Advertisement

Main Ad

Z Emirates do Dubaju

Choć normalnie za lataniem nie przepadam, ten lot do Dubaju jawił mi się jako coś ciekawego. Bo w sumie nic dziwnego, że nie przepadam za lataniem, jeśli zazwyczaj ugniatam się gdzieś na niewielkich siedzeniach Wizzaira czy Ryanaira... Ale do Dubaju mieliśmy wykupiony bezpośredni lot z Emirates i przyznam szczerze - byłam bardzo ciekawa linii lotniczych znajdujących się w czołówce wszystkich rankingów. Lot ze Sztokholmu miał trwać około 6 godzin, ale z niewiadomych przyczyn trochę czasu spędziliśmy w samolocie, czekając na wylot, który w efekcie się opóźnił.
Co natychmiast mi się spodobało, to ekrany i system rozrywki pokładowej. Leciałam już różnymi liniami, ale żadne nie miały tak fajnych opcji. No i zazwyczaj te ekrany dotykowe trzeba było przyciskać z całej siły, by cokolwiek zareagowało, a tutaj wszystko chodziło płynnie i gładko :). Poza tym uwielbiam kamerki w samolocie - zarówno z przodu, jak i z dołu, to super wrażenie zwłaszcza przy starcie i lądowaniu. Ilość i jakość przedstawianych informacji o locie była zdecydowanie nieporównywalna do jakichkolwiek innych linii, którymi miałam okazję podróżować :). Ponadto wśród filmów znalazłam nawet polskie i szwedzkie! W efekcie obejrzałam w końcu "Mężczyznę imieniem Ove", który ciekawił mnie już od dłuższego czasu.
Obsługa pokładowa miała przyczepione znaczki z flagami krajów pochodzenia, by pasażerowie wiedzieli, w jakich językach mogą rozmawiać. Były stewardessy mówiące i po szwedzku, i po polsku  :). Podobały mi się też otrzymane naklejki, które mogliśmy zaczepić przy fotelu: "Nie przeszkadzać" / "Obudźcie mnie na posiłek" / "Obudźcie mnie na zakupy duty free". O ile zakupy mnie nie interesowały, to jedzenie owszem. Posiłki były dość duże, może nie wybitnie smaczne, ale znośne, a ilość wystarczała, by się zapchać na kilka godzin. Po kilku godzinach spędzonych na lotnisku i opóźnieniu wylotu byłam na tyle głodna, że zjadłabym niemal wszystko :P. Ale całościowo patrząc, byłam bardzo zadowolona z podróży i gdyby nie dość zaporowe ceny, to z przyjemnością podróżowałabym częściej z Emirates ;).
A potem to lotnisko w Dubaju... Wystarczy wspomnieć o tym, że patrząc na statystyki z 2015 roku, lotnisko w Dubaju zajęło pierwsze miejsce w kategorii "największy port lotniczy świata pod względem liczby pasażerów w ruchu międzynarodowym". Tylko w ubiegłym roku obsłużyło ono prawie 84 miliony pasażerów. Dla porównania, w tym samym okresie przez nasze Okęcie przewinęło się zaledwie ok. 12 milionów osób. Lotnisko w Dubaju jest ogromne. A przecież widziałam tylko jeden z terminali... Wysiedliśmy z samolotu i zaczęliśmy się kierować za strzałkami, co rusz rozglądając się po ogromnych halach. O, jakie bogate dekoracje! O, ogromna ściana z przelewającymi się non stop litrami wody! O, palmy! Taaak, lotnisko w Dubaju to też zdecydowanie najbogatsze lotnisko, jakie kiedykolwiek widziałam. Po dość długim spacerze przez terminal stajemy przed bramkami do... pociągu. Bo kontrola paszportów i odbiór bagaży jest na tyle daleko, że trzeba tam jechać pociągiem ;). A wiecie, co jest najciekawsze? Dubaj buduje kolejne, znacznie większe lotnisko, bo to przestaje wystarczać...
