No to lądujemy w Chorwacji. Bałkany marzyły mi się już od dawna, więc skoro pojawiła się okazja, to czemu by nie? Pierwotnie myślałyśmy o Czarnogórze, jednak o wyborze kierunku ostatecznie zdecydowały połączenia lotnicze i ich ceny. I tak oto w połowie lipca lądujemy na lotnisku w Zagrzebiu i zaczynamy naszą chorwacką przygodę :).
Mamy duże walizki, a z takim bagażem tłuc się komunikacją miejską, i to z przesiadkami, to żadna przyjemność. Pani w informacji na lotnisku informuje, że koszt dojazdu taksówką do miasta to ok. 200 kun (115,50 zł) i że wszystkie taksówki oferują takie same ceny. Jeśli chciałybyśmy taniej, to trzeba było zamówić taksówkę z zewnątrz 24 godziny wcześniej. Nic o tym nie wiemy, za dojazd do hostelu płacimy 220 kun (127 zł). Dopiero w drodze powrotnej zdajemy sobie sprawę jak wtedy przepłaciłyśmy, bo zamówiona taksówka z miasta na lotnisko kosztuje tylko 105 kun (60,60 zł). Cóż, nauczyłyśmy się ;).
Zatrzymujemy się w Funk Lounge Hostelu, oddalonym ok. pół godziny spacerem od centrum miasta. Za pokój dla dwóch osób z łazienką płacimy 36 euro (156 zł) za noc, do tego 3 euro (13 zł) za śniadanie od osoby. Nic wybitnego, ot, tosty i herbata / kawa, ale przynajmniej na miejscu i nie musimy sobie zawracać głowy zakupami. Sam hostel za to bardzo przyjemny z przesympatyczną i mega pomocną obsługą. A do tego ta przestrzeń wspólna, wszystko w kolorach, rozwieszone hamaki, hasła motywujące do podróży... klimat niesamowity :). I rozbroiło mnie ich hasło do WiFi, mówiące: "wyloguj się i wyjdź na dwór". W sumie innej opcji i tak nie było, bo WiFi było na tyle słabe, że szkoda nerwów na próby podłączenia się do internetu - lepiej wyjść na miasto!
Wyjście na miasto zaczynamy od... jedzenia, jakże by inaczej ;). A że różne doświadczenia nauczyły mnie nie wybierać restauracji w ciemno, posiłkuję się TripAdvisorem. I tak trafiamy do restauracji La Struk, którą w każdej innej sytuacji na pewno byśmy minęły. Podczas gdy wszystkie knajpy wokół mają wystawione stoliki na głównej ulicy, do tej trzeba przejść gdzieś pomiędzy nimi, niezachęcająco wyglądającą bramą, do niewielkiego ogródka znajdującego się za budynkiem. W La Struk serwują podobno najlepsze w Zagrzebiu štrukli - tradycyjne chorwackie danie zrobione z ciasta, sera i różnych dodatków, gotowane albo zapiekane (zdecydowanie polecam to drugie). I do tego danie takie kosztuje tylko 28 kun (16,15 zł), co - jak się szybko przekonujemy - jest bardzo tanio jak na turystyczną część Chorwacji. Zdecydowanie polecam zapiekane serowe štrukli w La Struk, jak będziecie w Zagrzebiu! ;)
Najedzone, możemy powoli rozejrzeć się po mieście ;). Tuż za rogiem wznoszą się dwie wieże miejscowej katedry, będącej jednym z symboli Zagrzebia. A właściwie jedna wieża i rusztowanie zasłaniające drugą.
Wiadomo, że jak jest jakiś kościół w okolicy (zwłaszcza, jeśli jest to stary kościół) i można do niego wejść, to na pewno do niego wejdę ;). Wstęp jest na szczęście darmowy, a dodatkowo chłód świątyni pozwala nieco odpocząć od panującego wokół upału. Dlatego też bez chwili wahania wchodzimy do Katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Zagrzebiu.
Katedra została wybudowana w drugiej połowie XIII wieku, po zniszczeniu poprzedniej w efekcie najazdu Tatarów. Swój obecny wygląd zawdzięcza przebudowie w stylu neogotyckim, która miała miejsce pod koniec XIX wieku, po dotkliwych zniszczeniach zadanych budowli przez trzęsienie ziemi z 1880 roku. Katedra w Zagrzebiu to obecnie największa budowla sakralna na terenie Chorwacji.
Za ołtarzem znajduje się sarkofag bł. Alojzego Wiktora Stepinaca, byłego prymasa Chorwacji. Ponadto (jak zawsze) zwróciłam też szczególną uwagę na witraże. Okna katedry w Zagrzebiu są pięknie i kolorowo zdobione i nie da się na nie nie zwrócić uwagi :).
