Uwielbiam jarmarki świąteczne. Jedyne, czego nie mogę w Szwecji pojąć to fakt, że naprawdę sporo tutejszych jarmarków jest otwieranych tylko na chwilę. Wiadomo, są takie jak chociażby na sztokholmskiej starówce - otwarte codziennie przez cały adwent. Większość funkcjonuje jednak tylko w weekendy, od końca listopada aż do samych świąt - i jestem to jeszcze w stanie pojąć, bo na tygodniu pewnie tłumów by i tak nie było. Ale w Szwecji możemy trafić też na bardzo dużo jarmarków, które odbywają się tylko w jeden jedyny weekend. I tak na przykład, jeśli chcielibyśmy odwiedzić jarmark przy pałacu Drottningholm, musielibyśmy tam zawitać w pierwszy weekend grudnia... albo poczekać do kolejnego roku. Wśród takich jednorazowych jarmarków w samym tylko Sztokholmie znalazłyby się na ten przykład Konstfack, Beckmans College of Design czy Stajnie Królewskie.
Jak co roku, mniej więcej w połowie listopada zaczęłam szukać informacji nt. Christmas in Stockholm i szybko wypisałam sobie kilka ciekawych dla mnie punktów. Jednym z nich był jarmark w Stajniach Królewskich (Kungliga Hovstallet) odbywający się w ostatni weekend listopada. Zainteresował mnie ze względu na swoje rozmiary (w rzeczywistości okazał się jeszcze większy niż się spodziewałam), a także na możliwość zwiedzenia przy okazji samych stajni. Pamiętam, że kiedyś w rozmowie z kolegą zainteresowanym samym budynkiem stajni, stwierdziłam, iż dla mnie nie jest to nic na tyle wyjątkowego, by wydawać pieniądze na bilety wstępu. Ale jeśli ktoś doda do tego jarmark świąteczny, to jest to już zupełnie inna rozmowa ;). A pamiętając wcześniejszą rozmowę, od razu też wiedziałam, komu zaproponować taki wypad i nie musiałam się zastanawiać nad towarzystwem.
Mimo że prognozy były bardzo optymistyczne na ten dzień, nie od dziś wiadomo, że szwedzkim prognozom pogody się nie ufa. Słońce postanowiło schować się za chmurami i ustąpić miejsca zacinającemu deszczowi akurat, gdy zbliżaliśmy się na miejsce i przyszło postać trochę w kolejce na zewnątrz ;). Na szczęście deszcz przeszedł równie szybko jak się pojawił. Wstęp na teren stajni był płatny - bodajże 80 koron (tak, wiem, wiszę Ci za bilet... następnym razem ja gdzieś płacę ;P ).
Jak już wspomniałam, jarmark był ogromny. Zorganizowano go nie tylko w głównej hali, ale także w wielu pomniejszych budynkach, a także na dworze przy wejściu. Pozwoliło to trochę przerzedzić tłumy... ale tylko trochę, bo w budynkach mimo wszystko panował ogromny ścisk.
Ogromną część stoisk zajęły te z wyrobami własnymi, co sprawiło, że właściwie mogłabym się zatrzymywać wszędzie. Nawet jeśli ceny szwedzkiego handmade zdecydowanie zniechęcały do kupna, to zawsze można było z przyjemnością popatrzeć :).
Starałam się tak ustawić porę wypadu na jarmark, by trochę pochodzić po samych straganach, a gdy to się już znudzi - żeby wejść do samych stajni. Część była otwierana tylko od czasu do czasu na jakąś godzinę - dwie i kiedy otworzono drzwi, natychmiast zrozumiałam, dlaczego. Tłumy obskoczyły boksy z końmi tak, że niemal nie dało się przejść korytarzem. Po takiej godzinie biedne zwierzęta na pewno potrzebowały sporo odpoczynku...
Jarmark jarmarkiem, ale same stajnie też na uwagę zasługują, skoro już do nich zawitałam i mogę kilka słów napisać ;). Wiadomo, władcy zawsze musieli gdzieś swoje konie trzymać, ale pierwsze bardziej zorganizowane stajnie królewskie utworzono dopiero za Gustawa Wazy, w pierwszej połowie XVI wieku. Ich lokalizacja była wielokrotnie zmieniana, a w obecnym miejscu - czyli przy ulicy Väpnargatan 1 - znajdują się dopiero od lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. Budynek został zaprojektowany przez Fritza Eckerta, który chciał nadać stajniom wygląd średniowiecznego zamku, co spotkało się z ogromną krytyką. Widać już wtedy Szwedzi stawiali na skromność i prostotę, ale na szczęście, mimo że budynek nieszczególnie przypadł do gustu ówczesnym mieszkańcom Sztokholmu, powstał on w zamierzonym kształcie.
W Stajniach Królewskich znajduje się około 20 koni - wszystkie muszą być brązowej maści i około 1,70 m wysokości. W końcu orszak królewski musi wyglądać okazale, nieprawdaż? ;) Nowo zakupione konie przechodzą dwuletnie szkolenie, by nauczyć się chociażby równo ciągnąć powozy. Biorąc pod uwagę, że większość czasu konie "pracują" na mieście, gdzie muszą zmierzyć się m.in. z hałasem i ruchem ulicznym, opiekunowie zwierząt mają na pewno pełne ręce roboty...
Zanim przeszliśmy do kolejnych części Stajni udostępnionych dla turystów, znów zahaczyliśmy o jeszcze inną część jarmarku... Czy już wspominałam, że jego rozmiary mnie naprawdę zaskoczyły? ;) Okazało się, że niektóre stoiska umiejscowiono pomiędzy boksami dla koni (oczywiście bez zwierząt).
Stajnie Królewskie to nie tylko konie i uprzęże, ale także bogata kolekcja powozów. Właściwie to powozów i karoc jest ponad dwukrotnie więcej niż koni, a większość z nich pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Wszystkie pojazdy są opatrzone tabliczkami informacyjnymi, dzięki którym możemy się dowiedzieć, którym powozem podróżują ambasadorowie, który wiózł księżniczkę do ślubu, a którym podróżuje król na oficjalne spotkania. Wszystko określa protokół, a zasad - jak wiadomo - należy przestrzegać ;).
Poza powozami, w Stajniach zobaczyć możemy także dwa samochody z królewskiego garażu. Pierwszy z nich to Daimler z 1950 r. o wyjątkowej tablicy rejestracyjnej A1, którym księżniczka Wiktoria jechała do katedry na swój ślub. Drugi to Cadillac Fleetwood z 1969 r., który obecnie jest używany bardzo sporadycznie podczas specjalnych uroczystości, jak chociażby na święto narodowe 6 czerwca. Przyznaję bez bicia, niewiele więcej jestem tu w stanie powiedzieć nawet w oparciu o źródła, samochody to zdecydowanie nie moja bajka ;).
Większość powyższych informacji i ciekawostek pochodzi z oficjalnej strony Stajni Królewskich. Znajdziecie tam też godziny otwarcia budynku i informacje o zwiedzaniu z przewodnikiem - po szwedzku lub angielsku. Wygląda na to, że normalnie nie ma opcji wejścia bez przewodnika, więc tym bardziej się cieszę, iż udało mi się tam zajrzeć podczas jarmarku i obejrzeć wszystko po swojemu, na spokojnie... :)
Jarmark jarmarkiem, ale same stajnie też na uwagę zasługują, skoro już do nich zawitałam i mogę kilka słów napisać ;). Wiadomo, władcy zawsze musieli gdzieś swoje konie trzymać, ale pierwsze bardziej zorganizowane stajnie królewskie utworzono dopiero za Gustawa Wazy, w pierwszej połowie XVI wieku. Ich lokalizacja była wielokrotnie zmieniana, a w obecnym miejscu - czyli przy ulicy Väpnargatan 1 - znajdują się dopiero od lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. Budynek został zaprojektowany przez Fritza Eckerta, który chciał nadać stajniom wygląd średniowiecznego zamku, co spotkało się z ogromną krytyką. Widać już wtedy Szwedzi stawiali na skromność i prostotę, ale na szczęście, mimo że budynek nieszczególnie przypadł do gustu ówczesnym mieszkańcom Sztokholmu, powstał on w zamierzonym kształcie.
W Stajniach Królewskich znajduje się około 20 koni - wszystkie muszą być brązowej maści i około 1,70 m wysokości. W końcu orszak królewski musi wyglądać okazale, nieprawdaż? ;) Nowo zakupione konie przechodzą dwuletnie szkolenie, by nauczyć się chociażby równo ciągnąć powozy. Biorąc pod uwagę, że większość czasu konie "pracują" na mieście, gdzie muszą zmierzyć się m.in. z hałasem i ruchem ulicznym, opiekunowie zwierząt mają na pewno pełne ręce roboty...
Zanim przeszliśmy do kolejnych części Stajni udostępnionych dla turystów, znów zahaczyliśmy o jeszcze inną część jarmarku... Czy już wspominałam, że jego rozmiary mnie naprawdę zaskoczyły? ;) Okazało się, że niektóre stoiska umiejscowiono pomiędzy boksami dla koni (oczywiście bez zwierząt).
Stajnie Królewskie to nie tylko konie i uprzęże, ale także bogata kolekcja powozów. Właściwie to powozów i karoc jest ponad dwukrotnie więcej niż koni, a większość z nich pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Wszystkie pojazdy są opatrzone tabliczkami informacyjnymi, dzięki którym możemy się dowiedzieć, którym powozem podróżują ambasadorowie, który wiózł księżniczkę do ślubu, a którym podróżuje król na oficjalne spotkania. Wszystko określa protokół, a zasad - jak wiadomo - należy przestrzegać ;).
Poza powozami, w Stajniach zobaczyć możemy także dwa samochody z królewskiego garażu. Pierwszy z nich to Daimler z 1950 r. o wyjątkowej tablicy rejestracyjnej A1, którym księżniczka Wiktoria jechała do katedry na swój ślub. Drugi to Cadillac Fleetwood z 1969 r., który obecnie jest używany bardzo sporadycznie podczas specjalnych uroczystości, jak chociażby na święto narodowe 6 czerwca. Przyznaję bez bicia, niewiele więcej jestem tu w stanie powiedzieć nawet w oparciu o źródła, samochody to zdecydowanie nie moja bajka ;).
Większość powyższych informacji i ciekawostek pochodzi z oficjalnej strony Stajni Królewskich. Znajdziecie tam też godziny otwarcia budynku i informacje o zwiedzaniu z przewodnikiem - po szwedzku lub angielsku. Wygląda na to, że normalnie nie ma opcji wejścia bez przewodnika, więc tym bardziej się cieszę, iż udało mi się tam zajrzeć podczas jarmarku i obejrzeć wszystko po swojemu, na spokojnie... :)
0 Komentarze