty... Chyba nikt w Giżycku nie słyszał o czymś takim jak udostępnianie zabytków do zwiedzania... :(
No dobra, przesadzam ;). Są zabytki udostępnione do zwiedzania na Mazurach. Na ten przykład Wieża Ciśnień wybudowana w 1900 r. - nie tylko można ją zwiedzać, to nawet można (a właściwie trzeba) za to zwiedzanie zapłacić. Bilet ulgowy kosztuje 5 zł, normalny 10 zł, no chyba że jest się mieszkańcem powiatu. Uznaliśmy to za bardzo nieprecyzyjne określenie - w końcu każdy jest mieszkańcem jakiegoś powiatu (no dobra, ja nie, ale ci dalej mieszkający w Polsce już tak). Strona internetowa Wieży uściśla, że chodzi o mieszkańców powiatu Giżycka, ale znów... na podstawie okazanego dowodu. I znów, skoro dowody nie mają już adresów, to na co będą patrzeć? Czy się urodziłeś w tym powiecie? Cóż, tak sobie rozkminiałam, ale za bilety zapłaciliśmy po 10 zł - powiatu lubelskiego nie uwzględniali w programie zniżek.
Na wieżę warto wjechać (można też wejść po schodach, ale tak mało wież na Mazurach miało windy, że z każdej znalezionej aż grzech nie skorzystać), bo jej najwyższe piętro położone jest na wysokości 162 m n.p.m. Ze szczytu rozciąga się piękny widok zarówno na Giżycko, jak i na pobliskie jezioro Niegocin.
Ten wznoszący się nad miastem kościół był jednym z punktów na naszej liście do zobaczenia, dopóki nie zorientowaliśmy się, że jest względnie nowy i w ogóle nieciekawy. Zresztą nawet do tych wyglądających na ciekawsze świątyń nie mieliśmy szczęścia. Cerkiew Trójcy Przenajświętszej była zamknięta na cztery spusty, a w kościele św. Brunona trwała akurat msza.
Nad brzegiem Kanału Łuczańskiego wznosi się niewielki zamek, wyglądający dość nowocześnie. Przeprowadzony na potrzeby mieszczącego się w środku hotelu remont zrobił swoje i zamek już raczej nie wygląda tak, jak te 650 lat temu, gdy budowali go Krzyżacy ;). I może właśnie przez to, że dziś mieści się w nim hotel, zamek nie stanowi już głównej atrakcji nad Kanałem Łuczańskim. Dzisiaj jest nią raczej most obrotowy, którego otwieranie i zamykanie za każdym razem przyciągało rzesze turystów. Głównie dlatego, że most jest obsługiwany ręcznie, a jego konstrukcja i mechanizm są unikatowe w Polsce. Fajnie też spojrzeć na ustawione w kolejce łódki, które tylko czekają na otwarcie mostu, by wypłynąć dalej na jedno z jezior.
Choć zamek pokrzyżacki uwagi już raczej nie przyciąga, to w Giżycku znajduje się też inna twierdza w dużej mierze udostępniona do zwiedzania. Obiekt strategiczny otoczony murami na kształt gwiazdy powstał w pierwszej połowie XIX wieku i otrzymał swą nazwę od nazwiska generała Hermanna von Boyena. Wstęp do twierdzy Boyen kosztuje 12 zł (7 zł za bilet ulgowy), a warto zwrócić uwagę, że przy płatności kartą Visa na bilety otrzymamy 10% zniżki. Wygląda na to, że jest to część jakiejś większej współpracy między Giżyckiem a Visą, bo twierdza Boyen to nie jedyne miejsce oferujące takie zniżki :).
Na zwiedzanie twierdzy warto poświęcić spokojnie ze 2-3 godziny. Nawet jeśli nie chcemy poświęcić za dużo uwagi części muzealnej (ja lubię historię, ale czytanie takiej ilości tablic z tyloma szczegółami z historii miasta wywołało u mnie automatyczny odruch ziewania), to i tak na terenie twierdzy jest sporo miejsc do pospacerowania i nawet czasem zaglądania do środka. Tylko czasem, bo niestety nie wszystko jest w idealnym stanie i czasami aż strach wejść do wewnątrz, bo jeszcze coś się zawali...? Wydaje mi się, że twierdza Boyen to miejsce, które ma potencjał, ale jest nieco zaniedbane. Chciałabym wierzyć, że nie będzie to wyglądało coraz gorzej, ale że raczej ktoś się za to weźmie. Szkoda patrzeć, jak takie zabytki marnieją...
