"Ekwadorska stolica jest dwubiegunowa" - przeczytałam w magazynie LAN, podczas mojego lotu z Medellin do Quito. - "W ciągu jednego dnia może być gorąca i zimna. Słoneczna i deszczowa." Spędziłam w Quito tylko jeden dzień. I było gorąco i zimno. Słonecznie i deszczowo.
Dotarliśmy do Ekwadoru późnym wieczorem i mama Kolumbijczyka już na nas czekała na lotnisku w Quito. Jako że autobus z lotniska do miasta kosztuje 8$ (czyli 24$ za naszą trójkę) a taksówka 25$, zdecydowaliśmy się pojechać taryfą do hotelu. I tutaj z całego serca nie polecam hotelu Rio Amazonas. Wybraliśmy go, bo chcieliśmy coś przyzwoitego i wygodnego dla nas i matki mojego faceta. A od samego początku nie spodobało nam się to miejsce. Przybycie późnym wieczorem i czekanie dobrą godzinę na zakwaterowanie? I, chociaż zarezerwowaliśmy dwa pokoje, chcieli nam przydzielić jeden trzyosobowy. Co za bałagan... Meble w hotelu były stare, a ja poczułam, że już więcej nie zniosę, gdy podczas drugiej nocy w tym "wspaniałym" hotelu zobaczyłam dwa karaluchy w łazience...
Zostawiliśmy nasze bagaże i postanowiliśmy wyjść poszukać czegoś do jedzenia. Facet w recepcji ostrzegł nas, byśmy nie brali dokumentów ani nic wartościowego, bo to niezbyt bezpieczna okolica. Bardzo zachęcające... Cóż, to było idealne miejsce na picie, clubbing i imprezowanie, a że to była piątkowa noc - było głośno do późna. W hotelu ściany i okna nie są dźwiękoszczelne, więc do 2 zasnąć się nie dało. Po krótkim spacerze zdecydowaliśmy, że bezpieczniej jest wrócić do hotelu i zjeść coś w przyległej restauracji. Zapłaciliśmy 3x więcej niż w centrum miasta za zupy z serem, który był już zdecydowanie za stary... Hotelowej restauracji też nie polecam.
Najprostszym sposobem na poruszanie się po mieście jest sieć trolejbusów. Bilet, by wejść na stację kosztuje 25 centów (90 groszy) i nie opuszczając stacji można przesiadać się między liniami. I, oczywiście, na samym początku po prostu zapłaciliśmy za wstęp i weszliśmy na stację w przeciwnym kierunku...
Jako że autobusy i trolejbusy mają wejście dopasowane do wyjścia ze stacji, więc gdy chcesz wysiąść w jakimś innym miejscu, musisz po prostu skakać... ;)
Wysiedliśmy z trolejbusu w centrum i zaczęliśmy spacer. Nie było to najłatwiejsze zadanie, jako że miasto leży na wysokości 2.850 m.n.p.m. Nawet prosty spacer w górę ulicy męczył bardzo szybko.
Kolumbijczyk był cały czas zajęty rozmową ze swoją matką, więc pozwoliłam im iść przodem, a sama skupiłam się na fotografowaniu ulic i budynków. Nasz cel był widoczny z daleka: największa bazylika w Ameryce - Basílica del Voto Nacional.
Budowa tego ogromnego kościoła rozpoczęła się pod koniec XIX wieku. Zbudowany w stylu neogotyckim jest najbardziej znanym przykładem tego stylu w Ameryce Południowej. Za 2$ można wejść do bazyliki, za kolejne 2 - wjechać na szczyt kościoła i zobaczyć piękną panoramę miasta.
Jako że pogoda była idealna - słonecznie i gorąco (na tej wysokości jest to powiązane - kiedy jest słonecznie, robi się naprawdę gorąco) - zdecydowaliśmy się spróbować lodów sprzedawanych przez jednego faceta na ulicy. Helados de paila. Paila to ta wielka metalowa... patelnia, miska? - coś, w czym przygotowuje się sorbety. A kiedy zapytałam, czy mogę zrobić zdjęcie, facet wcisnął mi do ręki łyżkę i pozwolił samej przygotować loda!
Najpierw poszliśmy na lokalny targ w pobliżu bazyliki, ale że nie było tam nic ciekawego, zdecydowaliśmy się wrócić do centrum miasta i zwiedzić słynne historyczne centrum.
Zatrzymaliśmy się na chwilę na Placu Niepodległości (Plaza de la Independencia) - centralnym placu Quito. Głównym punktem jest pomnik poświęcony bohaterom walk o niepodległość z 1809 r.
Wokół placu znajduje się wiele ważnych budowli takich jak katedra Quito (na zdjęciu powyżej), budynek zarządu miasta Quito czy Pałac Carondelet (siedziba ekwadorskiego rządu).
W pobliżu natrafiliśmy również na niewielką wystawę szopek bożonarodzeniowych, stworzonych z różnych materiałów. Naprawdę spodobała mi się ta z szyszek i żołędzi, ale było też wiele innych. Najdziwniejsza - ze starych winyli...
Potem skierowaliśmy się do słynnego kościoła San Francisco. Został zbudowany w XVI wieku i sprawia niewiarygodne wrażenie. Czuje się jakby wchodziło się do jakiegoś skarbca - wszystko jest ze złota. Naprawdę, widziałam w życiu różne kościoły, ale takiego jak kościół San Francisco - nigdy.
Przed kościołem stało wiele osób żerujących na turystach. Wiele z nich z dziećmi, próbującymi sprzedawać owoce, orzechy i różne przekąski, wykorzystując fakt, że sporo osób nie potrafi odmówić dziecku.
Nadeszła już pora lunchu, więc w pobliżu kościoła znaleźliśmy przyjemną restaurację (San Ignacio) z menu obiadowym tylko za 4,5$. W skład wchodziła zupa (aguado montubio - nikt z nas nie wiedział, co to jest :P), drugie danie (ja wybrałam kurczaka, a Kolumbijczyk - język wołowy) a na deser lokalny owoc - tamarillo czyli innymi słowy: pomidor drzewny (tomate de arbol).
Po lunchu poszliśmy na spacer po starym mieście. Centrum historyczne Quito było pierwszym (razem z Krakowem :) ) na świecie wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To najstarsze dobrze zachowane stare miasto w Ameryce. Piękne miejsce, by po prostu pospacerować. Niestety dwubiegunowe Quito zdecydowało się być zimne i deszczowe, kiedy tam dotarliśmy. Ale nikt nie wydawał się tym przejmować, ludzie spacerowali jakby to wciąż było słoneczne popołudnie :)
Jako że byliśmy w centrum historycznym stolicy, co więcej, w centrum z listy UNESCO, rozglądałam się za jakimś sklepem z pamiątkami. Ale tak jak w Kolumbii, w Ekwadorze nie było nic takiego. Żadnych pocztówek, żadnych magnesów, żadnych innych pamiątek tego typu, do których przyzwyczaiły nas sklepy w centrach europejskich miast. Ale jako że zbliżały się święta, wszędzie można było kupić laleczki z dzieciątkiem Jezus. Najciekawsze były ich kostiumy, bo w żadnej mierze niezwiązane z religią. W końcu kto nie chciałby mieć w domu, w swojej małej szopce, laleczki Jezus ubranej jak święty Mikołaj... albo policjant... albo kowboj? Ekwadorczycy widocznie chcą.
Weszliśmy też do małej fabryki czekolady na La Ronda. Jakkolwiek zwiedzanie fabryki jest tylko w lipcu i sierpniu, ale o każdej porze roku można spróbować pysznych czekoladek.
Jako że pogoda nie zamierzała się poprawić, zdecydowaliśmy się schować gdzieś w środku. Kazano mi wybrać muzeum, więc - po szybkim spojrzeniu na mapę - wybrałam muzeum miejskie. Oczywiście, gdy tylko do niego weszliśmy, natychmiast się wypogodziło... Ale nie żałowałam, bo muzeum Quito było wspaniałą lekcją ekwadorskiej historii i kultury.
Przepiękny mural - w Ekwadorze (tak jak i w Kolumbii) można znaleźć wiele pięknych malunków związanych z miejscową kulturą. Po wizycie w muzeum byliśmy już tak zmęczeni,że po prostu chcieliśmy wrócić do hotelu. W drodze powrotnej weszliśmy jeszcze do katedry i okazało się, że właśnie rozpoczyna się koncert kolęd. Najlepszy sposób, by się uspokoić i odpocząć po takim wariackim dniu :)
0 Komentarze