Advertisement

Main Ad

Uwielbiam Krk, choć nie umiem wymówić jego nazwy...

Stoję przy okienku na dworcu autobusowym w Rijece i kupuję bilet na następny dzień na wyspę Krk, do miejscowości o tej samej nazwie. A raczej próbuję kupić, literując to Krk, bo przecież nie idzie normalnie wymówić nazwy bez ani jednej samogłoski... Starsza pani za kasą chyba mnie jednak rozumie (może dlatego, że położyłam na ladzie kartkę z napisem Rijeka-Krk, 14.05, 8:30? ;) ) i bilet dostaję. Następnego ranka, siedząc w prawie pustym autobusie, orientuję się, że mogłam kupić bilet spokojnie chwilę przed odjazdem. Cóż, nie wiedziałam, że za rezerwację pobierają sobie dodatkowe 8 kun (4,50 zł) ;). Choć Rijekę i Krk dzieli niecałe 50 km, podróż trwa dobre 1,5 godziny, bo autobus zatrzymuje się w każdej niewielkiej mieścinie. Nie przeszkadza mi to, bo widoki z okien są obłędne. Gdy dojeżdżam na miejsce, jest już 10, czyli idealna pora, by się w końcu rozbudzić i zacząć dzień.
Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to sklepiki z pamiątkami. Niby standard, ale w Rijece nie szło kupić nic poza pocztówkami, więc tutaj natychmiast tonę wśród magnesów i innych dupereli. W większości sklepików kartki są za ok. 3 kun (1,70 zł), a magnesy po 20-30 kun (11,40-17,10 zł). Więc - dla zachowania równowagi - skoro z Rijeki nie przywiozłam żadnego magnesu, z Krk przywożę dwa ;).
Pokój mam wynajęty dopiero od 14, więc muszę coś do tej pory robić. Natychmiast więc kieruję się na stare miasto i tonę w przepięknych uliczkach. Krk zachwyca szczegółami. Bramy, schodki, kwiaty, kolorowe drzwi i okiennice. Niektóre odnowione, niektóre niemalże sypiące się. Ogródki otoczone średniowiecznymi murami, dawne zabytki - nie tylko z czasów średniowiecza, ale też i z dawniejszych, tych rzymskich - świetnie współgrają z nowszymi domkami. Chodzę i chodzę, dopóki - ze względu na gorąco i pełen plecak na plecach - nie postanawiam sobie na chwilę odpocząć.
A najlepsze miejsce na odpoczynek to wybrzeże tuż przy zamku. Frankopanski Kaštel to jedna z największych atrakcji turystycznych Krk, dlatego bardzo mnie boli, że w niedziele jest on zamknięty dla turystów - jestem w Krk tylko jeden dzień i akurat musi to być niedziela... Najstarsza część zamku pochodzi z końca XII wieku, większość jednak powstała pomiędzy XIV a XVI wiekiem. Ruiny wyglądają na naprawdę świetnie utrzymane, a do tego ich położenie... Tuż nad morzem, z przepięknymi widokami. Siadam na skałach, wyciągam książkę i godzina mija nie wiadomo kiedy :).
Zanim pójdę się zameldować, postanawiam jeszcze coś zjeść, w końcu na wybrzeżu pełno jest kawiarni i restauracji. Jakie są ceny? Zdecydowanie bardziej turystyczne niż w Rijece, niestety ;). Ale z drugiej strony, usiąść sobie przy 30 stopniach w cieniu, ze szklanką zimnego piwa i patrzeć na przepływające łódki... Pełen relaks ;). Za szklankę lemoniady zapłaciłam 17 kun (9,70 zł). Lunch, czyli przepyszna pizza i dwa piwa, wyniosły mnie 103 kuny (58,60 zł). Jeśli jednak ktoś chciałby zjeść nieco taniej, to mijane po drodze fast foody oferowały kebaby już od 30 kun (17,10 zł) ;). Na deser dałam się skusić na lody o smaku... lawendy, z której Chorwacja przecież słynie. Zapłaciłam 7 kun (4 zł) za gałkę, którą zostawiłam prawie nietkniętą. Czułam się, jakbym próbowała zjeść zamarznięty płyn do płukania tkanin o zapachu lawendy - ohyda ;P. Po tym nie było wyjścia, musiałam jeszcze skoczyć na drinka dla zabicia smaku. W centrum Krk spritz kosztuje 32 kuny (18,20 zł). Wydaje mi się, że jednak mimo wszystko nie jest jeszcze aż tak drogo jak w Plitwicach czy Zadarze - z tego, co pamiętam z ubiegłego roku. Ale może po prostu sezon się jeszcze nie zaczął... ;)
Zostawiam rzeczy w wynajmowanym pokoju, znów mieszanką polskiego i niemieckiego ustalając z właścicielką, że wieczorem wszystko obgadam z jej anglojęzycznym synem i jemu zapłacę. Chyba powoli się przyzwyczajam do tego, że w Chorwacji sporo mieszkań jest udostępnianych turystom przez starsze osoby, które właściwie nie mówią w żadnym języku poza chorwackim, czasem może tylko liznęli trochę niemieckiego.
Po wyjściu z budynku wracam na starówkę, tym razem mając konkretny cel przed sobą. To Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli XII-wieczny kościół z dobudowaną nieco później dzwonnicą. Niestety, na przestrzeni lat katedrę wielokrotnie remontowano, co jest bardzo zauważalne w wystroju wnętrza. Średniowieczne mury w środku otynkowano i zamalowano białą farbą, nie pozostawiając wiele z dawnej atmosfery. Szkoda...
Spacerując, muszę też dotrzeć do Wielkiego Placu z charakterystyczną XVI-wieczną studnią pośrodku. Nad placem góruje też, pochodzący z tego samego okresu co studnia, ratusz. Nie wspomnę, ile razy podchodziłam do zdjęcia, by nikt mi się nie wciął w kadr... ale w końcu się udało ;). W ogóle mam wrażenie, że większość turystów trzyma się wybrzeża, Wielkiego Placu i kilku głównych ulic w okolicy. Odbijając nieco dalej, jednak wciąż w obrębie dawnych murów, często spaceruję sobie w ciszy i spokoju :)
Po kilku godzinach spacerowania, zaglądam do informacji turystycznej i biorę mapkę i przewodnik. Z uśmiechem odkrywam, że właściwie widziałam wszystko, co uznaje się za must-see w Krk. Widziałam już ratusz, katedrę i zamek (choć ten ostatni tylko z zewnątrz). Pospacerowałam wąskimi uliczkami i przyjrzałam się murom miejskim oraz rzymskim ruinom. Byłam na wybrzeżu. Z tych obowiązkowych punktów pozostaje już tylko plaża! Nie mogę sobie tego odpuścić, choć woda jeszcze nie nadaje się do kąpieli. Ale wejść do niej do kolan, a potem posiedzieć na rozgrzanym piasku z książką w dłoni... Czy mogłoby być lepsze niedzielne popołudnie? ;)
I wiecie, co mnie jeszcze zachwyciło? Koty! Były dosłownie wszędzie. Niektóre uciekały, jak tylko podeszło się za blisko, inne wylegiwały się na słońcu i nawet nie raczyły otworzyć oczu, by spojrzeć na przechodzących turystów ;). W pewnym momencie spacerowałam z aparatem w ręku, łowiąc koty i dekoracje domów. I właściwie co rusz widziałam coś wartego zdjęcia ;).
Koło 19 wróciłam do pokoju, by spotkać się z synem właścicielki, zapłacić za nocleg i wybadać, jak najłatwiej dojechać na lotnisko następnego dnia. Facet okazał się zamiłowanym podróżnikiem, który z angielskim nie miał najmniejszych problemów i lubił sobie pogadać z przyjeżdżającymi turystami. Najchętniej to by sobie pogadał o uchodźcach, bo to taki chwytny temat, a jego bardzo ciekawiło, jakie podejście ma ktoś pochodzący z Polski, a mieszkający w Szwecji - w końcu oba kraje mają dość skrajny stosunek do tego tematu. Gdy się okazało, że poglądy mam bardzo zbliżone do pana, gadaliśmy na tyle długo, że zdążyło się ściemnić, zanim się wyrwałam.
Jednak nie wróciłam do pokoju, tylko znów skierowałam się na wybrzeże, gdzie zostałam aż do zmroku. Zakochałam się w Krk i już chcę tam wrócić. Może kiedyś... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze