Podróż do Sybinu to jakiś koszmar. Nie mogę uwierzyć, że pociąg może jechać tak powoli, że nawet rowerzyści nas wyprzedają. Powolna podróż - poza opóźnieniem, oczywiście - ma jeszcze jedną wadę: kompletny brak ruchu powietrza w pociągu. Dodając do tego brak klimatyzacji, temperatury panujące w Rumunii latem oraz fakt, że nie zaopatrzyliśmy się w wystarczający zapas wody, myśląc, że skoro pomiędzy Sighisoarą a Sybinem jest mniej niż 100 km, to ile przecież taka podróż może trwać... Cóż odległość tę pokonujemy w prawie 4 godziny, a do Sybinu docieramy niemal nieżywi ;).
Na szczęście wynajmujemy pokój niemalże w centrum miasta, więc spacer z dworca zajmuje nam około 10 minut. Zatrzymujemy się w Grand Central Studios, które okazują się być niewielkimi mieszkaniami na zamkniętym terenie. Właściciel już na nas czeka z kluczami i mapką miasta, doradza nam także, gdzie by tu coś zjeść. Mieszkanko jest przyjemne i za przyzwoitą cenę, jakkolwiek w nocy zdajemy sobie sprawę, że słychać w nim wszystko, więc budzimy się, gdy tylko sąsiedzi wstają z łóżek... ;) Na zewnątrz jest też trochę miejsca na suszenie prania, więc możemy w końcu uprać nasze ubrania.
Po odświeżeniu się po podróży, decydujemy się skorzystać z rady naszego gospodarza i idziemy do restauracji Hermania tuż za rogiem. To saska restauracja, a nie rumuńska, ale biorąc pod uwagę, że Sybin był centrum Transylwańskich Sasów, można powiedzieć, że to właściwie lokalna kuchnia ;). Z bardzo dobrym jedzeniem, muszę przyznać. Podoba mi się też wnętrze restauracji, pełne starych dekoracji. Nie zapominamy więc podziękować potem naszemu gospodarzowi za polecenie tego miejsca.
Kiedy w końcu jesteśmy po obiedzie, na dworze się już ściemnia. I tak jesteśmy zbyt zmęczeni na wieczorne zwiedzanie, więc po prostu podziwiamy starówkę w wieczornym oświetleniu.
Ze sceny na głównym placu od czasu do czasu słychać śpiew i muzykę. Wygląda na to, że w centrum miasta ciągle coś się dzieje i chociaż muzyka nie jest jakoś wyjątkowa, siadamy na chwilę, by odpocząć, wsłuchując się w ten mini-koncert. Po krótkiej przerwie, zakupach i sesji zdjęciowej, wracamy do mieszkania, by zebrać siły na następny dzień.
Następny dzień zaczynamy od wycieczki do Cisnadie, z której wracamy do Sybinu późnym popołudniem. Tym razem nie ma już wymówek, trzeba zwiedzić Sybin, bo to już nasz ostatni dzień tutaj. Nie mając pewności, z której strony zacząć, szukamy najpierw poczty, by wysłać pocztówki. Kilka kroków za nią widzimy wieże kościelne, więc idziemy w tym kierunku.
Kościół okazuje się być Katedrą Świętej Trójcy, która wywiera spore wrażenie nawet z zewnątrz. Katedrę wybudowano na początku XX wieku, inspirując się Hagą Sophią. Co ciekawe, sam kościół wybudowano w 3 lata, jednak zbiórka pieniędzy na budowę trwała ponad 40 lat.
Po zwiedzeniu jednej w Sighisoarze, byliśmy bardzo ciekawi zajrzenia do innych rumuńskich świątyń prawosławnych. Tutaj, niestety, nie udaje nam się do końca wejść, bo trwa właśnie msza, ale zaglądamy do środka przez otwarte drzwi i nawet robimy stąd kilka zdjęć, starając się nie przeszkadzać ludziom w modlitwie.
Katedra jest siedzibą prawosławnego arcybiskupa Sybinu oraz metropolity Transylwanii. Czekamy na zewnątrz przez jakiś czas, mając nadzieję, że msza się wkrótce skończy i będziemy mogli zwiedzić kościół, ale jakoś na to nie wygląda...
Po kilku minutach stwierdzamy, że czekanie nie ma zbytniego sensu, więc po prostu kontynuujemy zwiedzanie. Idziemy w kierunku centrum miasta, przechodząc przez park z fontannami i licznymi posągami sławnych Rumunów.
Centrum wita nas nie tylko zabytkami, ale również kolorowymi szczegółami, jak chociażby tymi niewielkimi samochodami ozdobionymi reklamami. Tuż za Wieżą Rady natrafiamy też na mecz siatkówki plażowej! :)
Chociaż wiem, gdzie iść, chciałabym po drodze zajrzeć do każdej z niewielkich uliczek dookoła. Ale to nie takie łatwe podczas upałów i zazwyczaj kończy się to tylko na robieniu zdjęć, bez wchodzenie wszędzie, gdzie byśmy chcieli. To nieco smutne, biorąc pod uwagę, że miasto jest naprawdę pełne historii. Sybin powstał w XII wieku i przez wieki był głównym miastem Transylwanii zamieszkałym przez etnicznych Niemców. Jak czytam, Niemcy stanowili większość w mieście (tak, nawet ponad Rumunami) aż do II Wojny Światowej, po której wielu z nich wyjechało do Niemiec. Stąd też wszystkie te saskie ślady - jak choćby restauracja, w której jedliśmy kolację - które nie powinny być niespodzianką.
Ten mały przyjaciel chyba naprawdę polubił resztki na stołach ;). Podczas naszego spaceru docieramy do słynnego Mostu Kłamstw. Dla miejscowych to jedno z głównych miejsc spotkań. Dla turystów jedna z wielu atrakcji, jako że istnieje przekonanie, że jeśli skłamiesz, stojąc na moście, zawali się on. Ale jak czytałam, istnieje też wiele innych legend i historii związanych z mostem i nawet znalazłam wśród nich moją ulubioną ;). Jako że Most Kłamstw to także most miłości dla wielu spotykających się na nim par, wiele dziewczyn przysięgało na nim dozgonną miłość, a także zapewniało o swoim dziewictwie. Ale niektóre z nich kłamały, co szybko wychodziło na jaw podczas nocy poślubnej, więc ich mężowie zabierali je z powrotem na most i zrzucali przez balustradę. Nie uważacie, że ta legenda brzmi ciekawiej niż ta z zawaleniem się mostu? :P
Tuż za mostem znajduje się kolejny znany kościół Sybinu, chociaż zdecydowanie nie tak bogato zdobiony jak Katedra Prawosławna. Mój Kolumbijczyk woli zostać na zewnątrz i odpocząć, więc do kościoła ewangelickiego wchodzę już sama.
Kościół ten to luterańska katedra w Sybinie, a moje pierwsze wrażenie jest takie, że musi być bardzo stary. I rzeczywiście, katedrę wybudowano w XIV wieku a jej architektura dobrze odzwierciedla europejski styl budowania kościołów w tamtych czasach. Chociaż dekoracji w środku jest niewiele, piękne witraże robią na mnie spore wrażenie.
Kościół luterański słynie również ze swoich organów. Stworzono je w 1671 roku i współcześnie są największymi w tej części Europy. Szybko zapoznaję się także z wystawą kamieni nagrobnych i opuszczam kościół, by Kolumbijczyk nie musiał na mnie zbyt długo czekać.
Chociaż nie jest jeszcze późno, czujemy się wyczerpani zwiedzaniem w takim upale. Kończymy nasz spacer naprzeciwko Wieży Schodów (Turnul Scarilor), którą uznaje się za najstarszą zachowaną budowlę w Sybinie. Jemy kolację i wracamy do mieszkania, by odpocząć - następnego dnia wracamy już do Bukaresztu, skąd mamy samolot...
0 Komentarze