Jeszcze na kilka dni przed moim wyjazdem w Sztokholmie padał śnieg. Wciąż nosząc rękawiczki i czapkę w maju, stwierdziłam, że podjęłam najlepszą możliwą decyzję. Gdy w połowie marca zamknęłam kwartalną aktualizację budżetu, czułam się kompletnie wypompowana fizycznie i psychicznie. Mając świadomość, że na przełomie maja i czerwca sytuacja się powtórzy, postanowiłam zawczasu naładować baterie. To nie był wyjazd w stylu: "o, tanie bilety od Chorwacji, bukuję!", a raczej "mogę wziąć wolne 12-15 maja, gdzie wtedy najtaniej polecę?". No dobra, najtaniej wyszłaby Polska, potem Szwecja, Niemcy i parę innych miejsc w okolicy. Ale ja chciałam do ciepła! Skyscanner zaczął mi podpowiadać wszystkie te Cypry, Majorki i tym podobne po wariackich cenach. I przy tym wszystkim - dużo taniej od reszty - Rijeka. Szczerze mówiąc, o tym mieście nie wiedziałam nic, ale wystarczyło mi, że jest w Chorwacji i nad morzem. To lecę!
Ale gdy sprawdzałam prognozy pogody, nie zapowiadało się to dobrze. Oczywiście temperatury miały sięgać tych 20 stopni, ale codziennie deszcz...? Od początku brałam pod uwagę fakt, że w Rijece posiedzę dzień-dwa, a potem zwieję na wyspę Krk, gdzie miało być ciepło i słonecznie. Samolot Ryanaira wylądował na lotnisku Zračna luka - uznawanego za lotnisko w Rijece, choć znajdującego się na wyspie Krk. Było ciepło i nie padało, choć na horyzoncie gromadziły się chmury. Po odstaniu swojego w dość wolno przesuwającej się kolejce do kontroli paszportowej, wyszłam do głównej hali lotniska. W niewielkim sklepiku kupiłam bilet na autobus do Rijeki (50 kun - 28,30 zł), który już czekał przy wyjściu. Zdjęłam kurtkę i sweter i rozsiadłam się na fotelu - autobus nie ma określonego czasu odjazdu, ale jest dopasowany do rozkładu lotów. Kierowca czekał dobre 30-40 minut, zanim się upewnił, że więcej pasażerów już nie będzie i odjechał w kierunku Rijeki.
Po ok. 30 minutach jazdy docieramy do dworca autobusowego w Rijece - tzn. kilku peronów gdzieś na niewielkiej pętli w centrum miasta. Ledwo wysiadam z pojazdu, a już jestem zachwycona, bo nad dworcem wznosi się przepiękny kościół kapucynów p.w. Matki Bożej z Lourdes (kapucinska crkva Gospe Lurdske). Aż nie chce się wierzyć, że budynek powstał dopiero w XX wieku. Wchodzę do środka i już w przedsionku patrzę w górę - nad moją głową są namalowane cztery anioły: przebaczenia, niewinności, miłosierdzia i pokory.
Kościół jest dość skromny - zdobiony głównie malowidłami i witrażami. Wybudowany w stylu neogotyckim jest bardzo wysoki. I do tego niemal pusty, razem ze mną wchodzą tylko dwie osoby, poza tym cisza i spokój... :)
Zwiedzanie z plecakiem niezbyt mi się widzi, więc może najpierw zameldowałabym się w wynajmowanym pokoju? Docieram na miejsce i staję zdezorientowana przed klatką w bloku, ale że na domofonie pisze Apartment Moni, więc dzwonię. Odzywa się jakiś starszy pan, który moją wypowiedź przerywa krótkim "drei minute!", po czym rozłącza się. Po dłuższej chwili wychodzi przed klatkę i podaje mi rękę, zaczynając od pytania: "English or Deutsch?". Pamiętając, że w ubiegłym roku łatwiej było mi się w Chorwacji dogadać po niemiecku niż angielsku, odpowiadam z uśmiechem, że "I speak English und ich spreche Deutsch" - do wyboru do koloru, choć z tym szprechaniem to bym może nie przesadzała :P. Pan jednak patrzy na mnie tylko przerażonym wzrokiem... i mruczy coś po chorwacku ;). Na szczęście na górze czeka jeszcze jego wnuczek, na oko ze 12-13 lat, który coś tak po angielsku mówi i robi za tłumacza. Na górze też okazuje się, że przez przypadek wynajęłam całe mieszkanie ;P.
