Żeby dostać się do Veracruz, musimy przekroczyć Kanał Panamski. Najwygodniej to zrobić przy samym wejściu do Kanału od strony Oceanu Spokojnego, wybudowanym w 1962 roku Mostem Ameryk (Puente de las Américas). Już sam przejazd mostem robi wrażenie i tylko szkoda, że wysokie ogrodzenie zasłania niesamowite widoki, które ciągną się z obu stron...
Przed wybudowaniem Mostu Ameryk, przekroczenie Kanału było możliwe tylko na śluzach: Miraflores i Gatun. Nic więc dziwnego, że Stany Zjednoczone podjęły decyzję o zainwestowaniu 20 milionów dolarów w budowę nowego połączenia obu brzegów Kanału. Aż do 2004 roku przez Most Ameryk przebiegał główny szlak przez Panamę, jednak w 100 lat (w sumie to 101... ;) ) po utworzeniu państwa panamskiego otworzono kolejny most, nazwany z tej okazji Mostem Stulecia (Puente Centenario).
Po przejechaniu przez Most Ameryk docieramy do niewielkiego punktu widokowego - możemy stąd zobaczyć zarówno Kanał, jak i cały most. Koleżanka parkuje samochód tuż przy kilku małych budynkach, które przywodzą na myśl raczej Azję niż Amerykę...
To pomnik postawiony na pamiątkę 150-lecia obecności chińskiej mniejszości etnicznej na terytorium Panamy. Pierwsza grupa Chińczyków przybyła na te tereny w 1854 roku, obecnie w Panamie mieszka ich około 150 tysięcy. Takie azjatyckie miejsce w sercu Panamy robi bardzo pozytywne wrażenie :)
Punkt widokowy przy Moście Ameryk oraz chińsko-panamskim pomniku był pierwszym miejscem w Panamie, gdzie wypatrzyłam stoiska z pamiątkami. Pamiętając moje doświadczenia z Kolumbii i Ekwadoru (gdzie pamiątek nie było właściwie nigdzie i potem bardzo żałowałam, że nie zdecydowałam się na zakupy w pierwszym - i jedynym - wypatrzonym miejscu...) chciałam od razu kupować jak najwięcej ;). Na szczęście koleżanka powstrzymała mnie od tego, mówiąc, że na panamskiej starówce wypatrzę znacznie więcej pamiątek po rozsądniejszych cenach ;).
Okazało się to prawdą :). Gdy dwa dni później zawędrowałyśmy do Casco Viejo - starego miasta, bez trudu znalazłam kilka mniejszych i większych sklepików z pamiątkami. Wszystkie miały mniej więcej ten sam asortyment i właściwie te same ceny. 2 pocztówki za dolara (4 zł). 2 magnesy za 5 dolarów (20,15 zł). W sumie nigdzie nie można było się dowiedzieć, ile kosztują pojedyncze sztuki, sprzedawcy zawsze mówili "dwa za...". Ale akurat pocztówek to mi nigdy za mało ;). Najdroższe na półkach były produkty lokalne - głównie ubrania i tkaniny. Większość pozostałych pamiątek to jednak przede wszystkim standardowa chińszczyzna - identyczne torebki, bluzki itp., które mogę kupić w Szwecji z napisem "Sztokholm", tam wisiały na wieszakach z napisem "Panama". Masowa produkcja ;).
Pocztówki kupić się udało, ale problem pojawił się ze znaczkami. Nie sprzedawano ich w żadnym sklepie z pamiątkami, nikt mnie nie umiał skierować do poczty... Zresztą skrzynek na listy też nigdzie nie widziałam ;). Potem z pomocą koleżanki i Google'a dowiedziałam się, że w historycznym centrum Panamy oddziału pocztowego nie ma. Najbliższy powinien być na uczelni, gdzie koleżanka nawet bywała, ale internet twierdził, że poczta ta należy już do historii. W końcu, bazując na informacjach w Google, skierowałam się do centrum handlowego, położonego w odległości 30 minut spacerem. Zbliżając się tam, czułam się jak kompletna turystka... 30 stopni w cieniu, słońce za chmurami, ale dla mnie to wciąż upał - krótkie spodenki, krótki rękawek, ciemne okulary... Miejscowi przy tej pogodzie niemal wszyscy chodzili w dżinsach, niektórzy mieli nawet długie rękawy. Zdecydowanie się tam wyróżniałam ;).
Na szczęście po dłuższym błądzeniu dotarłam w końcu do oddziału pocztowego i stanęłam pod wielkim znakiem Correos. Kolejka była całkiem niezła, do tego standardowo otwarte tylko jedno okienko, choć w dwóch pozostałych siedziały plotkujące panie... Jak w Polsce! ;) Na dodatek pan przede mną chciał nadać paczkę do Stanów i nie mówił po hiszpańsku, a do tego słabo po angielsku i nikt nie potrafił się z nim dogadać. W końcu przyszła moja kolej i moim pięknie łamanym hiszpańskim kupiłam znaczki na pocztówki do Europy. Choć w sumie znaczki to za dużo powiedziane. To były pieczątki przybite na papierze samoprzylepnym, które miałam przykleić do kartek jak znaczki. Wyglądało to jak na poniższym zdjęciu po prawej ;). Znaczek kosztował 0,45 balboa (1,80 zł) za sztukę, co mnie zaskoczyło, biorąc pod uwagę, że prawie wszystko w Panamie jest dość drogie, a tu nagle takie tanie znaczki? Z drugiej strony parę lat temu koleżanka wysłała mi pocztówkę z Panamy ze znaczkiem za 0,35 balboa (1,40 zł) i kartka doszła, więc wszystko jest możliwe ;). Moje pocztówki wylądowały w skrzynce ponad 3 tygodnie temu - w piątek, 20 stycznia. Póki co nic mi nie wiadomo o tym, żeby choć jedna doszła, ale to w sumie jeszcze dość krótko... Pożyjemy zobaczymy ;)
Okazało się to prawdą :). Gdy dwa dni później zawędrowałyśmy do Casco Viejo - starego miasta, bez trudu znalazłam kilka mniejszych i większych sklepików z pamiątkami. Wszystkie miały mniej więcej ten sam asortyment i właściwie te same ceny. 2 pocztówki za dolara (4 zł). 2 magnesy za 5 dolarów (20,15 zł). W sumie nigdzie nie można było się dowiedzieć, ile kosztują pojedyncze sztuki, sprzedawcy zawsze mówili "dwa za...". Ale akurat pocztówek to mi nigdy za mało ;). Najdroższe na półkach były produkty lokalne - głównie ubrania i tkaniny. Większość pozostałych pamiątek to jednak przede wszystkim standardowa chińszczyzna - identyczne torebki, bluzki itp., które mogę kupić w Szwecji z napisem "Sztokholm", tam wisiały na wieszakach z napisem "Panama". Masowa produkcja ;).
Pocztówki kupić się udało, ale problem pojawił się ze znaczkami. Nie sprzedawano ich w żadnym sklepie z pamiątkami, nikt mnie nie umiał skierować do poczty... Zresztą skrzynek na listy też nigdzie nie widziałam ;). Potem z pomocą koleżanki i Google'a dowiedziałam się, że w historycznym centrum Panamy oddziału pocztowego nie ma. Najbliższy powinien być na uczelni, gdzie koleżanka nawet bywała, ale internet twierdził, że poczta ta należy już do historii. W końcu, bazując na informacjach w Google, skierowałam się do centrum handlowego, położonego w odległości 30 minut spacerem. Zbliżając się tam, czułam się jak kompletna turystka... 30 stopni w cieniu, słońce za chmurami, ale dla mnie to wciąż upał - krótkie spodenki, krótki rękawek, ciemne okulary... Miejscowi przy tej pogodzie niemal wszyscy chodzili w dżinsach, niektórzy mieli nawet długie rękawy. Zdecydowanie się tam wyróżniałam ;).
Na szczęście po dłuższym błądzeniu dotarłam w końcu do oddziału pocztowego i stanęłam pod wielkim znakiem Correos. Kolejka była całkiem niezła, do tego standardowo otwarte tylko jedno okienko, choć w dwóch pozostałych siedziały plotkujące panie... Jak w Polsce! ;) Na dodatek pan przede mną chciał nadać paczkę do Stanów i nie mówił po hiszpańsku, a do tego słabo po angielsku i nikt nie potrafił się z nim dogadać. W końcu przyszła moja kolej i moim pięknie łamanym hiszpańskim kupiłam znaczki na pocztówki do Europy. Choć w sumie znaczki to za dużo powiedziane. To były pieczątki przybite na papierze samoprzylepnym, które miałam przykleić do kartek jak znaczki. Wyglądało to jak na poniższym zdjęciu po prawej ;). Znaczek kosztował 0,45 balboa (1,80 zł) za sztukę, co mnie zaskoczyło, biorąc pod uwagę, że prawie wszystko w Panamie jest dość drogie, a tu nagle takie tanie znaczki? Z drugiej strony parę lat temu koleżanka wysłała mi pocztówkę z Panamy ze znaczkiem za 0,35 balboa (1,40 zł) i kartka doszła, więc wszystko jest możliwe ;). Moje pocztówki wylądowały w skrzynce ponad 3 tygodnie temu - w piątek, 20 stycznia. Póki co nic mi nie wiadomo o tym, żeby choć jedna doszła, ale to w sumie jeszcze dość krótko... Pożyjemy zobaczymy ;)
0 Komentarze