Na katedrze skończyłyśmy pierwszy dzień zwiedzania. Trzeba było złapać oddech, odpocząć po podróży i przygotować się na kolejny dzień, który rozpoczęłyśmy - a jakże by inaczej - od zwiedzania kolejnego kościoła ;).
Położony niemal w centrum trzynastowieczny kościół przyklasztorny św. Franciszka swój neogotycki wygląd zawdzięcza - podobnie jak katedra - renowacjom przeprowadzonym po trzęsieniu ziemi z końca XIX wieku. Wewnątrz największe wrażenie wywarło na mnie niebieskie sklepienie (choć niestety było za ciemno, by zdjęcia to mogły odpowiednio oddać) ze złoconymi dekoracjami.
Przechodząc przez kamienną bramę docieramy do ulicy Tkalciceva - to główna ulica Zagrzebia. Przynajmniej z turystycznego punktu widzenia. Kolorowa, pełna restauracji, kawiarni i straganów, a przede wszystkim pełna życia. Natychmiastowo zakochuję się w tej uliczce i bardzo się cieszę, że jeszcze na nią wrócimy - w końcu zaplanowałyśmy lunch w jednej z miejscowych restauracji.
Ale zanim zgłodniejemy, wspinamy się po schodach na pobliskie wzgórze, by dotrzeć na Gornji Grad (Górne Miasto). Turystów jest tu już mniej, bo na górze nie ma żadnych hoteli, restauracji też mijamy niewiele. Mając chwilę spokoju, siadamy w słońcu z widokiem na Dolne Miasto :)
Wśród atrakcji Górnego Miasta są dwa miejsca, których nie można sobie odpuścić. Pierwszą z nich jest kościół św. Marka, który okazuje się zamknięty. Szkoda, ale nie stanowi to zbytniej przeszkody, gdyż wszystkie przewodniki zachwalają zobaczenie kościoła... od zewnątrz. A najlepiej by było nawet z góry, ale takiej możliwości akurat nie mamy. Kościół św. Marka pochodzi z XIII wieku, a zasłynął szeroko ze względu na zdobienia swego dachu. Udekorowany w 1880 roku dach przedstawia średniowieczne herby Chorwacji, Dalmacji oraz Slawonii.
Drugim miejscem, które bardzo chciałam odwiedzić na Górnym Mieście, było muzeum. I to muzeum jedyne w swoim rodzaju, które zaciekawiło mnie już samą swoją nazwą. Muzeum Zerwanych Związków (Museum of Broken Relationships). Wstęp kosztuje 30 kun (17,25 zł), a zwiedzanie trwa może około godziny. W środku znajdziemy przedmioty podarowane przez ludzi z całego świata wraz z opisami ich nieudanych historii miłosnych. Mi najbardziej podoba się siekiera, którą facet rozwalił wszystkie meble ;). Do tego w muzeum znajdujemy niewielki sklepik z tematycznymi gadżetami, np. czekolada z napisem "mam nadzieję, że urośnie ci od tego tyłek" czy gumka do ołówka "do usuwania złych wspomnień". No i to ich hasło do WiFi... "Just friends". Nie da się nie polubić tego miejsca ;)
Górne Miasto opuszczamy Kamienną Bramą, najlepiej zachowanym elementem średniowiecznych fortyfikacji Zagrzebia. Może dlatego, że od wybudowania w połowie XIII w. była ona wielokrotnie niszczona i jej obecny wygląd to efekt przebudowy z 1760 r. W bramie znajduje się też niewielka ogrodzona kapliczka z XVII-wiecznym obrazem Matki Bożej z Kamiennej Bramy, patronki miasta.
Nad nami zbiera się coraz więcej chmur i już wiemy, że nie unikniemy deszczu. Dlatego też chowamy się w wybranej uprzednio restauracji Agava przy ulicy Tkalciceva. Nieco wyższa półka cenowa, ale nie widzi nam się wychodzenie z powrotem na deszcz i szukanie czego innego ;). Jako starter bierzemy na pół przepyszny makaron z truflami - niewielka porcja kosztuje 70 kun (40,25 zł). W ramach dania głównego postanawiamy wziąć coś bardziej tradycyjnego - mój wybór padł na pašticadę z Dalmacji (wołowina duszona w winie, podana z tradycyjnym sosem i kopytkami). Smaczne, choć nie powiem, żeby powalało na kolana, a przyjemność takiego posiłku wyniosła 90 kun (51,75 zł).
Gdy się nieco wypogadza, wychodzimy na centralny plac Zagrzebia - plac bana Jelačića. Josip Jelačić był dowódcą wojsk chorwackich w połowie XIX w., odpowiedzialnym m.in. za tłumienie powstania węgierskiego. Jego pomnik na koniu stanowi centralny punkt placu, który jest też dogodnym punktem przesiadkowym na tramwaje w różnych kierunkach.