Nie pytajcie, sama nie wiem, jak to można zrobić przez przypadek ;). Po prostu wrzuciłam w Booking pasujące mi daty, zaznaczyłam, że interesuje mnie pokój jednoosobowy z łazienką i to na tyle blisko centrum, bym nie marnowała czasu i pieniędzy na dojazdy. Większość ofert w tym stylu zaczynała się od 25-30 euro i przyznam, że już sama nie pamiętam, na co aż tak zwróciłam uwagę, że wybrałam właśnie Apartment Moni, święcie wierząc, że to tylko pokój w pensjonacie czy coś w tym stylu. Za całe mieszkanie dla jednej osoby zapłaciłam 35 euro (147,70 zł), więc nie tak znowu tanio, ale miałam ten luksus dużego łóżka, oddzielnego pokoju z telewizorem, świetnie wyposażonej kuchni, lokalizacji zaledwie 5 minut spacerem od centrum. Ponadto ceny niewiele wzrastają przy każdej kolejnej osobie, więc już wynajmując to mieszkanie dla 2-3 osób, będzie się to bardziej opłacało :). Po szczegóły zajrzyjcie na Booking. Mi się jeszcze podobało, że mieszkanie było na 7 piętrze i miało widok na morze i port. Fajnie to wyglądało w dzień i jeszcze fajniej w nocy, gdy okazało się, że organizacja fanów lokalnego klubu piłkarskiego właśnie świętuje swoje 30-lecie. Cały port utonął w czerwonym dymie, a na niebie błyskały fajerwerki. Genialny widok! :)
Po szybkim ogarnięciu się w mieszkaniu, wyszłam na spacer po mieście. Był już wczesny wieczór, więc nie planowałam długiego łażenia, zostawiając sobie zwiedzanie Rijeki na następny dzień. Skierowałam się oczywiście na miejscowy deptak, czyli Korzo - główną turystyczną ulicę Rijeki. Mnóstwo sklepów, restauracji i jeszcze więcej sklepów. ;)
Odbijając w jedną z bocznych uliczek, odkrywam, że Rijeka doczekała się też swojej własnej krzywej wieży ;). To nieco pochylona dzwonnica przy kościele Wniebowzięcia NMP (do samej świątyni wejść mi się, niestety, nie udało). Na placyku kręciło się sporo turystów, ale większość omijała kościół i dzwonnicę bez szczególnej uwagi. A gdy stanęłam przy wieży i zaczęłam robić jej zdjęcia z różnych stron, nagle kilka osób podeszło do mnie i też wyciągnęło aparaty... Nie wiem, rozbawiło mnie to jakoś ;) Nagle stwierdzili, że wieża może i jest ciekawa?
Całą noc lało, ale gdy rano się obudziłam, nie było tak źle. Owszem, pochmurnie, ale ciepło. Potem się nawet przejaśniło i dzień był bardzo przyjemny. Jedynie ciężkie powietrze zapowiadało nadciągające burze, które prognozowano na całą niedzielę. Czy były - nie wiem, przezornie zwiałam wtedy z Rijeki ;). W sobotę rano wyszłam na dwór jednak tylko w cienkiej bluzce z długim rękawem, wierząc, że nie będę potrzebować ani kurtki przeciwdeszczowej, ani parasola.
Przedpołudnie postanowiłam poświęcić wyprawie na zamek Trsat, któremu poświęcę oddzielny wpis (ten już i tak zapowiada się na niemożebnie długi... ;) ), więc z mapą w ręku poszłam... w przeciwną stronę, bo natury blond się nie wybiera. Na szczęście szybko coś mi zaczęło nie pasować i potem skierowałam się już we właściwą stronę ;). Po drodze mijałam katedrę, a wiadomo, że ja obok kościoła obojętnie nie przejdę. Katedra św. Wita (patrona miasta) to barokowa rotunda z przełomu XVII i XVIII wieku. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to rozmiar - kościół wydaje się stosunkowo mały jak na katedrę.
Wracając potem ze wzgórza zamkowego, znów natrafiłam na kanały Rijeki z mnóstwem łódeczek. Zrobione tam dzień wcześniej zdjęcia niezbyt mi się podobały, dominowała na nich szarość pochmurnego nieba. W sobotę po południu jednak niebo było błękitne, a kolory wydawały się znacznie żywsze. Nic, tylko usiąść na ławce, cieszyć się słońcem... i robić duuużo zdjęć ;).
Nie wiem, na ile to była kwestia sezonu (a raczej jego braku), a na ile fakt, że Rijeka to raczej miasto portowe, a nie turystyczne... ale zaskoczyła mnie trudność w zdobyciu sensownych pamiątek. Bardziej bym chyba jednak stawiała na to drugie, bo w Krk stoisk z pamiątkami było jednak sporo. W Rijece w końcu kupiłam pocztówki w kiosku, po 4 kuny (2,25 zł) za sztukę, ale z magnesami się poddałam. Wypatrzone w jakimś sklepiku były na tyle brzydkie, że nie zdecydowałam się na kupno. Może to wszystko by mnie tak nie zaskoczyło, gdybym nie pamiętała z ubiegłego roku wszechobecnych stoisk z pamiątkami w Zagrzebiu czy Zadarze, jednak pod kątem turystyki Rijece daleko do tych miast.
No dobra, łazimy, zwiedzamy, kupujemy pamiątki... a trzeba jeszcze coś gdzieś zjeść! Ze śniadaniami i kolacjami problemu nie mam, w końcu w mieszkaniu mam kuchnię, a sklepików wokół wszędzie pełno. Najbardziej przyciągają wszechobecne piekarnie, z których zapach kusi już na odległość - a Chorwaci mają naprawdę dobre pieczywo (zwłaszcza wszystko z serem :) ). Na obiad zaś odbiłam w jedną z bram przy Korzo, do pizzerii Bracera. Miejsce ma różne opinie, i mocno pozytywne, i dość krytyczne. Pizzy tam nie jadłam, ale skusiła mnie lokalna lasagna. Choć wegetarianką nie jestem i nigdy nie będę, to zaciekawiła mnie lasagna z mnóstwem warzyw zamiast mięsa, zapiekane pomidory, bakłażan, cukinia... i było naprawdę pyszne. Za obiad i piwo dałam coś ok. 70 kun (39,70 zł) - z czego samo piwo pewnie wyniosło z 1/3. Ogólnie cenowo Rijeka jest dużo tańsza niż inne turystyczne regiony Chorwacji i nie zaprzeczę, że bardzo mi się to podobało ;).
Spacerując po okolicy, szybko wypatrzyłam kolejny kościół, do którego udało mi się zajrzeć ;). To kościół św. Heronima ze Strydonu, położony przy ul. Marina Držića, równoległej do Korzo. Pierwsza świątynia w tym miejscu powstała w 1363 r., jednak w wyniku trzęsienia ziemi w połowie XVIII wieku było trzeba ją gruntownie przebudować - w pięknym, barokowym stylu. Warto zwrócić uwagę szczególnie na zdobienia ołtarza oraz obrazów po bokach kościoła.
Po szwedzkiej zimie chorwacka wiosna zachwyciła mnie na tyle, że nie miałam najmniejszej ochoty na zaglądanie do muzeów czy inne wewnętrzne atrakcje (kościoły to co innego! :P). Jeśli spojrzycie na mapę Rijeki, zobaczycie, że wzdłuż portu biegnie długi falochron zwany Molo Longu. Jest to idealne miejsce do spacerów czy też po prostu, żeby usiąść na kamieniu, popatrzeć na miasto od strony morza i nacieszyć się piękną pogodą. Prognozy mówiły, że właśnie pada deszcz, tymczasem niebo wyglądało tak... Nie wolno wierzyć prognozom ;). Na końcu molo znajduje się statek Uragan (czyli po naszemu Huragan, jak się nietrudno domyślić :) ), zbudowany ponad 130 lat temu w Hamburgu, a dziś będący jedną z wielu atrakcji Rijeki.
Powoli kończąc swój spacer, ale wciąż nie oddalając się zbytnio od wybrzeża, zawędrowałam do niewielkiego parku Kazališni. Przy nim znajduje się Teatr im. Ivana Zajca, jednego z wybitniejszych chorwackich kompozytorów operowych. Obok położony jest też targ miejski, ale gdy tam się zbliżam, drzwi hali są już zamknięte, a ostatnie stragany się już składają.
No i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie starała się zrobić zdjęcia każdemu napotkanemu muralowi ;). Dużo ich nie było, ale co nieco wyłapałam.
A całościowo... Rijeka nie powala. Jest parę fajnych miejsc, zwłaszcza wzgórze zamkowe, o którym Wam jeszcze opowiem, czy samo centrum, jednak nie umywa się to do wielu innych miejsc w Chorwacji. Z lotniska Zračna luka jest mniej więcej taka sama odległość do Rijeki, jak i do miasteczka Krk na wyspie o tej samej nazwie. I zdecydowanie bardziej polecam wyspę ;).
0 Komentarze