Advertisement

Main Ad

Już pół roku w Sztokholmie

6 sierpnia wysiadłam z samolotu z Warszawy i z Kolumbijczykiem u boku wsiadłam we Flygbussarna do centrum Sztokholmu. Pół roku temu. Wiem, że to nie tak dawno temu, że to krótki okres, ale  jakoś tym razem nie czuję tego tak jak zwykle: "kiedy to zleciało?". Mam raczej wrażenie, że te pół roku mijało bardzo powoli. 6 sierpnia wydaje mi się dniem całe wieki temu, jak jakieś wspomnienie czegoś dobrego, o czym tylko się myśli: "czy to naprawdę mi się przytrafiło?". Ten wpis będzie prywatny, pełen negatywnych emocji i narzekania, uprzedzam ;). Jeśli nie lubicie tego typu rzeczy, po prostu obejrzyjcie zdjęcia. Sztokholm jest piękny. :)
Przyjechałam do Sztokholmu w sierpniu, w środku przepięknego lata. Powinniście zobaczyć to miasto w lecie, jest niesamowite. Pełne różnych ludzi, różnych kultur, różnych języków. Nie jakoś wariacko gorąco, ale ciepło i rześko. Wzięliśmy z informacji turystycznej jakieś mapy i ulotki i zaczęliśmy zwiedzanie przez tych kilka dni, zanim zaczęłam pracę.
Sierpień był zajebisty. Szczerze, nie mam na to innego słowa niż "zajebisty". Spędzaliśmy dużo czasu razem, ale bez pośpiechu odkrywaliśmy miasto. Nie było co się spieszyć, planowaliśmy tu mieszkać razem przez co najmniej następny rok, więc nawet gdy czytałam o czymś ciekawym do zobaczenia, wpisywałam to tylko na listę "gdzie się wybierzemy podczas ciemnych i nudnych zimowych wieczorów". Mieliśmy tyle planów, tyle marzeń i właściwie nie mogłoby być lepiej. Dodatkowo właśnie zaczęłam nową świetną pacę, gdzie dużo się uczyłam i ta ambitna część mnie chciała pokazać się z jak najlepszej strony, by mieć szanse na zostanie w firmie po stażu.
Jedyne, czego wtedy nie lubiłam, to mój malutki pokoik na przedmieściach. Czułam się tam bardzo niekomfortowo, mój facet podczas każdej ze swych sztokholmskich wizyt zastanawiał się, czy nie lepiej zapłacić za hostel, no i dodatkowo płaciłam za to więcej, niż było warte. Ale nawet pomijając to wszystko - przecież pojechałam do Szwecji, by zamieszkać z Kolumbijczykiem. Jak to już nawet tu wspominałam - byłam gotowa przyjechać tutaj nawet bez pracy, byleby z nim być. Oczywiście, znalezienie stażu znacząco poprawiło sytuację... tak przynajmniej myślałam.
Więc zaczęliśmy szukać czegoś niewielkiego dla siebie. To naprawdę potrafiło zniszczyć całą radość z mieszkania i pracowania w Szwecji. Szukanie mieszkania w Sztokholmie to koszmar. Szukanie jesienią, kiedy robią to też wszyscy studenci, to jedna z najbardziej frustrujących rzeczy, jakich kiedykolwiek doświadczyłam. Codziennie spędzałam przynajmniej godzinę przed komputerem, odpowiadając na wszystkie oferty i nie dostając żadnej wiadomości zwrotnej. Mój Kolumbijczyk radził mi wyluzować, nie powinniśmy się martwić, bo może faktycznie jeszcze nie mieszkamy razem, ale jednak mamy gdzie mieszkać i możemy szukać bez zamartwiania się "jeśli czegoś szybko nie znajdziemy, to nie będziemy mieli gdzie mieszkać". Teoretycznie miał rację, praktycznie nie cierpiałam swojego pokoju coraz bardziej i bardziej, czułam się zmęczona dojazdami stamtąd do pracy i wieczorne powroty do domu nie należały do najbezpieczniejszych. Gdy dołączyć do tego całkowity brak odpowiedzi odnośnie mieszkań, po prostu wracałam z pracy i otwierałam blocket.se ze łzami w oczach niemalże.
Po wysłaniu setek maili, w ciągu całego tego okresu otrzymałam 3 odpowiedzi z zaproszeniem na oglądanie mieszkania, ale nic z tego nie wypaliło. Kolumbijskie wsparcie ewaluowało z "Jeszcze w tym miesiącu będziemy mieszkać razem!", przez "We wrześniu się uda!" po "Nie martw się, kochanie, w październiku zamieszkamy razem". Wtedy zaproszono mnie do obejrzenia czwartego mieszkania. Droższego, prawdopodobnie dlatego nie było aż tylu chętnych. Byliśmy już zdesperowani, więc zdecydowaliśmy się zapłacić więcej i wynająć to. Moment oddania kluczy do starego pokoju świętowaliśmy z butelką wina i komentarzem mojego faceta: "Obiecaj mi, że już nigdy więcej nie będziesz mieszkała na przedmieściach". Teraz miałam do pracy zaledwie 25 minut metrem, co było wręcz idealne.
Chciało mi się śmiać i krzyczeć, tańczyć i śpiewać. Byłam szczęśliwa. Bardziej niż szczęśliwa. Powtarzałam, ze marzenia się spełniają, to najlepszy moment mojego życia i nie wyobrażam sobie, że mogłoby być lepiej. Kolumbijczyk przeniósł większość swoich rzeczy do Sztokholmu, wybraliśmy się na nasze pierwsze "domowe zakupy" razem... co w sumie było dość głupim pomysłem przy wynajmowanym mieszkaniu. Jak powiedziała mi koleżanka: "powinno się być w stanie spakować wszystkie swoje rzeczy w dwie walizki, które by się ze sobą wzięło" - jak można tak spakować rzeczy w stylu dywanów, krzesła komputerowego, lampy, pościeli i miliona innych rzeczy? Ale nie dbałam o to. Miałam plany i marzenia. Czego więcej chcieć?
I to był ten moment, w którym zdałam sobie sprawę, że jeśli chcesz coś planować, planuj, co zjesz na śniadanie następnego dnia. I nic poza tym. Bo zawsze znajdzie się ktoś mający wpływ na twoje plany, bo to po prostu życie - jak to śpiewa moja ulubiona piosenkarka: "życie na głos znów wyszydzać z tych będzie, co wierzyć chcą w jego fart - oto życia smak!". Myślę, że dla mnie najgorsze było, iż wszystko się popieprzyło i nie można było o to winić nikogo ani nic z tym zrobić, by zmienić sytuację. Mój Kolumbijczyk był w podobnym humorze i przez niemalże miesiąc ciężko było w ogóle o tym wszystkim porozmawiać.
Nie chcę myśleć ani nie chcę pamiętać ubiegłorocznej jesieni. Ktoś mnie ostatnio zapytać, czy uważam, że warto było jechać do Kolumbii. Że ona rozumie, że wakacje, rodzina, ale za tak wariacką kwotę, którą zapłaciliśmy za wyjazd, czy naprawdę było warto? Jestem pewna, że tak. Ten wyjazd to najlepsze, co mnie spotkało w ciągu tego ostatniego pół roku. To coś, co jakoś pozwoliło mi wrócić do normalności jesienią. Po miesiącu spędzonym mniej więcej tak: "Praca - łóżko & czekolada i wino". Ostatnio przeglądałam jedną z głupich stronek i znalazłam poniższy obrazek (odkąd przeniosłam się do Szwecji, znam już chyba cały internet na pamięć) i pomyślałam, że nie wiem, kto to zrobił, ale ja wtedy czułam się tak samo.
Mam wspaniałą pracę. Ze świetnym szefem, fajnym teamem i masą ciekawych rzeczy do roboty. Jestem tam już od pół roku i wciąż się uczę, wciąż napotykam na nowe wyzwania i chciałabym tu zostać po zakończeniu stażu. Problem w tym, że ta praca jest wszystkim, co mam w Sztokholmie. I, jak na powyższym obrazku, szczerze - nie lubię weekendów. Ok, mogę pospać dłużej, ale potem budzę się myślą: "no dobra, i co teraz?". Co 2-3 tygodnie albo ja latam do Umeå albo mój Kolumbijczyk jest w Sztokholmie i w sumie to całe moje życie. Przyjechałam do Szwecji dla pracy i dla faceta. Jako że na samym początku byłam skupiona na planach i marzeniach, nie przejmowałam się tymi chwilami, gdy byłam sama, bo wiedziałam, że nie potrwają długo. Ale kiedy wszystko runęło, jakoś po prostu nie wiem, co mam ze sobą zrobić w tych chwilach, gdy nie jestem w pracy, a mój Kolumbijczyk nie jest w Sztokholmie. Czasem, kiedy pracuje po nocach a ja krytykuję jego styl życia, myślę, że odrobinę mu zazdroszczę. Bo kiedy skończę swoją pracę po południu i wracam do domu z myślą, że znowu będę tam siedzieć sama, nie mając nic do roboty, to w sumie nie miałabym nic przeciwko zostaniu w pracy po godzinach. Chyba rozumiem, czemu podoba mi się praca w korporacjach...