Docieramy w końcu do punktu kontroli paszportowej. Mimo późnej godziny (okolice północy, bo w Dubaju jest 3 godziny później niż w Sztokholmie), wszędzie są tłumy i ogromne kolejki. Towarzystwo kieruje się do szybkiej kolejki dla wybranych krajów, ale choć na liście Skandynawia znajduje się w czołówce, Polski tam nie znajdziemy. Sama więc staję w dłuższej kolejce dla całej reszty. I kontrolę przechodzę znacznie szybciej od Szwedów, bo omija mnie powolne skanowanie paszportów przez maszyny, które obsługują szybką kolejkę. Ja po prostu podchodzę do pani za biurkiem, dwa krótkie pytania o cel podróży i czas pobytu, dostaję pieczątkę do paszportu i Welcome to Dubai! Po odbiorze bagaży kierujemy się jeszcze do... sklepu wolnocłowego. Podobno w Dubaju alkohol można pić tylko w hotelu i barach / klubach ze specjalną licencją, więc postanawiamy rozwiązać problem zawczasu ;).
W Dubaju jesteśmy dość krótko, a dla większości z nas to pierwszy pobyt w tym mieście. Dlatego drugiego ranka wybieramy się na krótką wycieczkę zorganizowaną. Bus podjeżdża pod hotel ok. 9 rano, a przewodnik rozpoczyna swoją opowieść, serwując nam trochę historii Dubaju, a także przeróżnych ciekawostek. Na podróż wybraliśmy luty, bo jest ciepło, ale nie gorąco, a do tego miło uciec od szwedzkiej zimy. Przewodnik pochwalił nasz wybór, mówiąc, że w lecie temperatury w mieście sięgają 40-50 stopni, co właściwie uniemożliwia jakiekolwiek zwiedzanie. Zaciekawiło mnie także, że w Dubaju paliwo jest dwukrotnie tańsze od... wody, butelek której przewodnik miał dla pasażerów cały karton. Dlatego też na ulicach było pełno samochodów... i to jakich samochodów! Jak dzieci otoczyliśmy z zaciekawieniem zaparkowane pod palmą złote Lamborghini ;).
Pierwszym miejscem, gdzie się zatrzymujemy, jest plaża przy Wieży Arabów - Burdż al-Arab. Ten luksusowy hotel w kształcie żagla stał się już symbolem miasta i był niemal punktem obowiązkowym. Mignął nam on już wcześniej po drodze z lotniska - w nocy był widoczny z daleka, oświetlony kolorowym światłem. Hotel ten uważa się za przekraczający standardową pięciogwiazdkową skalę, a najmniejszy apartament w nim liczy sobie zaledwie 169 m². Cen wolę nie znać ;). Burdż al-Arab robi jeszcze większe wrażenie w zestawieniu z niemalże niebieską wodą w Zatoce Perskiej - stoimy tam, robiąc zdjęcie za zdjęciem, i baaaardzo nie chce nam się wracać do busa ;).
Następnie podjeżdżamy nad zatokę (Dubai Creek), gdzie wysiadamy z busa, a kierowca umawia się na odebranie nas za jakieś 1,5 godziny. Podchodzimy do przystani i wsiadamy do abry, czyli niewielkiej taksówki wodnej, których mnóstwo śmiga po zatoce. Oczywiście, na drugi brzeg można się też dostać naokoło autobusem, ale rejs łódką jest zdecydowanie przyjemniejszy. Całość trasy pomiędzy przystanią Bur Dubai a Dubai Old Souk trwa zaledwie kilka minut i kosztuje grosze, więc to zdecydowanie najciekawszy sposób dostania się na bazar... :)
Bo to właśnie bazar jest głównym punktem wycieczki tego dnia. Ile to razy słyszałam, że przecież w Dubaju nie ma co zwiedzać, to choć na zakupy chodźmy! Fakt, do zwiedzania tak dużo nie ma, ale jednak coś by się znalazło... ;) Jednak ja sama nigdy nie byłam na arabskim bazarze, więc Old Souk był czymś ciekawym także i dla mnie.
Na bazarze bardziej się rozglądałam i robiłam zdjęcia, niż zaglądałam do straganów. Kompletnie nie umiem się targować, więc wolałam uniknąć sytuacji, gdy wcisnęliby mi coś po wariackich cenach ;). A ceny proponowane turystom były faktycznie zaporowe - nieraz 2-3 razy wyższe niż chociażby w centrum handlowym. Wiadomo, chodzi o to, by tę cenę jak najbardziej zbić, ale że ja chciałam kupić tylko jakieś drobne pamiątki i głupio mi się robiło na myśl o targowaniu się o pocztówki - w końcu to tak niewielkie kwoty - większość zakupów zrobiłam potem w Dubai Mall. Ale ile razy próbowali mnie owinąć szalami, wcisnąć przyprawy... nie zliczę.
