W pięknym, historycznym Krk zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Położone na wyspie o tej samej nazwie miasteczko miało tylko jedną wadę - nie miało żadnych sensownych połączeń z lotniskiem. Swoją drogą, również znajdującym się na tej samej wyspie. Lotnisko Rijeka jest położone w północnej części Krk, tuż za mostem łączącym wyspę z lądem, ale żeby dotrzeć na nie z miejscowości Krk należy najpierw pojechać do... Rijeki. Jak sensownie to wygląda, wystarczy spojrzeć na poniższą mapkę. Z 25 kilometrów robi się ich 75...
Pomyślałam sobie, że może coś gdzieś pominęłam. Niby przewertowałam milion stron internetowych i wszystkie zgodnie twierdziły, iż nie ma bezpośrednich połączeń pomiędzy Krk a lotniskiem w Rijece, ale mogłam przecież przegapić jakąś chorwacką stronę zdradzającą sekretne połączenia, prawda? Biorąc pod uwagę, że bardzo mi się nie chciało marnować czasu i pieniędzy na takie jeżdżenie w kółko, postanowiłam zapytać gospodarza, u którego wynajmowałam pokój, o najlepszy sposób na dotarcie na lotnisko. Zasugerował... taksówkę ;). Potwierdził też, niestety, że nie ma żadnych autobusów ani niczego w tym stylu, co zabrałoby mnie bezpośrednio z Krk na lotnisko. Kiedyś podobno były, ale należą już do odległej przeszłości. Jednak gospodarz podrzucił też inny pomysł: można wsiąść w autobus do Rijeki, kupić bilet tylko do Omišalj - małej miejscowości najbliżej lotniska i poprosić kierowcę, by wysadził mnie na skrzyżowaniu za miastem. Stamtąd czekałoby mnie już tylko jakieś pół godziny spaceru, może nawet mniej. Podziękowałam za radę, wrzuciłam w Google hasło Omišalj, po czym stwierdziłam, że jadę wcześniejszym autobusem, bo chcę jeszcze zobaczyć to miasteczko!
Płacę 39 kun (22,30 zł) i rozpoczynam 40-minutową wyprawę przez wioski na wyspie Krk, aż w końcu docieram do Omišalj. Oczywiście, można zapytać, czemu w ogóle postanowiłam zahaczyć o miasteczko, którego nazwę usłyszałam po raz pierwszy zaledwie poprzedniego wieczoru. Cóż, zadecydowały o tym dwa aspekty. Po pierwsze, Omišalj to obok Krk najstarsze miasto na wyspie - założyli je Rzymianie w III wieku i wciąż znajdują się tu pozostałości z dawnych czasów. Po drugie, jadąc wcześniej z Rijeki do Krk zachwycałam się przepięknymi klifami na wyspie. Gdy doczytałam, że stare miasto w Omišalj wzniesiono na klifie, jakieś 80 m n.p.m., wiedziałam, że nie mogę sobie tego odpuścić.
Autobus zatrzymuje się przy parku z charakterystycznym pomnikiem poświęconym ofiarom II wojny światowej. Tuż obok znajduje się też informacja turystyczna, do której postanawiam zajrzeć, bo choć miasteczko jest niewielkie, to mapa się zawsze przyda. Ledwo wchodzę, a znudzona pani za komputerem podnosi głowę z ożywieniem. W okolicy pustki, tu zdecydowanie nie ma tylu turystów co w Krk. A może i w ogóle ich nie ma poza sezonem, bo tych kilka mijanych po drodze osób zdecydowanie wygląda na miejscowych. Nic dziwnego zatem, że pani z informacji turystycznej natychmiast rzuca mi się do pomocy. Ale mapkę tylko pani chce? Ja mam jeszcze różne foldery, to można doczytać! A w jakim języku panią interesuje? Tu mam ulotki o Krk i po polsku, o naszym Omišalj też piszą. Ale niestety nic więcej po polsku nie mam... Po angielsku może być? Super, to ja tu mam jeszcze książeczkę o Krk... ale nic nie szkodzi, że ma pani zaraz samolot, pani przejrzy i będzie chciała tu wrócić! Monolog trwał ładnych parę minut, a ja dawałam sobie wciskać coraz to nowe ulotki, bo w sumie zawsze można się czegoś ciekawego z nich dowiedzieć ;). W pewnym momencie pani w ogóle zaproponowała, że zamknie informację (i tak nikt nie przyjdzie!) i może mnie po wszystkim oprowadzić i pokazać. W każdej innej sytuacji może bym i z propozycji skorzystała, ale tym razem chciałam najpierw pójść na śniadanie, a potem spokojnie pospacerować. Choć pani wygląda na unieszczęśliwioną faktem, że odbieram jej szansę spaceru i oderwania się od komputera ;). Przychodzi mi do głowy jeszcze pytanie, czy może z Omišalj łatwiej dotrzeć na lotnisko niż z Krk i nagle się okazuje, że a i owszem. Bo my mamy autobusy na lotnisko! Tylko w sumie nie wiem, czy już jeżdżą, bo nie ma jeszcze sezonu... Pani jest w ogóle pierwszą turystką w tym roku, która o to pyta. Od jesieni nie sprawdzałam! Na szczęście okazało się, że autobus będzie jakieś 2 godziny przez odlotem, ale na wszelki wypadek pani daje mi też namiary na taksówki. W końcu nigdy nic nie wiadomo!
Wystarczy mi kilka minut spaceru, by zakochać się po uszy w Omišalj. Jest takie ciche, spokojne... i przepiękne. Ponadto ten widok rozpościerający się z klifu na okolicę - natychmiast postanawiam zejść na dół, choć nie widzi mi się potem powrotna wspinaczka na klif z plecakiem w temperaturach dobijających 30 stopni w cieniu. A ja oczywiście w dżinsach, bo prognozy zapowiadały brzydką pogodę, więc przygotowałam się na zimno (chorwackie zimno wciąż jest jednak cieplejsze od szwedzkiego lata...).
Na dole obchodzę dookoła niewielki półwysep, gdzie mijam kilka opalających się pod skałą osób. Sama też zrzucam plecak i siadam na trawie. Na zwiedzanie wciąż mam trochę czasu, a mając takie widoki, mogłabym tam siedzieć cały dzień... :)
Na szczęście ścieżka z powrotem na górę biegnie przez las, więc nie muszę iść w pełnym słońcu. Niby głupie pół kilometra, a plecak już się zdążył przykleić do spoconych pleców... Na dodatek okazuje się, że nie mam szczęścia, jeśli chodzi o zwiedzanie świątyń - kościół św. Heleny, średniowieczna dzwonnica i dawna kaplica św. Jana Chrzciciela... Wszystko jest zamknięte. Cóż, uroki zwiedzania poza sezonem ;).
Nieco dalej od głównego placu mijam kolejny średniowieczny kościółek (niestety, również zamknięty), dedykowany św. Antoniemu z Padwy. Tuż za nim wznosi wieża ciśnień z ciekawie zdobionym murkiem dookoła.
Może w jakimś innym miejscu narzekałabym nieco na pozamykane zabytki, ale w Omišalj aż tak mi to nie przeszkadzało, bo właściwie z każdego wyższego punktu w miasteczku miałam takie widoki, że nic, tylko się zachwycać :).
Gdy poczułam się głodna, nie za bardzo nawet miałam wybór restauracji na obiad. Weszłam do jedynej restauracji, którą wypatrzyłam w centrum - swoją drogą, oprócz mnie była tam tylko jedna osoba. Zdecydowanie Omišalj nie jest zatłoczone turystami ;). Z drugiej strony, właściwie brak konkurencji sprawił, że ceny w tej restauracji były dość wysokie. Za lunch i piwo dałam 106 kun (60,65 zł), co spokojnie może konkurować z cenami w centrum Zadaru czy innych turystycznych miast. Choć trzeba przyznać, że porcje były na tyle ogromne, iż prawie połowę zostawiłam. Nawet zaproponowali zapakowanie, ale obawiałam się, że niestety nie nada się to na bagaż podręczny...
Po obiedzie decyduję się jeszcze na krótki spacer, żeby się rozruszać po jedzeniu. Tym razem błądzę po prostu bez celu po wąskich uliczkach Omišalj i z każdym krokiem zachwycam się coraz bardziej. Gdy w końcu wsiadam do autobusu na lotnisko (20 kun - 11,45 zł), po raz kolejny sobie obiecuję, że na wyspę Krk zdecydowanie muszę wrócić ;).
Wystarczy mi kilka minut spaceru, by zakochać się po uszy w Omišalj. Jest takie ciche, spokojne... i przepiękne. Ponadto ten widok rozpościerający się z klifu na okolicę - natychmiast postanawiam zejść na dół, choć nie widzi mi się potem powrotna wspinaczka na klif z plecakiem w temperaturach dobijających 30 stopni w cieniu. A ja oczywiście w dżinsach, bo prognozy zapowiadały brzydką pogodę, więc przygotowałam się na zimno (chorwackie zimno wciąż jest jednak cieplejsze od szwedzkiego lata...).
Na dole obchodzę dookoła niewielki półwysep, gdzie mijam kilka opalających się pod skałą osób. Sama też zrzucam plecak i siadam na trawie. Na zwiedzanie wciąż mam trochę czasu, a mając takie widoki, mogłabym tam siedzieć cały dzień... :)
Na szczęście ścieżka z powrotem na górę biegnie przez las, więc nie muszę iść w pełnym słońcu. Niby głupie pół kilometra, a plecak już się zdążył przykleić do spoconych pleców... Na dodatek okazuje się, że nie mam szczęścia, jeśli chodzi o zwiedzanie świątyń - kościół św. Heleny, średniowieczna dzwonnica i dawna kaplica św. Jana Chrzciciela... Wszystko jest zamknięte. Cóż, uroki zwiedzania poza sezonem ;).
Nieco dalej od głównego placu mijam kolejny średniowieczny kościółek (niestety, również zamknięty), dedykowany św. Antoniemu z Padwy. Tuż za nim wznosi wieża ciśnień z ciekawie zdobionym murkiem dookoła.
Może w jakimś innym miejscu narzekałabym nieco na pozamykane zabytki, ale w Omišalj aż tak mi to nie przeszkadzało, bo właściwie z każdego wyższego punktu w miasteczku miałam takie widoki, że nic, tylko się zachwycać :).
Gdy poczułam się głodna, nie za bardzo nawet miałam wybór restauracji na obiad. Weszłam do jedynej restauracji, którą wypatrzyłam w centrum - swoją drogą, oprócz mnie była tam tylko jedna osoba. Zdecydowanie Omišalj nie jest zatłoczone turystami ;). Z drugiej strony, właściwie brak konkurencji sprawił, że ceny w tej restauracji były dość wysokie. Za lunch i piwo dałam 106 kun (60,65 zł), co spokojnie może konkurować z cenami w centrum Zadaru czy innych turystycznych miast. Choć trzeba przyznać, że porcje były na tyle ogromne, iż prawie połowę zostawiłam. Nawet zaproponowali zapakowanie, ale obawiałam się, że niestety nie nada się to na bagaż podręczny...
Po obiedzie decyduję się jeszcze na krótki spacer, żeby się rozruszać po jedzeniu. Tym razem błądzę po prostu bez celu po wąskich uliczkach Omišalj i z każdym krokiem zachwycam się coraz bardziej. Gdy w końcu wsiadam do autobusu na lotnisko (20 kun - 11,45 zł), po raz kolejny sobie obiecuję, że na wyspę Krk zdecydowanie muszę wrócić ;).
0 Komentarze