Jak to kiedyś padło w klasyku: "bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście"... więc chyba nie zaskakuje, że równie fajnie jest, gdy te bunkry jednak są ;). Choć trochę się już po Polsce jeździło, to jakoś nigdy nie zahaczyłam o nazistowskie kwatery czy schrony. Jednak podczas wyjazdu na Mazury Wilczy Szaniec (Wolfsschanze) - kwatera główna Hitlera - znalazł się bardzo wysoko na liście miejsc, które chcieliśmy zobaczyć.
Wilczy Szaniec powstał ze względu na plany ataku Niemiec na ZSRR - bunkry znajdowały się blisko granicy ze Związkiem Radzieckim, a Hitler chciał mieć kwaterę blisko linii frontu. Budowę rozpoczęto jesienią 1940 roku, oficjalnie rozgłaszając informację, że to budowa zakładów chemicznych. Sam Führer przybył do Wilczego Szańca 24 czerwca 1941 r., choć kwatera nie była jeszcze w pełni ukończona. Tak właściwie budowy nigdy nie ukończono, bo schrony wciąż umacniano i rozbudowywano niemal do końca wojny.
Gdy wojna zaczęła przybierać niepomyślny dla Niemców obrót i wojska radzieckie weszły na Mazury, w styczniu 1945 roku Niemcy sami wysadzili Wilczy Szaniec w powietrze. Kwatera główna i tak została przeniesiona w okolice Berlina już dwa miesiące wcześniej. Kiedy Sowieci dotarli do Wilczego Szańca, zajęli po prostu stos zaminowanych ruin. Późniejsze usuwanie min zajęło zresztą wiele lat - pracowali nad tym zarówno radzieccy, jak i polscy saperzy. Unieszkodliwiono wtedy ponad 54 tysiące min, a kto wie, co tam jeszcze zostało... Niby wszędzie dookoła rozstawione są tablice, by nie schodzić ze szlaku i nie wchodzić do bunkrów, ale ludzie przecież i tak robią swoje... Więc zakładam, że jednak teren udostępniony turystom został całkiem nieźle oczyszczony ;).
Bilet wstępu do Wilczego Szańca kosztuje 15 zł (10 zł - ulgowy) i obejmuje on po prostu wejście na teren dawnej kwatery głównej. Już na parkingu zaczepiają przewodnicy zbierający grupy turystów za dodatkową opłatą. Nie lubię czegoś takiego - wolę sobie na spokojnie iść swoim tempem i zobaczyć to, co chcę zobaczyć, a nie to, co za ciekawe uzna przewodnik. Dlatego kupiliśmy mapkę z oznaczonym szlakiem i opisem poszczególnych miejsc, która doskonale się sprawdziła zamiast przewodnika (no i była zdecydowanie tańsza ;) ). Na terenie Wilczego Szańca spędziliśmy ponad 2 godziny i to chyba taki minimalny czas, by wszystko w miarę dobrze zobaczyć. Całość była ciekawa i dobrze opisana i chyba jedyny minus to wszechobecne komary... ;)
Dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej, a przy okazji nieco się rozerwać (i nie mam tu na myśli szukania min ;) ), zaledwie 1,5 km od Wilczego Szańca powstała Mazurolandia. To park atrakcji poświęcony Warmii i Mazurom, który reklamuje się hasłem: "łączymy świetną zabawę z poznawaniem zabytków, kultury i historii regionu warmińsko-mazurskiego"*. Bilety są w różnych cenach, w zależności od atrakcji, do których chcemy zajrzeć. My odpuściliśmy sobie park zabaw i strzelnice, więc taki bilet kosztował 16 zł.
Muzeum Militariów to chyba najciekawsza część Mazurolandii, przynajmniej dla tych, którzy interesują się historią. W środku dowiemy się więcej o Wilczym Szańcu - zobaczymy miniatury kwatery głównej, poczytamy o życiu w środku czy o nieudanym zamachu Stauffenberga na Hitlera. Jednak to nie jedyne ciekawostki wojenne, które znajdziemy w muzeum - są tam różne rodzaje broni czy też przedmioty codziennego użytku na froncie, jak na przykład produkty sanitarne czy latarki. Sporo naprawdę fajnych ciekawostek :)
Mazurolandia umożliwia nam też przeniesienie się nieco bardziej w przeszłość, bo aż do czasów wojen krzyżackich. W parku zbudowano niewielkie grodzisko rycerskie, naprzeciwko którego znajduje się chyba największa miniatura w Mazurolandii - zamek w Malborku. Wewnątrz grodziska możemy poczytać o Krzyżakach, spróbować strzelania z łuku czy wymachiwania mieczem albo nawet dać się zakuć w dyby... ;)
Centralną część Mazurolandii zajmuje park miniatur, przedstawiający najciekawsze - choć nie zawsze najbardziej znane - zabytki z Warmii i Mazur. Kilka obiektów już miałam okazję poznać, np. bazylikę w św. Lipce czy twierdzę Boyen w Giżycku, ale mnóstwo innych wciąż pozostaje dla mnie wielką niewiadomą. ;) Ciekawostką była też oddzielna wystawa poświęcona... stadionom piłkarskim, wybudowanym w Polsce i na Ukrainie na Euro 2012. Tego akurat się tam nie spodziewałam ;).
Zwiedzanie Mazurolandii zakończyliśmy na zajrzeniu do chat regionalnych - warmińskiej i mazurskiej. Taki mini-skansen, o ile dwie chaty można właściwie nazwać skansenem? Ogólnie mam wrażenie, że o ile Wilczy Szaniec mi się podobał, tak Mazurolandia pozostawiła po sobie jakiś niedosyt. Takie trochę wszystko i nic... Choć sporo atrakcji było zrobionych pod dzieci, więc pewnie rodziny z dziećmi bawiłyby się tam lepiej niż my ;). No ale ja przynajmniej doczytałam trochę o wojnie, Wilczym Szańcu i Krzyżakach, więc no... też jest zajebiście ;).
Bilet wstępu do Wilczego Szańca kosztuje 15 zł (10 zł - ulgowy) i obejmuje on po prostu wejście na teren dawnej kwatery głównej. Już na parkingu zaczepiają przewodnicy zbierający grupy turystów za dodatkową opłatą. Nie lubię czegoś takiego - wolę sobie na spokojnie iść swoim tempem i zobaczyć to, co chcę zobaczyć, a nie to, co za ciekawe uzna przewodnik. Dlatego kupiliśmy mapkę z oznaczonym szlakiem i opisem poszczególnych miejsc, która doskonale się sprawdziła zamiast przewodnika (no i była zdecydowanie tańsza ;) ). Na terenie Wilczego Szańca spędziliśmy ponad 2 godziny i to chyba taki minimalny czas, by wszystko w miarę dobrze zobaczyć. Całość była ciekawa i dobrze opisana i chyba jedyny minus to wszechobecne komary... ;)
Dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej, a przy okazji nieco się rozerwać (i nie mam tu na myśli szukania min ;) ), zaledwie 1,5 km od Wilczego Szańca powstała Mazurolandia. To park atrakcji poświęcony Warmii i Mazurom, który reklamuje się hasłem: "łączymy świetną zabawę z poznawaniem zabytków, kultury i historii regionu warmińsko-mazurskiego"*. Bilety są w różnych cenach, w zależności od atrakcji, do których chcemy zajrzeć. My odpuściliśmy sobie park zabaw i strzelnice, więc taki bilet kosztował 16 zł.
Muzeum Militariów to chyba najciekawsza część Mazurolandii, przynajmniej dla tych, którzy interesują się historią. W środku dowiemy się więcej o Wilczym Szańcu - zobaczymy miniatury kwatery głównej, poczytamy o życiu w środku czy o nieudanym zamachu Stauffenberga na Hitlera. Jednak to nie jedyne ciekawostki wojenne, które znajdziemy w muzeum - są tam różne rodzaje broni czy też przedmioty codziennego użytku na froncie, jak na przykład produkty sanitarne czy latarki. Sporo naprawdę fajnych ciekawostek :)
Mazurolandia umożliwia nam też przeniesienie się nieco bardziej w przeszłość, bo aż do czasów wojen krzyżackich. W parku zbudowano niewielkie grodzisko rycerskie, naprzeciwko którego znajduje się chyba największa miniatura w Mazurolandii - zamek w Malborku. Wewnątrz grodziska możemy poczytać o Krzyżakach, spróbować strzelania z łuku czy wymachiwania mieczem albo nawet dać się zakuć w dyby... ;)
Centralną część Mazurolandii zajmuje park miniatur, przedstawiający najciekawsze - choć nie zawsze najbardziej znane - zabytki z Warmii i Mazur. Kilka obiektów już miałam okazję poznać, np. bazylikę w św. Lipce czy twierdzę Boyen w Giżycku, ale mnóstwo innych wciąż pozostaje dla mnie wielką niewiadomą. ;) Ciekawostką była też oddzielna wystawa poświęcona... stadionom piłkarskim, wybudowanym w Polsce i na Ukrainie na Euro 2012. Tego akurat się tam nie spodziewałam ;).
Zwiedzanie Mazurolandii zakończyliśmy na zajrzeniu do chat regionalnych - warmińskiej i mazurskiej. Taki mini-skansen, o ile dwie chaty można właściwie nazwać skansenem? Ogólnie mam wrażenie, że o ile Wilczy Szaniec mi się podobał, tak Mazurolandia pozostawiła po sobie jakiś niedosyt. Takie trochę wszystko i nic... Choć sporo atrakcji było zrobionych pod dzieci, więc pewnie rodziny z dziećmi bawiłyby się tam lepiej niż my ;). No ale ja przynajmniej doczytałam trochę o wojnie, Wilczym Szańcu i Krzyżakach, więc no... też jest zajebiście ;).
0 Komentarze