Handlowano też podróbkami, ale już nie tak oficjalnie. Po prostu stały co kilka kroków różne osoby, zaczepiające turystów: Gucci, Prada, Louis Vuitton, Rolex? Poszliśmy za jednym z facetów, ot, z ciekawości. Najpierw wąską ścieżką między budynkami, potem odrapaną klatką schodową do jednego z nich, piętro do góry, kolejny korytarz i jesteśmy w niewielkim pomieszczeniu pełnym torebek. Oczywiście, panowie proponują takie ceny, jakby produkty były oryginalne i udają oburzenie, gdy ktoś nie chce dać nawet połowy tej kwoty ;). 
Z ciekawości, za radą przewodnika, zaglądam też do położonego tuż obok bazaru ze złotem - Dubai City of Gold. To niemal cała ulica, wzdłuż której stoją tylko sklepy jubilerskie. Gdzie się nie rozejrzeć, tam naszyjniki, pierścionki, wszelaka biżuteria... Przeszłam się w tę i z powrotem, ale stwierdziłam, że co jak co, ale tutaj zakupów na pewno nie zrobię ;). Szkoda więc marnować tę niewielką ilość czasu wolnego i lepiej wrócić na główny bazar.
Z przewodnikiem spotykamy się znów przy wejściu do bazaru. Mamy w planach jeszcze niewielką ilość czasu wolnego, więc pada pytanie, co chcemy robić. Tutaj rozdzielamy się na grupy, a o moim pomyśle na wykorzystanie czasu wolnego w Dubaju przeczytacie w oddzielnym poście... ;)
Ale za to po rozstaniu się z przewodnikiem i kierowcą busa, trzeba było pomyśleć o poruszaniu się po Dubaju na własną rękę. Tu zaskakująco tanim rozwiązaniem okazały się taksówki. Cóż, jeśli paliwo jest tańsze niż woda... Cena za tzw. trzaśnięcie drzwiami to 5,5 dirham (6 zł), a potem ok. 2 dirham (2,20 zł) za kilometr. Zazwyczaj podróż z jednego punktu do drugiego kosztowała ok. 20-30 dirham (22-33 zł), co przy podziale na 4 osoby stanowiło naprawdę rozsądną cenę w zestawieniu z transportem miejskim. Ale komunikacją miejską i tak chciałam się przejechać - z czystej ciekawości, gdy zobaczyłam, że stacje metra (naziemne) wyglądają jak poniżej... ;)
Żeby poruszać się po mieście transportem publicznym, potrzebujemy karty NOL. Najlepszym rozwiązaniem dla turystów jest czerwona karta, która kosztuje 2 dirham (2,20 zł) i którą możemy doładować na maksymalnie 10 przejazdów lub 5 dni. Ceny biletów i doładowań zależą od ilości stref, przez które będziemy przejeżdżać. Ja za bilet, na którym przejechałam przez dwie strefy, zapłaciłam 7 dirham (7,70 zł). Co istotne, w ramach jednego biletu można się przesiadać trzy razy. Za każdym razem, wchodząc i wychodząc ze stacji / przystanku, musimy odbić bilet, inaczej możemy się załapać na dość wysoki mandat ;). 
Poza tym początkowe przedziały w metrze miały różowe oznaczenia tylko dla kobiet i dzieci. Facet, który nieopatrznie zabłądzi w te okolice, musi liczyć się z zapłaceniem mandatu. Jak jechałam metrem po raz pierwszy, wsiadłam z tyłu i nie widziałam w ogóle tych damskich wagonów. Pozostałe były koedukacyjne, choć z przewagą facetów, ale nie czułam się tam w żaden sposób niekomfortowo. Jednak potem zobaczyłam te oddzielne przedziały i bez wahania się tam skierowałam z prostej przyczyny - były zdecydowanie mniej zatłoczone ;)
Moje pierwsze wrażenia z Dubaju były bardzo pozytywne. Miasto wydaje się nowoczesne, otwarte, będące niesamowitą mieszanką kulturową. I naprawdę, czułam się tam bardzo bezpiecznie. Jednak zdaję sobie sprawę, że byłam tylko w bardzo turystycznych częściach miasta. Że zapewne nie wszędzie jest tak samo... Nie wiem, czy będę miała okazję poznać jeszcze Dubaj z innej strony - mam wrażenie, że to trochę takie miejsce, które chce się zobaczyć, ale nie odczuwa się jakiejś wybitnej potrzeby, by tam potem wrócić ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze