Podczas długich, chłodnych, zimowych dni obiecywałam sobie, że kiedy tylko nadejdzie lato, wykorzystam każdy ładny i wolny letni weekend na odkrywanie Archipelagu Sztokholmskiego. Nie spodziewałam się tylko jednej rzeczy - tego lata tylko jeden weekend lipca był ładny... Cała reszta miesiąca była szara, zimna i deszczowa. Cóż, przynajmniej nie było ciężko dotrzymać mojej obietnicy ;). A w ramach zwiedzania archipelagu wybrałam się na małą wycieczkę na Vaxholm.
Firma Waxholmsbolaget obsługuje regularne połączenia promowe, których trasa rozpoczyna się przy Kungsträdgården. Bilet w jedną stronę kosztuje 75 koron, a podróż trwa około godziny (w zależności od trasy promu). Widok z pokładu jest piękny, bo mija on wiele mniejszych i większych wysepek po drodze (na przykład widoczną powyżej Gamla Stan - Stare Miasto z zamkiem królewskim). Niemniej jednak, to wciąż Sztokholm, nawet przy letniej, słonecznej pogodzie nie jest tak ciepło, by spędzić całą godzinę na pokładzie, więc szybko chowamy się przed wiatrem i w środku spędzamy już resztę rejsu.
Wreszcie prom dobija do wyspy, a ja natychmiastowo się w niej zakochuję. Jest tak spokojna, kolorowa i piękna. Po zejściu z promu kierujemy się w prawo, gdzie widzimy niewielką wysepkę z fortecą Vaxholm. Łódka łącząca Vaxholm z fortecą odpływa co 20 minut, a bilet w obie strony kosztuje 50 koron. Ale my mamy szczęście - terminal na kartę nie działa a w bezgotówkowym społeczeństwie - a taka jest Szwecja - taka sytuacja może oznaczać tylko jedno: przejazd jest za darmo :).
Łódka nie dobija od razu do wysepki, ale najpierw ją okrąża. Pozwala to nam przyjrzeć się fortecy z każdej strony, a także wybrzeżom Vaxholm. Zwracam szczególną uwagę na niewielką stację paliw dla motorówek - nigdy jeszcze nie widziałam czegoś takiego ;).
Po krótkim rejsie łódka dociera do wysepki, a my możemy rozpocząć zwiedzanie fortecy. Jako że nie znamy dokładnych godzin jej otwarcia, wolimy zacząć zwiedzanie właśnie od środka.
Pierwsza forteca została zbudowana w połowie XVI wieku, by chronić Sztokholm przed atakami obcych flot. Świetnie spełniała swoją rolę, jakkolwiek w 1719 r. została niemal kompletnie zniszczona podczas ataku rosyjskiej floty. Po zdobyciu przez Rosję Finlandii, Szwecja musiała zacząć myśleć o lepszej obronie własnych granic, więc podjęto decyzję o budowie nowej fortecy na Vaxholm. Cytadela, jaką ją możemy oglądać współcześnie, została ukończona w 1863 r.
W sezonie muzeum w fortecy jest otwarte od 11:15 do 17:00 a bilet wstępu kosztuje 60 koron. Zwiedzanie jest darmowe dla dzieci (do 19 r.ż.) oraz posiadaczy Karty Sztokholmskiej.
Zaczynamy zwiedzanie od wystaw podziemnych. Są one poświęcone życiu w Szwecji w poprzednich wiekach - możemy tam zobaczyć przedstawicieli różnych zawodów ze szczegółowymi opisami, niestety, tylko po szwedzku.
Główna wystawa jest spora i uporządkowana chronologicznie. Przechodzimy z jednej sali do kolejnej, poznając początki fortecy Vaxholm, umiejscowienie pozostałych fortyfikacji oraz ich zastosowanie w praktyce podczas wojen. Chociaż wszystkie informacje są po szwedzku, tutaj otrzymujemy folder ze wszystkimi tekstami przetłumaczonymi na język angielski.
Muzeum jest świetnie przygotowane i bardzo ciekawe. Można dotknąć lub przyjrzeć się z bliska wielu przedmiotom, a modele żołnierzy często się poruszają. Odskakuję z przerażeniem, gdy jeden z żołnierzy nagle obraca głowę w moim kierunku, a maszyna przed nim zaczyna pipczeć. Inny żołnierz, śpiący na łóżku, został tak zrobiony, by odnieść wrażenie, że oddycha - jego klatka piersiowa regularnie się unosi i opada.
W jednej z ostatnich sal natrafiamy nawet na polską wystawę! Poświęcono ją 3 polskim okrętom podwodnym (ORP Sęp, ORP Ryś oraz ORP Żbik), które dotarły do Szwecji we wrześniu 1939 r. i zostały tu internowane. Vaxholm był pierwszym miejscem, gdzie te statki zatrzymano.
Po opuszczeniu muzeum, kierujemy się na mury, by przyjrzeć się z bliska armatom i innym rodzajom broni. Z tej strony mamy też ładny widok na główną wyspę Vaxholm.
Wysepka jest malutka, ale przy słonecznej pogodzie spacer dookoła jest niezwykle przyjemny. Po zobaczeniu już wszystkiego, co tu tylko jest do zobaczenia, a także po krótkim odpoczynku, wsiadamy z powrotem do łódki na Vaxholm.
Ale nie chcemy jeszcze wracać do Sztokholmu! Miasteczko nie jest duże, ale chcemy trochę po nim pospacerować. Powoli stajemy się też głodni, w końcu to już czas najwyższy na obiad...
Spacerując po okolicy, docieramy na główny plac z ratuszem. W budynku można też znaleźć informację turystyczną... zamkniętą, oczywiście. Cóż, nie oczekiwaliśmy, że coś takiego będzie otwarte w niedzielne popołudnie, w końcu to Szwecja. Ale placyk sam w sobie wygląda bardzo przyjemnie z rozmieszczonymi wszędzie kwiatami.
Zatrzymujemy się na obiad w jakimś sport pubie na wybrzeżu - zaskakująco smaczna pizza (zazwyczaj Szwedzi nie są specjalistami w przygotowywaniu pizzy, zdecydowanie nie) i piwo. A że wciąż mamy trochę czasu, zanim przypłynie prom do Sztokholmu, spacerujemy wzdłuż wybrzeża i kierujemy się w głąb wyspy.
Po drodze mijamy różne, małe rzeźby i inne przedmioty, które zapewne też są sztuką. Na pewno są bardzo kolorowe, jakkolwiek wyglądają jakby były bez przemyślenia rozrzucone gdziekolwiek... ale może to ja nie rozumiem sztuki :P.
Całkowicie przez przypadek docieramy do czegoś, co wygląda nam na latarnię morską. Ale gdy próbujemy się do niej wspiąć, natrafiamy na znak "stop" z informacją o terenie prywatnym, a z góry słyszymy też szczekanie psa... Kto ma swoją prywatną latarnię morską? Ja też chcę! Mamy coraz mniej czasu, więc powoli zawracamy w stronę wybrzeża, przechodząc obok miejscowego kościoła.
Kolejna godzina na promie i już jesteśmy z powrotem w Sztokholmie! Miejmy nadzieję, że choć odrobina lata jeszcze wróci, by można było zobaczyć choć jedną więcej wyspę w tym archipelagu? ;)
1 Komentarze
Nie dziwię się, że Waxholm od razu Cię zauroczył! :)
OdpowiedzUsuń