Po zapoznaniu się z prognozą pogody, przestałam wierzyć w cuda. Miało być zimno i deszczowo, a słowa mieszkającego tam kolegi, że "jeszcze tydzień temu mieliśmy ponad 20 stopni i świeciło słońce" nie poprawiały nastroju. Ale bilety były już zabukowane, spotkanie z koleżanką na miejscu ustalone, więc nie było wyjścia. Parasolka, rękawiczki i zapasowy polar do plecaka i w drogę. W Wilnie byłam dwa dni - pierwszy dzień sama, drugi z koleżanką. Co z tego, że padało, z cukru nie jestem i się nie rozpuszczę, więc z aparatem i parasolką po prostu wyszłam na miasto.
Moje pierwsze zetknięcie z Wilnem nie powalało na kolana. Było szaro. Szaro, ciemno i zimno. Przeszłam spod ratusza pod katedrę bardziej wbijając wzrok w ziemię niż rozglądając się po okolicy. Niewiele zresztą było widać, bo albo parasolką przysłaniałam całe widoki, albo ją składałam... i widziałam wszystko w kropki, bo natychmiast miałam mokre okulary ;).
Kilka pierwszych godzin było właściwie w tym stylu. Wchodziłam wszędzie, gdzie się tylko dało wejść do środka i trochę rozgrzać i wysuszyć. Czasem wśród tej otaczającej mnie szarości rzucał mi się w oczy jakiś kolorowy szczegół i wyciągałam aparat, próbując go uchwycić, ale zazwyczaj wolałam po prostu trzymać ręce w kieszeniach i próbować się nieco ogrzać ;).
Uwielbiam błądzić bez celu po niewielkich uliczkach starych miast i w Wilnie robiłam to samo, mimo niesprzyjającej pogody. Zwłaszcza, że wileńska starówka już od 1994 roku znajduje się na liście UNESCO. Pospacerowałam trochę wzdłuż ulicy Zamkowej (Pilies gatvė), ciągnącej się od ratusza do katedry - do katedry nawet zajrzałam do środka, ale o tym będzie w oddzielnym wpisie ;).
Gdy wyszłam z kolejnego muzeum, chwilowo przestało padać. Postanowiłam to wykorzystać i zamiast zaglądać do następnego kościoła, tym razem pospacerować trochę po parku. Mój wybór padł na położony nieopodal chyba najsłynniejszy park w litewskiej stolicy - Ogród Bernardyński. Mimo szarości nieba nad drzewami, ogród zachwycił mnie natychmiastowo dzięki swym jesiennym kolorom :)
Park położony jest na brzegu rzeki Wilejki, u podnóża wzgórza, na którym stoi Baszta Giedymina. Powstał on pod koniec XV wieku, kiedy bernardyni przybyli do Wilna i założyli w tej okolicy klasztor. Jak przeglądałam zdjęcia z ogrodu, to zachwycałam się letnimi obrazkami pełnymi kwiatów i fontann. Jednak jesienne kolory przebiły chyba nawet letni urok :)
Jak już wspomniałam, park położony jest nad rzeką (a właściwie rzeczką, bo ma ona niecałe 80 km długości) Wilejką. W efekcie mamy tam wiele miejsc do posiedzenia nad wodą, ścieżek do spacerowania (a może nawet i biegania) wzdłuż rzeki, a także klimatyczne mostki. Przy ładnej pogodzie zdecydowanie polecam zahaczenie o Ogród Bernardyński :).
Drugiego dnia na szczęście nie padało prawie wcale, choć wciąż było zimno i szaro. Jednak bez deszczu można było swobodniej spacerować, no i oczywiście robić dziesiątki zdjęć. Już nie takich szarych, bo jesień nadała Wilnu wspaniałych kolorów.
Swoją drogą bursztyny i wszystkie drobiazgi z nimi to chyba najpopularniejsza pamiątka z Wilna. Nie potrafię zliczyć, ile sklepów z bursztynami mijałam, z pięknymi wystawami. Za to za ładnymi magnesami się trochę nachodziłam, a wszystkie (z tych ładniejszych ;) ) kosztowały trochę powyżej 5 euro.
Nie spodziewając się już więcej deszczu tego popołudnia (prognozy mówiły, że będzie padać cały czas, ale kto wierzy prognozom?), postanowiłyśmy z koleżanką wejść na wzgórze do Zamku Górnego. Obie uwielbiamy punkty widokowe, a widząc, że okolicę wzgórza otacza las, nie wahałyśmy się ani chwili. Bo to wszystko wyglądało właśnie tak... :)
Na szczycie wzgórza znajduje się Baszta Giedymina (Gedimino pilies bokštas), pozostałość wzniesionego na początku XV wieku zamku. Obecnie w baszcie mieści się niewielkie muzeum, a na jej szczycie zrobiono taras widokowy. Wstęp na wieżę kosztuje 5 euro i warto zajrzeć do środka, choćby tylko dla widoków ze szczytu.
Dzień zakończyłyśmy na drugim punkcie widokowym - na Górze Trzykrzyskiej (Trijų kryžių kalnas). Pierwsze postawione w tym miejscu krzyże poświęcone były męczennikom - franciszkanom, którzy wedle legendy zginęli na wzgórzu. Obecne, postawione tam w 1989 r., mają upamiętnić ofiary stalinizmu na litewskiej ziemi. Widok ze szczytu jest ładny, jednak daleko mu do tego, który rozciąga się ze wzgórza zamkowego, dlatego jeśli nie macie zbyt wiele czasu, polecam jednak wejście tylko na ten pierwszy szczyt. Ale jeśli tego czasu macie jednak trochę więcej... Wilno ma naprawdę fajne punkty widokowe :)
Gdy wyszłam z kolejnego muzeum, chwilowo przestało padać. Postanowiłam to wykorzystać i zamiast zaglądać do następnego kościoła, tym razem pospacerować trochę po parku. Mój wybór padł na położony nieopodal chyba najsłynniejszy park w litewskiej stolicy - Ogród Bernardyński. Mimo szarości nieba nad drzewami, ogród zachwycił mnie natychmiastowo dzięki swym jesiennym kolorom :)
Park położony jest na brzegu rzeki Wilejki, u podnóża wzgórza, na którym stoi Baszta Giedymina. Powstał on pod koniec XV wieku, kiedy bernardyni przybyli do Wilna i założyli w tej okolicy klasztor. Jak przeglądałam zdjęcia z ogrodu, to zachwycałam się letnimi obrazkami pełnymi kwiatów i fontann. Jednak jesienne kolory przebiły chyba nawet letni urok :)
Jak już wspomniałam, park położony jest nad rzeką (a właściwie rzeczką, bo ma ona niecałe 80 km długości) Wilejką. W efekcie mamy tam wiele miejsc do posiedzenia nad wodą, ścieżek do spacerowania (a może nawet i biegania) wzdłuż rzeki, a także klimatyczne mostki. Przy ładnej pogodzie zdecydowanie polecam zahaczenie o Ogród Bernardyński :).
Drugiego dnia na szczęście nie padało prawie wcale, choć wciąż było zimno i szaro. Jednak bez deszczu można było swobodniej spacerować, no i oczywiście robić dziesiątki zdjęć. Już nie takich szarych, bo jesień nadała Wilnu wspaniałych kolorów.
Swoją drogą bursztyny i wszystkie drobiazgi z nimi to chyba najpopularniejsza pamiątka z Wilna. Nie potrafię zliczyć, ile sklepów z bursztynami mijałam, z pięknymi wystawami. Za to za ładnymi magnesami się trochę nachodziłam, a wszystkie (z tych ładniejszych ;) ) kosztowały trochę powyżej 5 euro.
Nie spodziewając się już więcej deszczu tego popołudnia (prognozy mówiły, że będzie padać cały czas, ale kto wierzy prognozom?), postanowiłyśmy z koleżanką wejść na wzgórze do Zamku Górnego. Obie uwielbiamy punkty widokowe, a widząc, że okolicę wzgórza otacza las, nie wahałyśmy się ani chwili. Bo to wszystko wyglądało właśnie tak... :)
Na szczycie wzgórza znajduje się Baszta Giedymina (Gedimino pilies bokštas), pozostałość wzniesionego na początku XV wieku zamku. Obecnie w baszcie mieści się niewielkie muzeum, a na jej szczycie zrobiono taras widokowy. Wstęp na wieżę kosztuje 5 euro i warto zajrzeć do środka, choćby tylko dla widoków ze szczytu.
Dzień zakończyłyśmy na drugim punkcie widokowym - na Górze Trzykrzyskiej (Trijų kryžių kalnas). Pierwsze postawione w tym miejscu krzyże poświęcone były męczennikom - franciszkanom, którzy wedle legendy zginęli na wzgórzu. Obecne, postawione tam w 1989 r., mają upamiętnić ofiary stalinizmu na litewskiej ziemi. Widok ze szczytu jest ładny, jednak daleko mu do tego, który rozciąga się ze wzgórza zamkowego, dlatego jeśli nie macie zbyt wiele czasu, polecam jednak wejście tylko na ten pierwszy szczyt. Ale jeśli tego czasu macie jednak trochę więcej... Wilno ma naprawdę fajne punkty widokowe :)
0 Komentarze