Swoją drogą, jeśli decydujecie się na zwiedzanie twierdzy, weźcie coś na komary. To dziadostwo gryzie nawet przez Offa i długie spodnie. Normalnie zostałam krwiodawcą, choć niby w punkcie krwiodawstwa mi mówili, że się nie nadaję. Komary chyba uważały inaczej :P.
Będąc w Giżycku, trzeba też po prostu wybrać się na spacer wzdłuż brzegu jeziora Niegocin. Nie tylko dlatego, że tuż obok sprzedają naprawdę dobre lody (wanilia z sorbetem malinowym, albo czekoladowa Milka...)... no dobra, w sumie ten argument już mnie przekonał ;). Ale na wybrzeżu jest też gdzie pospacerować, usiąść i nacieszyć się słońcem (ale w kurtce, bo wieje). Moją uwagę przyciągnął też unoszący się nad Niegocinem balon i nawet zachciało mi się też tak się przelecieć... Jednak trochę zniechęciła mnie cena - jak już miałabym tyle płacić za balon, to wolałabym jednak polecieć nad czymś ciekawszym od jeziora ;).
A skoro nie latamy, to można choć popłynąć. Zwłaszcza, że na rejsy Żeglugi Mazurskiej też obowiązuje 10% zniżki przy płatności kartą Visa, co przy cenach biletów na statek potrafi zrobić różnicę. My wybraliśmy się na 1,5-godzinny rejs po Niegocinie, dookoła Wyspy Miłości (jest tak mała, że aż nie dziwię się, iż dziewczyna od żaby za wszelką cenę chciała zwiać stąd na ląd - pewnie zrobiłaby to samo nawet i bez faceta). Jedyny minus był taki, że na tę przyjemność zdecydowaliśmy się w słoneczną niedzielę i dziwnym zbiegiem okoliczności na taki sam pomysł wpadł jeszcze tłum innych osób. Więc było trochę tłoczno. I głośno. I zimno, bo wiało. Ale ogólnie całkiem spoko ;).
Mazury są atrakcją dla tych, co żeglują... z tymi nieżeglującymi jest nieco gorzej. Giżycko jest całkiem fajne, ale tak na jeden dzień, no dobra, przy ładnej pogodzie na dwa dni. Żeby cokolwiek pozwiedzać w okolicy, trzeba być zmotoryzowanym (ale wtedy naprawdę jest co zwiedzać! :) ). Byłam, zobaczyłam, było fajnie, ale raczej nie wrócę. Wolę góry ;).
Jeszcze w drodze na Mazury mama podrzuciła mi wydrukowaną z internetu kartkę pt. co zobaczyć w Giżycku? Wyszłam z założenia, że wszystkie punkty dotyczące kościołów i zamków ona zdążyła już przestudiować kilka razy, zwróciłam uwagę na to, co pierwsze mi się rzuciło w oczy, a nie miało w tytule słowa zamek ani kościół. Czyli na fontannę, której opis brzmiał mniej więcej tak: naga klęcząca kobieta z żabą. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale brzmiało ciekawie, więc to był mój punkt obowiązkowy do zobaczenia w Giżycku... ;)
Potem w Mazurolandii, na wystawie poświęconej miejscowym legendom, dowiedziałam się, że ta dziewczyna to Galinda - trzynasta córka rybaka zamieszkującego Wyspę Miłości na jeziorze Niegocin. Rybak chciał, by Galinda przejęła majątek i zaopiekowała się wyspą, ona jednak zakochała się i chciała uciec na stały ląd. Jak na dobrego ojca przystało, rybak poprosił o pomoc czarownicę, a ta - przebrana za Galindę - zamieniła jej ukochanego w żabę. No i teraz moja ulubiona część: córka rybaka zaintrygowana tęsknym kumkaniem jednej z żab, wzięła ją na ręce i po oczach rozpoznała swojego chłopaka (musiał mieć bardzo żabie oczy, swoją drogą). I z wrażenia zastygła tak jak klęczała. Widać sama nie znała tej historii z całowaniem żab, by faceta odmienić z powrotem, więc nic innego jej nie zostało. Zaś rzeźbiarz od fontanny musiał ją jeszcze rozebrać, w końcu tak łatwiej przyciągnąć uwagę, prawda? ;)
Tuż naprzeciwko fontanny, po drugiej stronie ulicy, wznosi się niewielka świątynia. To kościół ewangelicko-augsburski z początku XIX wieku, jeden z ważniejszych zabytków Giżycka. Czyli wiadomo, wchodzimy. A raczej chcielibyśmy wejść, tylko jest jeden problem - krata zamknięta na kłódkę. Biorąc pod uwagę, że na wyłamanie kraty się nie zdecydowaliśmy, pozostało nam tylko spojrzenie do środka przez nią. Swoją drogą, mijaliśmy potem ten kościół wielokrotnie i zawsze był zamknięty... Chyba nikt w Giżycku nie słyszał o czymś takim jak udostępnianie zabytków do zwiedzania... :(
No dobra, przesadzam ;). Są zabytki udostępnione do zwiedzania na Mazurach. Na ten przykład Wieża Ciśnień wybudowana w 1900 r. - nie tylko można ją zwiedzać, to nawet można (a właściwie trzeba) za to zwiedzanie zapłacić. Bilet ulgowy kosztuje 5 zł, normalny 10 zł, no chyba że jest się mieszkańcem powiatu. Uznaliśmy to za bardzo nieprecyzyjne określenie - w końcu każdy jest mieszkańcem jakiegoś powiatu (no dobra, ja nie, ale ci dalej mieszkający w Polsce już tak). Strona internetowa Wieży uściśla, że chodzi o mieszkańców powiatu Giżycka, ale znów... na podstawie okazanego dowodu. I znów, skoro dowody nie mają już adresów, to na co będą patrzeć? Czy się urodziłeś w tym powiecie? Cóż, tak sobie rozkminiałam, ale za bilety zapłaciliśmy po 10 zł - powiatu lubelskiego nie uwzględniali w programie zniżek.
Na wieżę warto wjechać (można też wejść po schodach, ale tak mało wież na Mazurach miało windy, że z każdej znalezionej aż grzech nie skorzystać), bo jej najwyższe piętro położone jest na wysokości 162 m n.p.m. Ze szczytu rozciąga się piękny widok zarówno na Giżycko, jak i na pobliskie jezioro Niegocin.
Ten wznoszący się nad miastem kościół był jednym z punktów na naszej liście do zobaczenia, dopóki nie zorientowaliśmy się, że jest względnie nowy i w ogóle nieciekawy. Zresztą nawet do tych wyglądających na ciekawsze świątyń nie mieliśmy szczęścia. Cerkiew Trójcy Przenajświętszej była zamknięta na cztery spusty, a w kościele św. Brunona trwała akurat msza.
Nad brzegiem Kanału Łuczańskiego wznosi się niewielki zamek, wyglądający dość nowocześnie. Przeprowadzony na potrzeby mieszczącego się w środku hotelu remont zrobił swoje i zamek już raczej nie wygląda tak, jak te 650 lat temu, gdy budowali go Krzyżacy ;). I może właśnie przez to, że dziś mieści się w nim hotel, zamek nie stanowi już głównej atrakcji nad Kanałem Łuczańskim. Dzisiaj jest nią raczej most obrotowy, którego otwieranie i zamykanie za każdym razem przyciągało rzesze turystów. Głównie dlatego, że most jest obsługiwany ręcznie, a jego konstrukcja i mechanizm są unikatowe w Polsce. Fajnie też spojrzeć na ustawione w kolejce łódki, które tylko czekają na otwarcie mostu, by wypłynąć dalej na jedno z jezior.
