Przeglądając ostatnio stronę internetową The Local, natrafiłam na pewien artykuł, którego tytuł mnie zainteresował. "9 miejsc, gdzie Sztokholm potrzebuje więcej angielskiego". Jako osoba, która stara się złapać trochę szwedzkiego, ale raczej w nim nie mówi, funkcjonuję tutaj w języku angielskim. I tak, da się tu pracować i studiować, nie znając szwedzkiego. Ale jak to wygląda, jeśli chodzi o inne aspekty życia?
Artykuł wymienia 9 kwestii, z którymi obcokrajowcy mogą mieć problem, nie znając szwedzkiego. Są to: opakowania żywności, komunikaty w komunikacji miejskiej, służba zdrowia, parkowanie i znaki drogowe, nauka jazdy, kwestie bezpieczeństwa, bankowość i podatki, internet oraz polityka. Nie będę tu pisała o wszystkich, zachęcam Was do zajrzenia do artykułu. Pominę tu wszystkie kwestie związane z jazdą oraz polityką, bo jestem zupełnie nie w temacie. Nie mam też nic do powiedzenia w kwestii bezpieczeństwa, bo sama pracuję w międzynarodowej firmie i wszystkie informacje mamy dostępne po angielsku (jak widać na powyższym zdjęciu). Ale są też sprawy, w których ciężko się nie zgodzić z artykułem, że bez szwedzkiego może być trudno. I tak, zgadzam się ze stwierdzeniem, że żyjąc w kraju, powinniśmy się nauczyć jego języka i kultury - to oczywiste, że w Szwecji wszystko jest po szwedzku. Ale niektóre kwestie są problematyczne nie tylko dla ludzi takich jak ja - mieszkających tu jeszcze za krótko, by mówić w języku urzędowym - ale także dla turystów czy innych osób, które najzwyczajniej w świecie tu nie mieszkają na co dzień.
Jak, na ten przykład, komunikacja miejsca. Przyjeżdża się do europejskiej stolicy, takiej jak Sztokholm, wsiada w metro, a ono się nagle zatrzymuje. I dalej stoi. Po jakimś czasie słychać komunikat po szwedzku, po którym część osób opuszcza pociąg. Czasem wychodzą wszyscy, więc po prostu robisz to samo. I tylko się zastanawiasz, czy to problem z danym pociągiem i tylko wsiądziesz w następny, czy może jest kłopot na całej linii metra i wypada się rozejrzeć za autobusem (lub czekać na jego rozwiązanie ze 2 godziny na stacji). Ja już się nauczyłam wyłapywać istotne informacje z tych komunikatów, jeśli są w miarę proste. Ile może potrwać taki postój, czy trzeba iść na autobus. Ale na początku to był koszmar. Pamiętam, że podczas mojego pierwszego miesiąca w Sztokholmie był jakiś problem z metrem. Wysiadłam z pociągu i razem z resztą ludzi czekałam na peronie. Z głośników płynęły różne komunikaty i co niektórzy ludzie opuszczali stację, ale sporo wciąż czekało. Po jakimś czasie zapytałam kogoś obok mnie, co to za problem. Ale ten ktoś też nie mówił po szwedzku i nie wiedział. To samo było właściwie z każdym, kogo pytałam. Wygląda na to, że Szwedzi wyszli ze stacji i tylko cudzoziemcy wciąż czekali na pociąg. Potem doczytałam, że był wypadek i metro wyłączyli na kilka godzin. Zmarnowałam 3 godziny, próbując jakoś się dostać do domu, bo bez znajomości szwedzkiego, wszystko wokół było jednym wielkim bałaganem.
Ale podróżowanie metrem może też być lekcją szwedzkiego. Jednym z pierwszych znanych mi zdań w końcu było: "Tänk på avståndet mellan vagn och plattform när du stiger av" - komunikat, który słyszy się, gdy pociąg podjeżdża do stacji ;).
Ale podróżowanie metrem może też być lekcją szwedzkiego. Jednym z pierwszych znanych mi zdań w końcu było: "Tänk på avståndet mellan vagn och plattform när du stiger av" - komunikat, który słyszy się, gdy pociąg podjeżdża do stacji ;).
Zakupy. Teraz już nie mam z tym problemu, bo wiem, które produkty lubię i potrzebuję. Ale na początku... Kiedy mamy tyle różnych rodzajów nabiału, mąki i wszystkiego innego, czasem myślę, że miałabym problem z wybraniem nawet po polsku. A tutaj do tego jest po szwedzku. Tzn. jest to oczywiste, naturalnie, ale zazwyczaj przecież możemy znaleźć różne tłumaczenia składników itp. z tyłu opakowania. Cóż, tutaj też. Problem w tym, że wszystko jest tłumaczone głównie tylko na inne języki nordyckie, a o angielskim można tylko pomarzyć. Aż muszę zacytować z artykułu: "Szwedzi i Norwegowie potrzebują oddzielnych tłumaczeń?" - jeśli weźmie się pod uwagę, że u mnie w firmie Szwedzi i Norwegowie rozmawiają ze sobą, każdy w swoim języku, i nie mają problemów z komunikacją, jeszcze łatwiej zrozumieć to retoryczne pytanie ;). Ale jak już powiedziałam, teraz nie zwracam już na to uwagi, kupuję to, czego potrzebuję. Ale jeśli potrzebuję jakiegoś produktu, którego dotąd nie zdarzało mi się kupować, spędzam wcześniej trochę czasu w googlach, z tłumaczem i obrazkami produktów :P.
Służba zdrowia. O. Mój. Boże. Ze szwedzką służbą zdrowia miałam do czynienia więcej niż bym chciała i naprawdę mam nadzieję, że to by było na tyle. Chociaż rezerwując wizytę, podkreślam za każdym razem, że mówię po angielsku, trafiłam już na lekarza (i to w przychodni w imigranckiej dzielnicy!), który prawie nie mówił po angielsku i kompletnie mi nie umiał pomóc. Ale to możesz ogarnąć online, ufając Tłumaczowi Google. Gorzej, gdy trzeba zadzwonić po nagłą pomoc, a tam wszystko po szwedzku. Pozwolę sobie wspomnieć tu dwie sytuacje.
1. Przez dłuższy czas wysoka gorączka, brak możliwości wizyty w mojej przychodni, ale jeszcze nie tak źle, by dzwonić na 112, prawda? Więc dzwonię na 1177, główny numer służby zdrowia do pomocy w takich przypadkach. I, co pozwolę sobie podkreślić, chwalący się tym, że są przyjaźni obcokrajowcom. Po połączeniu słyszę długą listę (po szwedzku) numerów, które należy wcisnąć w różnych sprawach. Potem, w końcu: "po angielsku, wciśnij X". Ale po wciśnięciu słyszę tylko, żeby w pilnych przypadkach dzwonić na 112 i automat się rozłącza, pozostawiając mnie z myślą, że nie otrzymałam żadnej pomocy. Więc zaczęłam wciskać różne numery proponowane po szwedzku, często kończyło się to brakiem jakiegokolwiek odzewu, aż w końcu udało mi się porozmawiać z żywą osobą. Do dzisiaj nie wiem, co wcisnęłam.
2. Nabawiłam się problemów z oczami, a że już wcześniej chorowałam na zapalenie spojówek, wiedziałam, że potrzebuję szybkiej pomocy. Na szczęście klinika specjalistyczna miała stronę internetową po angielsku z podanym specjalnym numerem, na który zadzwoniłam i który został natychmiast odebrany, po angielsku. A potem mi powiedziano, że oni nie pomagają w takich przypadkach, a jeśli problem nie minie po tygodniu, mam iść do zwykłej przychodni. A ja już wiem, że w przychodniach sprzętu okulistycznego nie mają i pomóc mi nie potrafią. Więc mój manager zadzwonił dla mnie do tej samej przychodni, ale na numer podany na szwedzkiej wersji strony. Cóż, musiał czekać na połączenie znacznie dłużej, gdy po angielsku kolejek nie było wcale. Ale po szwedzku nagle się okazało, że przecież oczywiście, pomagają w takich przypadkach, że to w ogóle bardzo źle, iż zwlekałam (aha) i że mam przyjść jeszcze tego samego dnia. Jako że mój manager poszedł ze mną i załatwiał wszystko na recepcji, wszystkie formalności trwały może ze 2 minuty? Nie ma problemu, proszę czekać na lekarza. Wygląda na to, że w szwedzkiej służbie zdrowia są rzeczy "niemożliwe" po angielsku i "nie ma problemu" po szwedzku. Poważnie?
1. Przez dłuższy czas wysoka gorączka, brak możliwości wizyty w mojej przychodni, ale jeszcze nie tak źle, by dzwonić na 112, prawda? Więc dzwonię na 1177, główny numer służby zdrowia do pomocy w takich przypadkach. I, co pozwolę sobie podkreślić, chwalący się tym, że są przyjaźni obcokrajowcom. Po połączeniu słyszę długą listę (po szwedzku) numerów, które należy wcisnąć w różnych sprawach. Potem, w końcu: "po angielsku, wciśnij X". Ale po wciśnięciu słyszę tylko, żeby w pilnych przypadkach dzwonić na 112 i automat się rozłącza, pozostawiając mnie z myślą, że nie otrzymałam żadnej pomocy. Więc zaczęłam wciskać różne numery proponowane po szwedzku, często kończyło się to brakiem jakiegokolwiek odzewu, aż w końcu udało mi się porozmawiać z żywą osobą. Do dzisiaj nie wiem, co wcisnęłam.
2. Nabawiłam się problemów z oczami, a że już wcześniej chorowałam na zapalenie spojówek, wiedziałam, że potrzebuję szybkiej pomocy. Na szczęście klinika specjalistyczna miała stronę internetową po angielsku z podanym specjalnym numerem, na który zadzwoniłam i który został natychmiast odebrany, po angielsku. A potem mi powiedziano, że oni nie pomagają w takich przypadkach, a jeśli problem nie minie po tygodniu, mam iść do zwykłej przychodni. A ja już wiem, że w przychodniach sprzętu okulistycznego nie mają i pomóc mi nie potrafią. Więc mój manager zadzwonił dla mnie do tej samej przychodni, ale na numer podany na szwedzkiej wersji strony. Cóż, musiał czekać na połączenie znacznie dłużej, gdy po angielsku kolejek nie było wcale. Ale po szwedzku nagle się okazało, że przecież oczywiście, pomagają w takich przypadkach, że to w ogóle bardzo źle, iż zwlekałam (aha) i że mam przyjść jeszcze tego samego dnia. Jako że mój manager poszedł ze mną i załatwiał wszystko na recepcji, wszystkie formalności trwały może ze 2 minuty? Nie ma problemu, proszę czekać na lekarza. Wygląda na to, że w szwedzkiej służbie zdrowia są rzeczy "niemożliwe" po angielsku i "nie ma problemu" po szwedzku. Poważnie?
Podatki... To trochę inna bajka. Jeśli z transportem publicznym czy służbą zdrowia można by oczekiwać na lepsze przygotowanie pod kątem osób nieznających szwedzkiego (w końcu również sporo turystów z tego korzysta), to w kwestii podatków... Cóż, witamy w Szwecji, administracja jest po szwedzku. Ale Urząd Podatkowy stara się być przyjazny cudzoziemcom. Można znaleźć na ich stronie wiele przydatnych informacji i instrukcji po angielsku. Tutaj znowu przyszło mi bardzo podziękować mojemu managerowi, który przerobił ze mną całą moją deklarację podatkową strona po stronie. Bez jego pomocy przesiedziałabym wieki, próbując to przetłumaczyć i zrozumieć, co i jak właściwie powinnam zrobić. A teraz przyszły mi kolejne papiery z Urzędu Podatkowego. Albo muszę wysłać im mój numer konta, by dostać zwrot podatku... Albo to ja muszę im coś zapłacić? ;)
Na szczęście choć z bankowością nie miałam problemów, bo natrafiłam na naprawdę pomocne osoby w banku, które wszystko, co trzeba, wyjaśniały mi po angielsku.
Na szczęście choć z bankowością nie miałam problemów, bo natrafiłam na naprawdę pomocne osoby w banku, które wszystko, co trzeba, wyjaśniały mi po angielsku.
Tak, może tu być ciężko bez szwedzkiego, więc czasem dziwi mnie podejście współpracowników, mieszkających tu od lat, ale nie rozumiejących nic po szwedzku, "bo tego nie potrzebują". Mają tu rodziny, biorą kredyty, kupują mieszkania... ale "nie potrzebują języka".
Z drugiej strony, pracując w międzynarodowej firmie, jestem otoczona głównie angielskim, nie szwedzkim. Nawet Szwedzi automatycznie przerzucają się na angielski, gdy jest choć jeden obcokrajowiec w grupie, jak chociażby na dzisiejszym spotkaniu. I tak, to ja byłam tym jedynym obcokrajowcem. Mój manager zapytał, jak to jest z moim szwedzkim, więc odpowiedziałam szczerze, że rozumiem co niektóre słówka, czasem wyłapię główny sens, ale po szwedzku nie mówię. On dla żartu zaoferował swoją pomoc. Dlaczego dla żartu? Pochodzi ze Skanii, a dla Szwedów tam się nie mówi po szwedzku, tylko po skańsku ;). A że miałam możliwość uczyć się języka w Malmö, zaufajcie mi, różnica w akcencie jest dość spora. To też problem dla mnie, jeśli chodzi o "łapanie" języka w pracy. Szwedzi w mojej grupie pochodzą z różnych regionów - Sztokholm, Skania, Göteborg i Zachodnie Wybrzeże... Nie wiem nawet, co tu wyłapywać, tworzy to jakiś nieziemski mix w mojej głowie ;). Ale cóż, jeśli życie się tak potoczy, że przyjdzie mi tu zostać na dłużej, nie chcę być jedną z tych, którzy "nie potrzebują języka".
A co Wam wydaje się najbardziej skomplikowane?
Z drugiej strony, pracując w międzynarodowej firmie, jestem otoczona głównie angielskim, nie szwedzkim. Nawet Szwedzi automatycznie przerzucają się na angielski, gdy jest choć jeden obcokrajowiec w grupie, jak chociażby na dzisiejszym spotkaniu. I tak, to ja byłam tym jedynym obcokrajowcem. Mój manager zapytał, jak to jest z moim szwedzkim, więc odpowiedziałam szczerze, że rozumiem co niektóre słówka, czasem wyłapię główny sens, ale po szwedzku nie mówię. On dla żartu zaoferował swoją pomoc. Dlaczego dla żartu? Pochodzi ze Skanii, a dla Szwedów tam się nie mówi po szwedzku, tylko po skańsku ;). A że miałam możliwość uczyć się języka w Malmö, zaufajcie mi, różnica w akcencie jest dość spora. To też problem dla mnie, jeśli chodzi o "łapanie" języka w pracy. Szwedzi w mojej grupie pochodzą z różnych regionów - Sztokholm, Skania, Göteborg i Zachodnie Wybrzeże... Nie wiem nawet, co tu wyłapywać, tworzy to jakiś nieziemski mix w mojej głowie ;). Ale cóż, jeśli życie się tak potoczy, że przyjdzie mi tu zostać na dłużej, nie chcę być jedną z tych, którzy "nie potrzebują języka".
A co Wam wydaje się najbardziej skomplikowane?
5 Komentarze
Aż strach pomyśleć, na co można byłoby się w tej kwestii poskarżyć w Polsce! ;)
OdpowiedzUsuńZ całego serca współczuję wszystkim obcokrajowcom, którzy muszą coś załatwić w Polsce :D
UsuńW Polsce mimo wszystko wiele osób cokolwiek z angielskiego kojarzy. Po prawdziwy hardcore zapraszam do Chin ;)
OdpowiedzUsuńO Chinach marzę, ale chyba tylko z kimś miejscowym ;) W Szwecji z angielskim jest ogólnie świetnie, dopóki ma się kontakt z ludźmi, a nie trzeba walczyć z automatem np. na telefonie ;)
UsuńCzytając ten wpis, miałam mieszane uczucia, bo przecież w Polsce cudzoziemcy mieliby jeszcze trudniej, a moje wspomnienia z wyjazdu do Szwecji to "wszyscy mówią po angielsku". Czy to taksówkarz, czy pani uprawiająca jogging, czy pan w kiosku... I to mi się podobało. Nie kupowałyśmy z mamą zbyt wiele, więc co do produktów spożywczych, to trudno mi się wypowiedzieć. Ale to trąci o żałosne działanie, skoro jest napis po szwedzku i po norwesku, a po angielsku nie...
OdpowiedzUsuńCo do komunikacji miejskiej, to chyba jeszcze nie spotkałam się z tym, aby komunikaty były w dwóch językach. W Berlinie po niemiecku, w Wiedniu po niemiecku... Ale pewnie za mało się najeździłam.
Może w przyszłości coś zmieni się na lepsze!