Obie chciałyśmy zobaczyć miasto z góry i nasz wybór padł na Zagreb 360° - Oko Zagrzebia. Punkt obserwacyjny na szczycie wysokiego budynku, położonego tuż przy placu Jelačića. Bilet wstępu kosztuje 30 kun (17,25 zł) i jest ważny do końca dnia. Bardzo nas ucieszyła ta informacja, bo dzięki temu mamy możliwość spojrzenia na Zagrzeb z góry także o zachodzie słońca.
Na szczycie znajduje się też restauracja, więc szybko zajmujemy stolik z widokiem na miasto i zamawiamy drinki. Napoje na górze zaczynają się od ok. 12 kun (6,90zł) za bezalkoholowe, koktajle oscylują ok. 30 kun (17,25 zł). A widoki... bezcenne ;)
Spacerując po Zagrzebiu docieramy do żółtego budynku Teatru Narodowego, gdzie odbywają się nie tylko spektakle teatralne, ale także występy baletowe i operowe. Tutaj też siadamy na chwilę - nigdzie nam się już nie spieszy, bo jedyne, co zostało w planach na ten dzień, to ponowne zobaczenie Zagrzebia z góry - tym razem wieczorową porą.
Ale spokojnie spacerując po Zagrzebiu z aparatem, mam możliwość przyjrzenia się miejscowej sztuce ulicznej. Nie ma jej dużo, ale na pewno jest dość ciekawa.
A skoro już o ulicach mowa... Bardzo spodobało mi się w Zagrzebiu to, że każda tabliczka z nazwą ulicy zawierała także wyjaśnienie nazwy. Fakt, że tylko po chorwacku, ale zgadywanie pisanego chorwackiego szło nam nawet całkiem nieźle. I tak się można było dowiedzieć, że pan X był biskupem, pan Y dowódcą wojskowym, a Warszawa to glavni grad Republike Poljske ;)
Aż w końcu doczekałyśmy się i zachodu! Warto było czekać, prawda? ;) Zagreb 360° jest otwarte do 23:45, ale my tak długo nie siedzimy na miejscu. Czas wrócić do hostelu, to w końcu i tak był dzień pełen wrażeń ;)
Za ołtarzem znajduje się sarkofag bł. Alojzego Wiktora Stepinaca, byłego prymasa Chorwacji. Ponadto (jak zawsze) zwróciłam też szczególną uwagę na witraże. Okna katedry w Zagrzebiu są pięknie i kolorowo zdobione i nie da się na nie nie zwrócić uwagi :).
Na katedrze skończyłyśmy pierwszy dzień zwiedzania. Trzeba było złapać oddech, odpocząć po podróży i przygotować się na kolejny dzień, który rozpoczęłyśmy - a jakże by inaczej - od zwiedzania kolejnego kościoła ;).
Położony niemal w centrum trzynastowieczny kościół przyklasztorny św. Franciszka swój neogotycki wygląd zawdzięcza - podobnie jak katedra - renowacjom przeprowadzonym po trzęsieniu ziemi z końca XIX wieku. Wewnątrz największe wrażenie wywarło na mnie niebieskie sklepienie (choć niestety było za ciemno, by zdjęcia to mogły odpowiednio oddać) ze złoconymi dekoracjami.
Przechodząc przez kamienną bramę docieramy do ulicy Tkalciceva - to główna ulica Zagrzebia. Przynajmniej z turystycznego punktu widzenia. Kolorowa, pełna restauracji, kawiarni i straganów, a przede wszystkim pełna życia. Natychmiastowo zakochuję się w tej uliczce i bardzo się cieszę, że jeszcze na nią wrócimy - w końcu zaplanowałyśmy lunch w jednej z miejscowych restauracji.
Ale zanim zgłodniejemy, wspinamy się po schodach na pobliskie wzgórze, by dotrzeć na Gornji Grad (Górne Miasto). Turystów jest tu już mniej, bo na górze nie ma żadnych hoteli, restauracji też mijamy niewiele. Mając chwilę spokoju, siadamy w słońcu z widokiem na Dolne Miasto :)
Wśród atrakcji Górnego Miasta są dwa miejsca, których nie można sobie odpuścić. Pierwszą z nich jest kościół św. Marka, który okazuje się zamknięty. Szkoda, ale nie stanowi to zbytniej przeszkody, gdyż wszystkie przewodniki zachwalają zobaczenie kościoła... od zewnątrz. A najlepiej by było nawet z góry, ale takiej możliwości akurat nie mamy. Kościół św. Marka pochodzi z XIII wieku, a zasłynął szeroko ze względu na zdobienia swego dachu. Udekorowany w 1880 roku dach przedstawia średniowieczne herby Chorwacji, Dalmacji oraz Slawonii.