Choć zamek pokrzyżacki uwagi już raczej nie przyciąga, to w Giżycku znajduje się też inna twierdza w dużej mierze udostępniona do zwiedzania. Obiekt strategiczny otoczony murami na kształt gwiazdy powstał w pierwszej połowie XIX wieku i otrzymał swą nazwę od nazwiska generała Hermanna von Boyena. Wstęp do twierdzy Boyen kosztuje 12 zł (7 zł za bilet ulgowy), a warto zwrócić uwagę, że przy płatności kartą Visa na bilety otrzymamy 10% zniżki. Wygląda na to, że jest to część jakiejś większej współpracy między Giżyckiem a Visą, bo twierdza Boyen to nie jedyne miejsce oferujące takie zniżki :).
Na zwiedzanie twierdzy warto poświęcić spokojnie ze 2-3 godziny. Nawet jeśli nie chcemy poświęcić za dużo uwagi części muzealnej (ja lubię historię, ale czytanie takiej ilości tablic z tyloma szczegółami z historii miasta wywołało u mnie automatyczny odruch ziewania), to i tak na terenie twierdzy jest sporo miejsc do pospacerowania i nawet czasem zaglądania do środka. Tylko czasem, bo niestety nie wszystko jest w idealnym stanie i czasami aż strach wejść do wewnątrz, bo jeszcze coś się zawali...? Wydaje mi się, że twierdza Boyen to miejsce, które ma potencjał, ale jest nieco zaniedbane. Chciałabym wierzyć, że nie będzie to wyglądało coraz gorzej, ale że raczej ktoś się za to weźmie. Szkoda patrzeć, jak takie zabytki marnieją...
Swoją drogą, jeśli decydujecie się na zwiedzanie twierdzy, weźcie coś na komary. To dziadostwo gryzie nawet przez Offa i długie spodnie. Normalnie zostałam krwiodawcą, choć niby w punkcie krwiodawstwa mi mówili, że się nie nadaję. Komary chyba uważały inaczej :P.
Będąc w Giżycku, trzeba też po prostu wybrać się na spacer wzdłuż brzegu jeziora Niegocin. Nie tylko dlatego, że tuż obok sprzedają naprawdę dobre lody (wanilia z sorbetem malinowym, albo czekoladowa Milka...)... no dobra, w sumie ten argument już mnie przekonał ;). Ale na wybrzeżu jest też gdzie pospacerować, usiąść i nacieszyć się słońcem (ale w kurtce, bo wieje). Moją uwagę przyciągnął też unoszący się nad Niegocinem balon i nawet zachciało mi się też tak się przelecieć... Jednak trochę zniechęciła mnie cena - jak już miałabym tyle płacić za balon, to wolałabym jednak polecieć nad czymś ciekawszym od jeziora ;).
A skoro nie latamy, to można choć popłynąć. Zwłaszcza, że na rejsy Żeglugi Mazurskiej też obowiązuje 10% zniżki przy płatności kartą Visa, co przy cenach biletów na statek potrafi zrobić różnicę. My wybraliśmy się na 1,5-godzinny rejs po Niegocinie, dookoła Wyspy Miłości (jest tak mała, że aż nie dziwię się, iż dziewczyna od żaby za wszelką cenę chciała zwiać stąd na ląd - pewnie zrobiłaby to samo nawet i bez faceta). Jedyny minus był taki, że na tę przyjemność zdecydowaliśmy się w słoneczną niedzielę i dziwnym zbiegiem okoliczności na taki sam pomysł wpadł jeszcze tłum innych osób. Więc było trochę tłoczno. I głośno. I zimno, bo wiało. Ale ogólnie całkiem spoko ;).
Mazury są atrakcją dla tych, co żeglują... z tymi nieżeglującymi jest nieco gorzej. Giżycko jest całkiem fajne, ale tak na jeden dzień, no dobra, przy ładnej pogodzie na dwa dni. Żeby cokolwiek pozwiedzać w okolicy, trzeba być zmotoryzowanym (ale wtedy naprawdę jest co zwiedzać! :) ). Byłam, zobaczyłam, było fajnie, ale raczej nie wrócę. Wolę góry ;).
0 Komentarze