Lubię takie jednodniowe wypady ze Sztokholmu. Zazwyczaj w sobotę, żeby następnego dnia móc jeszcze odespać poranne zrywanie się na pociąg czy autobus. Kiedyś obiecywałam sobie, że raz w miesiącu będę jechać gdzieś w Szwecję, ale szybko zrozumiałam, że tak łatwo to nie będzie ;). Po pierwsze dlatego, że często w weekend kumulują mi się spotkania towarzyskie z całego tygodnia. A ponadto często i w Sztokholmie się dzieje coś ciekawego, czasem mam gości, a czasem przychodzi mi nawet w weekendy pracować. Jednak od powrotu z Dubaju wiedziałam, że w najbliższym czasie nie czekają mnie żadne wyjazdy, no może poza świętami w Polsce. Trzeba było się gdzieś w marcu wyrwać, a jedynym sensownym czasowo i finansowo rozwiązaniem był jednodniowy wypad gdzieś nie za daleko od Sztokholmu. Zerknęłam na swoją przygotowaną wieki temu mapkę must see in Sweden, gdzie co rusz dodaję nowe miejsca, które chciałabym zobaczyć w Szwecji. Potem zweryfikowałam wybrane punkty ze stroną SJ - szwedzkich kolei i wybór okazał się prosty: Örebro.
Örebro znajdowało się na mojej liście niemal od początku głównie ze względu na znajdujący się tam zamek. Gdy zaczęłam czytać o innych atrakcjach, rzucił mi się w oczy również kościół św. Mikołaja, wieża ciśnień w kształcie grzyba oraz, położony nieco na uboczu, niewielki skansen. Mój plan zakładał ok. 8 godzin na miejscu, więc myślałam także o wypadzie do pobliskiej Nory. Nora to niewielkie miasteczko oddalone ok. 30 km od Örebro, w którym podobno znajduje się sporo starych, kolorowych domków, tworzących fajny klimat.
Do Örebro dotarłam krótko po 9, więc wiedziałam, że jeszcze za wcześnie na zwiedzanie. Żaden zamek czy kościół w Szwecji nie otworzy swoich drzwi turystom o tak barbarzyńsko wczesnej porze w sobotę ;). Po krótkim spacerze po centrum (ktoś mnie okłamał z tym słońcem i kilkunastoma stopniami... gdzie one niby są?), stwierdziłam, że dzień dobrze zacząć od śniadania i czekolady na gorąco. Wypatrzyłam kawiarnię tuż przy Stortorget, niedaleko zamku i kościoła, i siadłam przy oknie, obserwując budzące się do życia miasto. Gdy już miałam się zbierać do wyjścia, usłyszałam swoje imię. Zareagowałam dość odruchowo, rozglądając się dookoła, jakby przecież moje imię nie należało do tych tak samo brzmiących chyba we wszystkich językach świata. Nie poznajesz mnie? - zabrzmiało po angielsku, a to już w Szwecji zdarza się trochę rzadziej (choć wciąż dość często ;) ). Spojrzałam w kierunku, skąd dochodził głos, i natychmiast przysiadłam się do tego stolika z ogromnym uśmiechem. Ciemnowłosa Kolumbijka ze swoim (niezmiernie zajętym ciastkiem) kolumbijsko-szwedzkim trzylatkiem przywitała mnie z szerokim uśmiechem. Należała do tej samej ekipy z Erasmusa co ja, w Malmö w 2010 r., czyli - jakby nie patrzeć - wieki temu. Wiedziałam, że potem wyszła za mąż za Szweda i z dzieckiem zamieszkali w Västerås, ale niewielka kawiarenka w Örebro w sobotę z samego rana to ostatnie miejsce, gdzie spodziewałabym się ją spotkać. Ale cóż, świat jest mały, a Szwecja jeszcze mniejsza ;).
Okazało się, że już za kilkanaście minut jej mąż - z zawodu pianista - wraz ze swoimi uczniami miał zagrać koncert w kościele św. Mikołaja (S:t Nicolai kyrka). I choć koncertu w planach na Örebro nie miałam, z przyjemnością do niej dołączyłam, by pójść i posłuchać. Jak to zwykle bywa, akustyka w kościele była niesamowita, więc zaskoczyło mnie, jak szybko występ dobiegł końca - mogłabym go słuchać znacznie dłużej...
Zanim mąż koleżanki się zebrał po koncercie, miałam trochę czasu na zwiedzenie szybko pustoszejącego kościoła. S:t Nicolai kyrka wybudowano w stylu gotyckim między XIII a XIV wiekiem, a następnie wielokrotnie przebudowywano. Znaczna część wystroju wnętrza pochodzi z okresu średniowiecza i baroku, szczególną uwagę warto zwrócić na XVII-wieczny ołtarz autorstwa Markusa Hebbela. Ja, jak to ja, zachwycałam się też pięknymi witrażami, które zaprojektował Carl Almquist.
Tak się jakoś złożyło, że koleżanka również nigdy jeszcze nie była w zamku w Örebro, więc bardzo się ucieszyłam, że będę miała towarzystwo podczas zwiedzania. Starałyśmy się rozmową nadrobić 6 lat niewidzenia, w ogólnym zarysie chyba się udało ;). Po wyjściu z zamku oni chcieli wyskoczyć na lunch w szwedzkim stylu, czyli bardzo wcześnie. Ja jeszcze nie byłam głodna, w końcu śniadanie zjadłam dość późno, więc postanowiłam skierować się na dworzec i złapać autobus do Nory.
Tutaj, niestety, nie miałam szczęścia. Na dworcu okazało się, że autobus do Nory odjechał parę minut wcześniej, a następny będzie dopiero za dwie godziny. W ogóle autobusy w weekendy kursowały na tyle rzadko, że istniało ryzyko, iż nie zdążę potem wrócić do Örebro i złapać pociągu powrotnego do Sztokholmu. To był jeden z takich momentów, gdy żałowałam, że moje podróżowanie po Szwecji musi być uzależnione od transportu publicznego - dałoby się tu zobaczyć naprawdę o wiele więcej, gdybym tylko miała samochód... i umiała jeździć ;).
Mając jednak całe popołudnie wolne, postanowiłam najpierw skierować się do wieży ciśnień, a potem może zajrzeć do skansenu i parku miejskiego. Po drodze natrafiłam na parę przykładów sztuki miejskiej, która sprawiła, że musiałam sobie zadać pytanie: może ja naprawdę nie rozumiem sztuki? ;)
W drodze do wieży ciśnień zobaczyłam kolejny kościół, do którego - oczywiście - musiałam zajrzeć. To Olaus Petri kyrka, stanowiący ciekawe połączenie stylu romańskiego z gotykiem. Nie oznacza to jednak, że kościół ten jest aż tak wiekowy - w końcu przez długi czas kościół św. Mikołaja był jedynym tego typu budynkiem w całym Örebro. Olaus Petri kyrka został wybudowany dopiero na początku XX wieku, jednak niejednokrotnie już zauważyłam, że Szwedzi lubią budować nowe kościoły tak, by wyglądały na stare. Nie narzekam, podoba mi się to ;).
Zresztą w kościele Olausa Petriego zobaczyłam coś, co bardzo mi się spodobało. Nie od dziś jestem przyzwyczajona, że w szwedzkich kościołach znajdują się niewielkie sklepiki ze świeczkami, obrazkami, figurkami i książkami religijnymi, przy których nigdy nie ma sprzedawcy. Po prostu w rogu stoi skrzynka i cennik, bierzesz, co chcesz i wrzucasz wyznaczoną kwotę - ludziom się ufa. Jednak ten kościół poszedł krok do przodu - na skrzynce podano też... numer Swish. Swish to popularna w Szwecji aplikacja na telefon, za pomocą której można szybko i łatwo przelać pieniądze na konto powiązane z danym numerem. Szwedzkie kościoły idą z duchem czasu :).
Po kilkunastu minutach spaceru docieram w końcu do wieży ciśnień. Ze względu na swój charakterystyczny kształt nosi ona nazwę Svampen, czyli grzyb. Wybudowaną ją w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a na jej szczycie znajduje się restauracja i punkt widokowy. Przy windzie wystawiono kilka tablic informacyjnych o historii i szczegółach technicznych budowli. Sam punkt widokowy to też fajne miejsce, by spojrzeć na Örebro z góry, bo opisano tam wszystkie co ciekawsze budynki w mieście. Oczywiście Svampen jest ogrodzony przezroczystą barierką, żeby powstrzymać potencjalnych samobójców - wcześniej znajdowała się tam metalowa kratka, jednak zniechęcała ona turystów, więc znaleziono rozwiązanie pośrednie.
Po zejściu ze Svampen miałam jeszcze sporo czasu na spacer po Örebro. To wtedy zawitałam właśnie do niewielkiego, przepięknego skansenu Wadköping, o którym pisałam tutaj. Wadköping zdecydowanie stał się moim ulubionym miejscem w Örebro i gorąco polecam tam zajrzeć, jeśli kiedykolwiek będziecie w mieście. Także okolice skansenu to wspaniałe miejsce do spacerów przy ładniejszej pogodzie - a ta się na szczęście popołudniem poprawiła :)
Tuż przy skansenie, wzdłuż rzeczki Svartån, ciągnie się park miejski - Stadsparken. Warto tam zabłądzić choć na chwilę, bo szwedzkim zwyczajem park jest ozdobiony sporą ilością rzeźb. I choć część z nich to też przykłady niezrozumiałej dla mnie sztuki, to jednak niektóre naprawdę potrafią zachwycić. Mi się najbardziej spodobał średniej wielkości obelisk, w którym wyrzeźbiono różne budynki z Örebro.
Choć Örebro to siódme co do wielkości miasto w Szwecji, myślę, że jeden dzień spokojnie wystarczy na zwiedzenie co ciekawszych miejsc. Jednodniowy wypad jest też zdecydowanie bardziej opłacalny finansowo, bo odpadają wtedy koszty noclegu. Mnie całość wypadu do Örebro kosztowała ok. 800 koron (353 zł), z czego ponad połowę - 424 korony (187 zł) zapłaciłam za sam pociąg w dwie strony. Ale myślę, że było warto, bo to był naprawdę udany dzień :)
0 Komentarze