Drugim miejscem, które bardzo chciałam odwiedzić na Górnym Mieście, było muzeum. I to muzeum jedyne w swoim rodzaju, które zaciekawiło mnie już samą swoją nazwą. Muzeum Zerwanych Związków (Museum of Broken Relationships). Wstęp kosztuje 30 kun (17,25 zł), a zwiedzanie trwa może około godziny. W środku znajdziemy przedmioty podarowane przez ludzi z całego świata wraz z opisami ich nieudanych historii miłosnych. Mi najbardziej podoba się siekiera, którą facet rozwalił wszystkie meble ;). Do tego w muzeum znajdujemy niewielki sklepik z tematycznymi gadżetami, np. czekolada z napisem "mam nadzieję, że urośnie ci od tego tyłek" czy gumka do ołówka "do usuwania złych wspomnień". No i to ich hasło do WiFi... "Just friends". Nie da się nie polubić tego miejsca ;)
Górne Miasto opuszczamy Kamienną Bramą, najlepiej zachowanym elementem średniowiecznych fortyfikacji Zagrzebia. Może dlatego, że od wybudowania w połowie XIII w. była ona wielokrotnie niszczona i jej obecny wygląd to efekt przebudowy z 1760 r. W bramie znajduje się też niewielka ogrodzona kapliczka z XVII-wiecznym obrazem Matki Bożej z Kamiennej Bramy, patronki miasta.
Nad nami zbiera się coraz więcej chmur i już wiemy, że nie unikniemy deszczu. Dlatego też chowamy się w wybranej uprzednio restauracji Agava przy ulicy Tkalciceva. Nieco wyższa półka cenowa, ale nie widzi nam się wychodzenie z powrotem na deszcz i szukanie czego innego ;). Jako starter bierzemy na pół przepyszny makaron z truflami - niewielka porcja kosztuje 70 kun (40,25 zł). W ramach dania głównego postanawiamy wziąć coś bardziej tradycyjnego - mój wybór padł na pašticadę z Dalmacji (wołowina duszona w winie, podana z tradycyjnym sosem i kopytkami). Smaczne, choć nie powiem, żeby powalało na kolana, a przyjemność takiego posiłku wyniosła 90 kun (51,75 zł).
Gdy się nieco wypogadza, wychodzimy na centralny plac Zagrzebia - plac bana Jelačića. Josip Jelačić był dowódcą wojsk chorwackich w połowie XIX w., odpowiedzialnym m.in. za tłumienie powstania węgierskiego. Jego pomnik na koniu stanowi centralny punkt placu, który jest też dogodnym punktem przesiadkowym na tramwaje w różnych kierunkach.
Obie chciałyśmy zobaczyć miasto z góry i nasz wybór padł na Zagreb 360° - Oko Zagrzebia. Punkt obserwacyjny na szczycie wysokiego budynku, położonego tuż przy placu Jelačića. Bilet wstępu kosztuje 30 kun (17,25 zł) i jest ważny do końca dnia. Bardzo nas ucieszyła ta informacja, bo dzięki temu mamy możliwość spojrzenia na Zagrzeb z góry także o zachodzie słońca.
Na szczycie znajduje się też restauracja, więc szybko zajmujemy stolik z widokiem na miasto i zamawiamy drinki. Napoje na górze zaczynają się od ok. 12 kun (6,90zł) za bezalkoholowe, koktajle oscylują ok. 30 kun (17,25 zł). A widoki... bezcenne ;)
Spacerując po Zagrzebiu docieramy do żółtego budynku Teatru Narodowego, gdzie odbywają się nie tylko spektakle teatralne, ale także występy baletowe i operowe. Tutaj też siadamy na chwilę - nigdzie nam się już nie spieszy, bo jedyne, co zostało w planach na ten dzień, to ponowne zobaczenie Zagrzebia z góry - tym razem wieczorową porą.
Ale spokojnie spacerując po Zagrzebiu z aparatem, mam możliwość przyjrzenia się miejscowej sztuce ulicznej. Nie ma jej dużo, ale na pewno jest dość ciekawa.
A skoro już o ulicach mowa... Bardzo spodobało mi się w Zagrzebiu to, że każda tabliczka z nazwą ulicy zawierała także wyjaśnienie nazwy. Fakt, że tylko po chorwacku, ale zgadywanie pisanego chorwackiego szło nam nawet całkiem nieźle. I tak się można było dowiedzieć, że pan X był biskupem, pan Y dowódcą wojskowym, a Warszawa to glavni grad Republike Poljske ;)
Aż w końcu doczekałyśmy się i zachodu! Warto było czekać, prawda? ;) Zagreb 360° jest otwarte do 23:45, ale my tak długo nie siedzimy na miejscu. Czas wrócić do hostelu, to w końcu i tak był dzień pełen wrażeń ;)
0 Komentarze