Advertisement

Main Ad

Spacer po jeziorze Mälaren, czyli zimowa Sigtuna

Choć luty to wybitnie nieturystyczny miesiąc w Szwecji, gdy koleżanka zapowiedziała się z wizytą na początek miesiąca, od razu wiedziałam, że wyskoczymy za miasto. Uwielbiam Sigtunę, ale dotąd bywałam tam tylko latem, więc wizyta tam zimą była nowością również dla mnie ;). Na szczęście w miasteczku było więcej śniegu niż w Sztokholmie (gdzie nie było go wcale :P), dzięki czemu nie było tak szaro i ponuro - a ja się przekonałam, że Sigtuna nawet zimą nadaje się na jednodniówkę ze stolicy.
Przedstawiałam już na blogu Sigtunę - najstarsze wciąż zamieszkałe szwedzkie miasteczko - z historycznego i turystycznego punktu widzenia. Dwa pierwsze wpisy - oba ukazujące Sigtunę w środku lata - znajdziecie tutaj. Dziś zatem nie będę się powtarzać z serią suchych faktów, ale pokażę Wam trochę zdjęć z naszego sobotniego wypadu :).
Po raz pierwszy zawitałam też do muzeum miejskiego (ostatnim razem zamknęli mi przed nosem), które poza sezonem jest darmowe. Wystawa jest niewielka, a spora część eksponatów została wypożyczona ze sztokholmskich muzeów, głównie z Historiska. Ot, fajne miejsce, by zajrzeć na 10-15 minut, rozgrzać się i dowiedzieć co nieco o historii Szwecji.
Punktem obowiązkowym są też ruiny średniowiecznych kościołów, które wyjątkowo fascynowały moją latynoską koleżankę: Czy wiesz, ile to ma lat? Kiedy to budowano, nas jeszcze nie odkryto, moja kultura w ogóle nie istniała! A ja, choć w Polsce średniowiecznych ruin też trochę mamy, jestem w zupełności w stanie zrozumieć jej entuzjazm. Więc zrobiłam jej drugie tyle zdjęć, co widokom okolicy ;)
Weszłyśmy też do XIII-wiecznego kościoła mariackiego, którym się już wcześniej zachwycałam :). Teraz wciąż jeszcze był on świątecznie udekorowany, choć w skandynawskim stylu dekoracje te były proste. Ot, choinka w rogu przy ołtarzu oraz niewielka szopka.
Jednak największa niespodzianka czekała na nas pod koniec wypadu. Po obiedzie wyszłyśmy na dwór i stwierdziłyśmy, że robi się coraz ciemniej i zimniej, więc już czas wracać do Sztokholmu. Wcześniej planowałyśmy jeszcze podejść do brzegu jeziora Mälaren, ale pod wpływem zimna skierowałyśmy się od razu na przystanek... a tam się okazało, że na autobus trzeba czekać prawie pół godziny. Pół godziny stania na mrozie nam się nie widziało, więc chcąc nie chcąc poszłyśmy w kierunku jeziora.
Po drodze widziałam, że mróz skuł brzegi jeziora, ale nie spodziewałam się, iż będzie to tak wyglądało. Jezioro było porządnie zamarznięte, a po lodzie spacerowali ludzie (ba, jeden pan nawet na wózku inwalidzkim wjechał!), biegały dzieci, parę osób jeździło na łyżwach... Nie było wyjścia, trzeba było zrobić to samo i też pospacerować po zamarzniętym Mälaren :). I choć przemarzłyśmy tam doszczętnie, to kurczę, warto było ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze