Nasze pożegnanie z Dubajem okazało się najlepszą częścią całego wyjazdu. Około godziny 15 pod hotel podjeżdża kilka białych Land Roverów, do których powoli się wszyscy pakujemy. Już wcześniej przewodnik uprzedzał, by zabrać ze sobą kurtkę na wieczór, a także wypytywał, czy nikt nie ma choroby morskiej. Samochody wyruszają spod hotelu, a że sam przejazd przez Dubaj trwa prawie godzinę, monotonna jazda szybko mnie usypia. Dopiero na stacji benzynowej na skraju miasta kierowca decyduje się mnie obudzić.
Krajobraz jest tutaj już kompletnie odmienny od centrum miasta czy wybrzeża. Budynków widzimy jak na lekarstwo, to właściwie już tylko drogi, znaki - niewielkie obszary wydarte pustyni. Kierowca radzi zajrzeć na stację, by skorzystać z toalety, ewentualnie kupić coś do picia / jedzenia, bo potem już nie będzie takiej możliwości. Od pustyni wieje gorącem, a słońce też nieźle przygrzewa, więc większość z nas decyduje się po prostu na lody ;)
Siedzę w pierwszym z samochodów, więc jeszcze nie wiem, co mnie czeka. Koleżanka z innego auta mówiła potem, że może to i lepiej, bo oni widzieli, co wyczynia nasz kierowca i krzyczeli już zawczasu ;). A nasz kierowca po prostu dawał gazu i z rozpędu wjeżdżał na wydmę, po czym w chmurze piasku hamował pod tak dziwnym kątem, że co rusz spodziewaliśmy się, iż samochód po prostu przekoziołkuje w dół. Przyspieszał i zwalniał, co przy pustynnym krajobrazie dawało wrażenie podskakiwania w małej łódce na wzburzonym morzu. Szybko zrozumiałam wcześniejsze pytanie o chorobę morską ;). Całość trwała może ze 20 minut i wśród wrzasków koleżanek było słychać też mój śmiech i w kółko powtarzane "super". Co ciekawe, na roller coaster bym w życiu nie wsiadła, a te wariackie safari sprawiało, że co rusz wybuchałam śmiechem.
Pustynne safari obejmuje też zatrzymanie się przy farmie wielbłądów. Właściciel pierwszej, przy której się zatrzymaliśmy, kazał nam jechać dalej, nie pozwolił się zatrzymać przy ogrodzeniu. Na szczęście nie tak daleko znajdowała się kolejna farma, przy której już wysiedliśmy z samochodów. Wielbłądy mają w sobie coś pięknego, mogłabym tam zostać znacznie dłużej niż te 15-20 minut. Zwierzęta co rusz podbiegały do ogrodzenia i bez problemu dawały się pogłaskać. :)
W końcu zbieramy się z okolic farmy i czeka nas dalsza jazda przez pustynię, tym razem jednak nieco spokojniejsza. Chcemy dojechać na miejsce kolacji przed zachodem słońca, żeby móc przyjrzeć się pustyni we wszystkich jej odcieniach :).
Gdy wysiadamy na miejscu, chłopaki natychmiast rozpoczynają wyścig na szczyt wydmy. Sama idę powoli za nimi, nieco zdziwiona, jak ciężkie jest to zadanie. Piasek ucieka spod nóg i natychmiast wypełnia buty - robię krok do góry i mam wrażenie, że natychmiast zsuwam się w dół. Chyba muszę robić jak oni, po prostu próbować wbiegać, bo inaczej szybciej się zsuwam niż wchodzę ;). Ale widoki rozciągające się ze szczytu wydmy wynagradzają niełatwą wspinaczkę.
Wśród atrakcji pustynnego safari był też zjazd na desce z wydm. Na to się nie porwałam, bo w życiu nie jeździłam na snowboardzie i pewnie byłabym w stanie się tylko widowiskowo przewrócić... Niektórym widać to nie przeszkadzało, bo z paru wywrotek i tak się pośmialiśmy ;). Ale paru kolegom udało się ładnie zjechać - ja wolałam stanąć z dołu z aparatem, bo widok był ciekawy ;).
Nad pustynią zmrok zaczął zapadać bardzo szybko. A wraz z zachodzącym słońcem, w dół leciała też temperatura. Jeszcze chwilę wcześniej siedzieliśmy w krótkich rękawkach, po chwili zakładało się swetry, a parę minut potem również kurtki. Mimo to wciąż staliśmy wpatrzeni w zachodzące nad wydmami słońce, otoczeni kompletną ciszą i spokojem. Niesamowite uczucie :)
Pustynne safari ukoronowała kolacja z grilla przyrządzona przez dwóch Beduinów. Usiedliśmy po turecku na poduszkach przy niewielkich stolikach, na nich postawiono małe latarenki z zapalonymi świeczkami. Przy takich samych lampkach nakładaliśmy sobie sałatki, arabski chlebek, mięso z grilla, pieczone ziemniaki... Szło się najeść do pełna ;). Do tego woda lub napoje gazowane - alkoholu naturalnie nie było. Po kolacji jeszcze słodki deser i kawa lub herbata. A gdy już wszyscy zjedli i wypili, tuż obok rozpalono ognisko, a wokół niego rozstawiono fajki wodne. Choć papierosów nigdy nawet nie próbowałam, to po sziszę od czasu do czasu z przyjemnością sięgnę, zwłaszcza po tak pełnym emocji dniu :).
My skorzystaliśmy z oferty ExplorerTours, nieco do nas dopasowanej ze względu na wielkość grupy. Zazwyczaj kolacja nie jest zorganizowana indywidualnie, ale samochody dojeżdżają do niewielkiego obozu Beduinów, gdzie poza kolacją można np. popatrzeć na arabskie tańce. Całość trwa ok. 7 godzin od odebrania z hotelu do odwiezienia w to samo miejsce. Ceny, w zależności od ilości osób i bogatego programu oscylują pomiędzy 200 a 300 AED (218-327 zł). Biorąc pod uwagę, że obejmuje to dojazd z i do hotelu, posiłek i napoje - myślę, że to naprawdę bardzo dobra cena. A wrażenia z pustynnego safari są zdecydowanie niezapomniane!
0 Komentarze