Myślę, że na samym początku popełniłam błąd, unikając ludzi. Wolałam spędzać wieczory na poszukiwaniu mieszkania niż na wychodzeniu z ludźmi. Mój Kolumbijczyk był przy mnie, więc nie potrzebowałam szukać towarzystwa do zwiedzania, bo w końcu już miałam to najlepsze. Jakoś tak się składało, że za każdym razem, gdy były weekendowe plany, ja byłam wtedy w Umeå. I to było w porządku, ja miałam ciągłe zajęcia i wszyscy wokół powtarzali: "To naprawdę super, że masz przy sobie kogoś, kogo kochasz i możecie robić wszystko razem!". Ale kiedy wszystkie plany się posypały, nagle zdałam sobie sprawę, że nikt mnie już nigdzie nie zaprasza. Przez te całe pół roku wyszłam gdzieś z ludźmi całe trzy razy. I zdałam sobie sprawę, że jeśli nie chcę tu być całkiem sama przez te kolejne pół roku, które zostały mi do końca stażu, to muszę wyjść do ludzi. Cóż, to nie jest tak, że tego nie robię, jest wiele osób, z którymi dobrze się dogaduję itd. (czyli: oni też sprawiają wrażenie, że mnie lubią :P). Ale potworzyły się już grupki a ja jestem poza nimi. I nie mam pojęcia jak to zmienić.
Cieszę się, że pojechaliśmy do Kolumbii. Po naprawdę okropnym listopadzie, nieco się uspokoiłam, w końcu spotkałam się z rodziną i przyjaciółkami w Lublinie, zobaczyłam wiele nowych rzeczy, poznałam masę nowych ludzi. I tylko bardzo nie chciałam wracać po tym wszystkim do Sztokholmu. Po kilku tygodniach niemal 24/7 z Kolumbijczykiem, nie chciałam nawet myśleć o ponownym podróżowaniu na linii Umeå-Sztokholm przez kolejne miesiące. I znów to frustrujące szukanie mieszkania, bo obecna umowa się kończy w marcu. Plus niewielki zabieg za dwa tygodnie i usuwanie zęba za miesiąc (nie chcę nawet znać cen). Chcę już kwiecień. Mieć to wszystko za sobą. Chcę dłuższe dni i więcej słońca. Chcę mieć nieco bardziej ustabilizowaną sytuację finansową (nie wiedząc, ile zapłacę za te dwa zabiegi + kaucja za mieszkanie, nie mogę nic planować do końca marca) i móc na spokojnie pomyśleć o wypadzie do Polski, choć na kilka dni. Z cenami biletów w Ryanairze na poziomie 39zł i zaledwie 1,5 godz. lotu, nie mogę uwierzyć, że przez ostatnie pół roku widziałam się z rodziną tylko przez 2 dni.
A po kwietniu przydałoby się od razu lato. Chcę wiedzieć, co dalej z pracą. Przez ostatnie 2 lata pracowałam tylko na krótkie czasowe umowy, obecna jest już czwartą z kolei. Chyba się starzeję. Chcę normalną, stabilną pracę. Chcę móc normalnie planować, jak chociażby "zaoszczędźmy trochę pieniędzy na fajne wakacje w lecie" zamiast "może wyskoczymy gdzieś na weekend w następnym miesiącu, bo nie wiem, czy za 4 wciąż będę miała pracę". To jest naprawdę beznadziejne. Mamy podobne marzenia, podobne plany... i podobny brak możliwości i perspektyw na chwilę obecną.
Cóż, wciąż mam jeszcze przed sobą pół roku. Mam przeogromną nadzieję na znalezienie tańszego mieszkania od kwietnia i za różnicę w czynszu chciałabym spędzać choć jeden weekend w miesiącu poza Sztokholmem. Chcę spędzać jak najwięcej czasu z Kolumbijczykiem - nie podoba mi się obecna sytuacja, ale wciąż Umeå-Sztokholm to lepiej niż Umeå-Warszawa. Chcę wyjechać gdzieś na urlop wiosną, tylko we dwójkę, odpocząć i nic nie robić. Naprawdę mam nadzieję, że kiedy na pogoda w końcu się zmieni, moi polscy przyjaciele i rodzina w końcu mnie tu odwiedzą. Naprawdę mam nadzieję i bardzo chcę, ale nie zamierzam robić żadnych planów na kolejne pół roku. Nie chcę nic planować, przynajmniej dopóki nie mam żadnej zawodowej / mieszkaniowej / życiowej stabilizacji. Chcę tylko, by to drugie pół roku było lepsze niż to pierwsze. Albo chociaż od kwietnia... ;)
I idę świętować moje półrocze w Sztokholmie. Z czekoladą (a potem znów będę płakać na ceny dentystów) w łóżku, pod ciepłym kocykiem ;).

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. Zgadzam się co do planów, nawet Julian Tuwim mówił, że plan to coś, co zazwyczaj wygląda zupełnie inaczej, hehe.
    Trzymam kciuki za kolejne pół roku w Sztokholmie!
    A dodam jeszcze, że gdy ja byłam tam w sierpniu, to pogoda była okropna - nawet jak świeciło słońce, to było mi zimno, brr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja po raz pierwszy byłam w Sztokholmie pod koniec listopada kiedyś... Jak się tak porówna, to nawet chłodny sierpień jest piękny :D

      Usuń