Mój pobyt w Dubaju był krótki i w dużej mierze zorganizowany. Ma to swoje plusy i minusy, a głównym minusem był fakt, że czasu wolnego mieliśmy jak na lekarstwo ;). W efekcie nie oddalałam się zbytnio od hotelu (poza tym jednym razem, gdy dłuższe wolne wykorzystałam na wypad do Dubai Aquarium) i mogłam nieco lepiej poznać turystyczną dzielnicę. Można, oczywiście, zapytać, co też jest tu od poznawania i odkrywania. Wbrew pozorom - dużo. Bo Dubaj na turystach zarabia ogromne pieniądze, więc trzeba zadbać o to, by obszar, gdzie ci turyści się zatrzymują i spędzają sporo czasu, był dla nich jak najbardziej atrakcyjny.
Cały ten obszar to Dubai Marina, założony w 2003 roku na wybrzeżu Zatoki Perskiej i wciąż rozbudowywany. Składa się głównie z wieżowców - hoteli i budynków mieszkalnych, a także centrów handlowych, restauracji i innych niezbędnych atrakcji ;). "Nasz" hotel szczycił się położeniem przy plaży i widokiem na Zatokę. Już niedługo, bo między hotelem a plażą obecnie znajduje się plac budowy. Czyli pewnie za rok z okien będzie tu widok tylko na kolejny wieżowiec... ;)
Bo jakkolwiek abstrakcyjnie to wygląda, wieżowce na Marinie faktycznie wyrastają tuż przy samej plaży. Wolna przestrzeń nie może się marnować ;). Luty to idealny czas na zwiedzanie Dubaju, może jeszcze nie tak idealny na plażowanie. Temperatura powietrza to jakieś 20 stopni w cieniu, na nagrzanej słońcem plaży jeszcze można poleżeć, ale żeby wejść do wody... Może jednak jeszcze nie ;). Na leżenie jednak nie było czasu, więc po prostu zdecydowałam się na krótki spacer wybrzeżem, by nacieszyć się słońcem i ciepłym piaskiem :) No i zbieraniem muszelek - nigdy w życiu nie widziałam takiego ich wysypu, co na plażach Zatoki Perskiej!
Co natychmiast przyciągnęło moją uwagę na wybrzeżu, to wielbłądy. Widocznie jest to niemała atrakcja turystyczna, bo nie minęło 5 minut, gdy wielbłądy położyły się na piasku, a już znaleźli się chętni na przejażdżkę :). A tak przy okazji, zwróćcie uwagę na budynki w tle na pierwszym zdjęciu poniżej. Znajdują się one na Palmie Jumeirah - zespole sztucznie utworzonych na kształt palmy wysp. Ten w kolorze piaskowca i o kształcie jakiegoś arabskiego pałacu to hotel Atlantis, położony na samym czubku palmy. Jeszcze do niego wrócę pod koniec wpisu ;).
Ale skoro nie dane mi było zbyt długo nacieszyć się plażą, wróćmy więc jeszcze na Marinę. To, co mnie zdecydowanie tam zachwyciło, to przepiękne murale. Uwielbiam sztukę uliczną i co nieco mogliście już zobaczyć na blogu pod etykietą street art. Zazwyczaj fajne murale przewijają się pojedynczo w różnych miejscach. W Dubaju jednak było ich pełno. Każde schody, przejścia między budynkami, wszystko było pięknie zdobione. I nie mam tu na myśli byle jakich graffiti, ale prawdziwe, piękne malunki. Zresztą... sami zobaczcie! :)
Oprócz murali, mamy też sporo rzeźb i fontann. Ma być na bogato i niewątpliwie tak jest ;).
Podczas jednego z wieczorów miałam trochę czasu wolnego przed kolacją, tak ustawionego, że mogłam wybrać się obejrzeć zachód słońca (a potem biegiem wracać na miejsce zbiórki ;) ). Wieczorem nie było już tak ciepło, sweter był koniecznością, a nawet trochę żałowałam, że nie założyłam też cienkiej kurtki.
Ze względu na potrzebę jak najlepszego zagospodarowania przestrzeni, nie ma płynnego przejścia plaży w część miejską. W pewnym momencie plaża po prostu się ucina, a zaczynają chodniki, ulice, sklepy i wieżowce. A w Dubaju wszystko przecież musi być na swoim miejscu... ;) Rodzi to czasem tak absurdalne sytuacje jak ta, która przytrafiła nam się, gdy opuszczaliśmy plażę. Usiedliśmy na murku przy chodniku biegnącym w kierunku plaży, by otrzepać stopy z piasku i założyć z powrotem buty. Nie zdążyliśmy się oddalić nawet na parę kroków od tego miejsca, gdy już przybiegł pan z miotełką, by posprzątać naniesiony przez nas piasek z chodnika... Kto by pomyślał, że nawet na takie usługi jak zamiatanie piasku przy plaży jest zapotrzebowanie? ;)
Pamiętacie jeszcze budynek hotelu Atlantis, na który zwracałam uwagę przy zdjęciu z wielbłądami? Niestety, nie dane mi było zobaczyć go z bliska... od zewnątrz. Podjechaliśmy do wejścia już po zmroku i warunków do robienia zdjęć z okien busa nie było zupełnie. Mogłam sobie tylko wyobrazić jak powalający musi być cały kompleks na podstawie widoku budynku z plaży oraz... znajdujących się w środku miniatur.
Hotel otwarto w 2008 roku i udekorowano w stylu zaginionej Atlantydy. Krótko mówiąc, wszędzie pełno dekoracji przedstawiających muszle i zwierzątka morskie. Wszystko, naturalnie, poprzeplatane tradycyjnymi arabskimi ornamentami. W hotelu znajduje się także akwarium, do którego nie mieliśmy wstępu (jakby nie patrzeć, nie byliśmy gośćmi hotelowymi ;) ), a cały kompleks obejmuje też park wodny.
Nie wiem, jak to wygląda z możliwością zajrzenia do hotelu ot tak, turystycznie. My mieliśmy zabukowaną kolację w jednej z restauracji, więc choć na początku zaprowadzili nas na miejsce i kazali się nie rozdzielać, to już w drodze powrotnej mogliśmy na spokojnie pozwiedzać. Pod warunkiem, że nie zbaczaliśmy z drogi do wyjścia, oczywiście :P. Ale tak sobie myślę, że fajnie byłoby kiedyś móc się zatrzymać w takim hotelu... pewnie w kolejnym życiu :P
0 Komentarze