Nikogo chyba nie muszę przekonywać do tego, że Polska jest przepiękna. Ostatnio narzekałam Wam trochę na Giżycko, które na kolana mnie nie powaliło, więc dziś będzie w drugą stronę - będę się zachwycać! ;) Bo w województwie warmińsko-mazurskim jest sporo perełek - miejsc, o których wcześniej w ogóle nie wiedziałam (choć w sumie ja o Mazurach w ogóle niewiele wiedziałam...), a które naprawdę robią wrażenie. Trzy miejsca z dzisiejszego wpisu zaliczyliśmy w jeden dzień i chyba samej ciężko mi wybrać, co podobało mi się najbardziej ;).
A zaczęliśmy od Kętrzyna - dawnego Rastenburga, przez wieki znajdującego się na terytorium pruskim. Zresztą ślady niemieckie na Mazurach są chyba nie do zatarcia i nawet większość miejscowych muzeów dysponuje historycznymi dokumentami głównie po niemiecku. Rastenburgowi nadano prawa miejskie w 1357 roku, więc na ratuszu i w kilku innych miejscach były rozwieszone informacje dotyczące 660-lecia Kętrzyna. Choć - jakby nie patrzeć - Kętrzyn jest Kętrzynem od lat zaledwie 71 ;).
Zdecydowanym numerem jeden w Kętrzynie jest najlepiej zachowany mazurski kościół obronny - bazylika św. Jerzego zbudowana w latach 1359-1407. Wraz z otaczającymi ją murami i wieżami (kościół wchodził w skład obwarowań miejskich) przypomina bardziej jakąś warownię niż świątynię. Wnętrze też jest warte uwagi - szczególnie szesnastowieczne sklepienia kryształowe i niderlandzka ambona z 1594 roku. Ja zwróciłam swoją uwagę też na podróbkę kaplicy ostrobramskiej na boku ;).
W bazylice można też wejść na szczyt wieży kościelnej, choć niestety nie na taras (którego tam po prostu nie ma), a jedynie rozejrzeć się po okolicy przez niewielkie okienka. Otwierają się tylko pojedyncze - po środku każdej ściany. Mimo wszystko ze szczytu rozciąga się ciekawy widok na centrum Kętrzyna :).
Ze szczytu wieży najbardziej rzucił mi się w oczy wysoki, strzelisty kościół, widoczny na powyższym zdjęciu. To kościół św. Katarzyny, który z bliska okazał się już nie taki stary, na jaki wyglądał. Neogotyk, zaledwie końcówka XIX wieku ;). Niestety, wejść do środka nam się nie udało, choć według informacji turystycznej powinien być otwarty. Cóż, nie był, ale choć przez kraty zajrzeliśmy do środka. Całość wyposażenia, w tym ołtarz i ambona, zachowały się z lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. W sumie szkoda, że nie dało się wejść do środka, bo zaciekawiły mnie sklepienia ;).
Za to zdecydowanie starszy od kościoła św. Katarzyny jest kętrzyński zamek krzyżacki, wybudowany już w XIV wieku. Z tym, że z XIV wieku to tutaj niestety niewiele zostało. Zamek był dwukrotnie zniszczony niemal doszczętnie - w 1797 r. przez pożar i w 1945 r. przez wojska radzieckie. Całość odbudowano dopiero w latach sześćdziesiątych, starając się przywrócić zamkowi wygląd z XVI wieku. Na dziedzińcu zamkowym rozłożyły się niewielkie straganiki, gdzie można spróbować lokalnych przysmaków, kupić kętrzyńskie pamiątki... albo inne głupie drobiazgi - ja stamtąd wyszłam z kolczykami w kształcie słoików. Nie pytajcie ;).
Obecnie w zamku mieści się muzeum im. Wojciecha Kętrzyńskiego. Jest ono otwarte codziennie poza poniedziałkami w godzinach 9-18 (poza sezonem 9-17). We wtorki wstęp jest darmowy, w pozostałe dni bilet normalny kosztuje 8 zł, ulgowy 5 zł. Pani na kasie stwierdziła, że wyglądam jej na studentkę, więc bilet ulgowy dostałam, mimo stwierdzenia, że o byciu studentką to mogłabym już sobie co najwyżej pomarzyć ;). Muzeum jest poświęcone głównie historii zamku i miasta, a także życiu samego Kętrzyńskiego, choć znajdziemy w nim też trochę ciekawostek regionalnych. Całość jest nieduża, w środku spędziliśmy może z pół godziny.
Z Kętrzyna odbiliśmy jakieś 20 km na zachód, do niewielkiego miasteczka o nazwie Reszel. Jednak na powierzchni zaledwie 4km² zmieszczono całkiem sporą ilość zabytków - nic zresztą dziwnego, bo Reszel założono już w 1241 roku. O miejscową strażnicę walczyli Krzyżacy z wojskami pruskimi, potem była tu osada handlowa poddana biskupowi mazurskiemu, potem znów Polacy, Krzyżacy, Prusy, Rosjanie... Reszel ma swoją historię i na pewno jest tu mnóstwo miejsc wartych uwagi.
Zatrzymujemy się nieopodal klasycystycznego ratusza i średniowiecznej studni, najpierw zahaczając o informację turystyczną. Bardzo pomocny pan nieźle się rozgadał, ale podrzucił kilka ciekawych rad. Chociażby, jeśli chcemy spojrzeć na miasto z góry, to lepiej wejść na wieżę kościelną niż zamkową... i tak weszliśmy na obie ;).
No to kierujemy się do górującego nad miastem kościoła Św. Apostołów Piotra i Pawła, mijając niewielkie uliczki klimatycznego centrum. Reszel dołączył do założonego we Włoszech ruchu Cittàslow - powolnych miast. Łączy on miasteczka poniżej 50 tys. mieszkańców, które chcą się skupić na spokojnym trybie życia, pracy, a także i turystyki. Pewnie słyszeliście już o koncepcji slow travel, przeciwstawiającej się wszechobecnej masowej turystyce. Tak właśnie możemy zwiedzać i Reszel - spokojnie, powoli, dokładnie. Co ciekawe, w warmińsko-mazurskim jest już kilkanaście miasteczek, które dołączyły do ruchu Cittàslow, podczas gdy w całej Szwecji jest tylko jedno - Falköping ;).
Wchodzimy zatem do kościoła Piotra i Pawła i właściwie już od wejścia mogłabym zbierać szczękę z podłogi, takie wrażenie wywiera wnętrze...
Gotycka świątynia powstała mniej więcej w połowie XIV wieku, choć - oczywiście - była potem kilkakrotnie przebudowywana i odnawiana, chociażby po pożarach z 1474 oraz 1806 roku. Ja w ogóle uwielbiam styl gotycki i jego strzelistość (jest w ogóle takie słowo? ;) ). W kościele natychmiast rzucają się w oczy gwiaździste sklepienia i kolorowe witraże, ale właściwie całe wnętrze po prostu zachwyca. Pochodzący z początku XIX wieku ołtarz główny i również XIX-wieczne ołtarze poboczne. Rokokowe tabernakulum. A do tego wszystkiego... kranik z wodą święconą, który mnie wręcz rozbroił ;).
Codziennie pomiędzy 9 a 17 można wejść na wieżę, tak polecaną przez pana z informacji turystycznej. Bilet normalny kosztuje zaledwie 4 zł, ulgowy 2 zł (choć akurat my wszyscy dostaliśmy bilety ulgowe, więc śmiałam się, że ja studentka, a rodzice już emeryci... ;) ). Dopiero ze szczytu wieży widać, jak niewielki jest Reszel, a jego centrum to właściwie 5-10 minut spaceru i już, wszystko się da zobaczyć... :)
Tuż obok kościoła znajduje się XIV-wieczny zamek krzyżacki, który - jak wiele zabytkowych budowli w tej okolicy - został porządnie odnowiony dopiero w połowie ubiegłego wieku, już po wojnie. Na chwilę obecną w zamku znajduje się hotel i restauracja, a także niewielki oddział muzeum olsztyńskiego. W gruncie rzeczy to po prostu średniej wielkości wystawa poświęcona średniowiecznym narzędziom tortur. Cena za wstęp na teren zamku, w tym na wystawę i na wieżę, to kilka złotych - dokładnie nie pamiętam. Choć tak naprawdę (jak zasugerował nam pan parkingowy), gdyby ktoś chciał wejść bez płacenia, to raczej też by nie było problemów, w końcu skąd wiadomo, czy jest się turystą czy gościem hotelowym lub klientem restauracji? Ale my jesteśmy porządni, więc zapłaciliśmy :P. Pan z informacji turystycznej miał rację, że widok z wieży kościelnej jest lepszy, ale z drugiej strony - z wieży zamkowej mogliśmy w końcu zobaczyć cały kościół.
Z Reszla przenosimy się do ostatniego zaplanowanego na ten dzień miejsca - sanktuarium maryjnego w Świętej Lipce. Nazywana Częstochową Północy miejscowość już od XV wieku przyciąga tłumy turystów - podobno zagląda tu co roku około 100 tys. osób... Na trasie z Reszla mijaliśmy niewielkie barokowe kapliczki, tworzące drogę krzyżową i jasno wskazujące kierunek do sanktuarium.
Tym razem styl gotycki został już za nami, a przed sobą mamy późny barok. Świątynię zbudowano w latach 1688-93, ale wnętrze wykończono dopiero w XVIII wieku. Całość jest na bieżąco restaurowana, prace trwają jeszcze zwłaszcza w krużgankach, ale wnętrze wygląda już na doprowadzone do porządku ;). Na tyle, że znów przyszło mi do głowy tylko jedno wielkie wow ;). Tutaj już nawet nie umiem powiedzieć, na co najlepiej zwrócić uwagę, bo uwagę przyciąga właściwie wszystko. Cudne malowidła na sklepieniach z lat dwudziestych XVIII wieku, autorstwa Macieja Jana Meyera. Ołtarz z obrazem Matki Boskiej Świętolipskiej, namalowanym przez Bartłomieja Pensa w 1640 r. Obrazy, rzeźby, zdobienia ścian... Nie wyłączałam aparatu dopóki dosłownie nie padła mi bateria ;).
Krótko po naszym dotarciu na miejsce, rozpoczął się niewielki koncert organowy. A organy to w Św. Lipce atrakcja sama w sobie, bo nie dość, że są pięknie zdobione (dzieło Jana Josua Mosengla z Królewca z 1721 r.), to posiadają ruchome figurki. Czyli muzyka gra, aniołki się kręcą i podnoszą trąbki, otwierają się różne drzwiczki... Naprawdę fajny efekt. Polecam zobaczyć filmik z Polonezem - tak wygląda całość :).
Po koncercie wyszedł do ludzi jeden z księży, gotowy by opowiedzieć turystom historię sanktuarium... sam był chyba zaskoczony tłumem, który się wokół niego zgromadził. Na historię miał zaledwie kilka minut - pomiędzy koncertem a mszą, ale udało mu się całkiem nieźle streścić. Podobno nawijał szybciej niż ja - a kto mnie zna, ten wie, że to nie lada wyzwanie ;).
Bazylikę otaczają wciąż będące w renowacji krużganki. Jednak wystarczy spojrzeć na już odnowioną część, by być pewnym, że efekt końcowy na pewno będzie powalający ;).
Piękna ta nasza Polska, prawda...? :)
W bazylice można też wejść na szczyt wieży kościelnej, choć niestety nie na taras (którego tam po prostu nie ma), a jedynie rozejrzeć się po okolicy przez niewielkie okienka. Otwierają się tylko pojedyncze - po środku każdej ściany. Mimo wszystko ze szczytu rozciąga się ciekawy widok na centrum Kętrzyna :).
Ze szczytu wieży najbardziej rzucił mi się w oczy wysoki, strzelisty kościół, widoczny na powyższym zdjęciu. To kościół św. Katarzyny, który z bliska okazał się już nie taki stary, na jaki wyglądał. Neogotyk, zaledwie końcówka XIX wieku ;). Niestety, wejść do środka nam się nie udało, choć według informacji turystycznej powinien być otwarty. Cóż, nie był, ale choć przez kraty zajrzeliśmy do środka. Całość wyposażenia, w tym ołtarz i ambona, zachowały się z lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. W sumie szkoda, że nie dało się wejść do środka, bo zaciekawiły mnie sklepienia ;).
Za to zdecydowanie starszy od kościoła św. Katarzyny jest kętrzyński zamek krzyżacki, wybudowany już w XIV wieku. Z tym, że z XIV wieku to tutaj niestety niewiele zostało. Zamek był dwukrotnie zniszczony niemal doszczętnie - w 1797 r. przez pożar i w 1945 r. przez wojska radzieckie. Całość odbudowano dopiero w latach sześćdziesiątych, starając się przywrócić zamkowi wygląd z XVI wieku. Na dziedzińcu zamkowym rozłożyły się niewielkie straganiki, gdzie można spróbować lokalnych przysmaków, kupić kętrzyńskie pamiątki... albo inne głupie drobiazgi - ja stamtąd wyszłam z kolczykami w kształcie słoików. Nie pytajcie ;).
Obecnie w zamku mieści się muzeum im. Wojciecha Kętrzyńskiego. Jest ono otwarte codziennie poza poniedziałkami w godzinach 9-18 (poza sezonem 9-17). We wtorki wstęp jest darmowy, w pozostałe dni bilet normalny kosztuje 8 zł, ulgowy 5 zł. Pani na kasie stwierdziła, że wyglądam jej na studentkę, więc bilet ulgowy dostałam, mimo stwierdzenia, że o byciu studentką to mogłabym już sobie co najwyżej pomarzyć ;). Muzeum jest poświęcone głównie historii zamku i miasta, a także życiu samego Kętrzyńskiego, choć znajdziemy w nim też trochę ciekawostek regionalnych. Całość jest nieduża, w środku spędziliśmy może z pół godziny.
Z Kętrzyna odbiliśmy jakieś 20 km na zachód, do niewielkiego miasteczka o nazwie Reszel. Jednak na powierzchni zaledwie 4km² zmieszczono całkiem sporą ilość zabytków - nic zresztą dziwnego, bo Reszel założono już w 1241 roku. O miejscową strażnicę walczyli Krzyżacy z wojskami pruskimi, potem była tu osada handlowa poddana biskupowi mazurskiemu, potem znów Polacy, Krzyżacy, Prusy, Rosjanie... Reszel ma swoją historię i na pewno jest tu mnóstwo miejsc wartych uwagi.
Zatrzymujemy się nieopodal klasycystycznego ratusza i średniowiecznej studni, najpierw zahaczając o informację turystyczną. Bardzo pomocny pan nieźle się rozgadał, ale podrzucił kilka ciekawych rad. Chociażby, jeśli chcemy spojrzeć na miasto z góry, to lepiej wejść na wieżę kościelną niż zamkową... i tak weszliśmy na obie ;).
No to kierujemy się do górującego nad miastem kościoła Św. Apostołów Piotra i Pawła, mijając niewielkie uliczki klimatycznego centrum. Reszel dołączył do założonego we Włoszech ruchu Cittàslow - powolnych miast. Łączy on miasteczka poniżej 50 tys. mieszkańców, które chcą się skupić na spokojnym trybie życia, pracy, a także i turystyki. Pewnie słyszeliście już o koncepcji slow travel, przeciwstawiającej się wszechobecnej masowej turystyce. Tak właśnie możemy zwiedzać i Reszel - spokojnie, powoli, dokładnie. Co ciekawe, w warmińsko-mazurskim jest już kilkanaście miasteczek, które dołączyły do ruchu Cittàslow, podczas gdy w całej Szwecji jest tylko jedno - Falköping ;).
Wchodzimy zatem do kościoła Piotra i Pawła i właściwie już od wejścia mogłabym zbierać szczękę z podłogi, takie wrażenie wywiera wnętrze...
Gotycka świątynia powstała mniej więcej w połowie XIV wieku, choć - oczywiście - była potem kilkakrotnie przebudowywana i odnawiana, chociażby po pożarach z 1474 oraz 1806 roku. Ja w ogóle uwielbiam styl gotycki i jego strzelistość (jest w ogóle takie słowo? ;) ). W kościele natychmiast rzucają się w oczy gwiaździste sklepienia i kolorowe witraże, ale właściwie całe wnętrze po prostu zachwyca. Pochodzący z początku XIX wieku ołtarz główny i również XIX-wieczne ołtarze poboczne. Rokokowe tabernakulum. A do tego wszystkiego... kranik z wodą święconą, który mnie wręcz rozbroił ;).
Codziennie pomiędzy 9 a 17 można wejść na wieżę, tak polecaną przez pana z informacji turystycznej. Bilet normalny kosztuje zaledwie 4 zł, ulgowy 2 zł (choć akurat my wszyscy dostaliśmy bilety ulgowe, więc śmiałam się, że ja studentka, a rodzice już emeryci... ;) ). Dopiero ze szczytu wieży widać, jak niewielki jest Reszel, a jego centrum to właściwie 5-10 minut spaceru i już, wszystko się da zobaczyć... :)
Tuż obok kościoła znajduje się XIV-wieczny zamek krzyżacki, który - jak wiele zabytkowych budowli w tej okolicy - został porządnie odnowiony dopiero w połowie ubiegłego wieku, już po wojnie. Na chwilę obecną w zamku znajduje się hotel i restauracja, a także niewielki oddział muzeum olsztyńskiego. W gruncie rzeczy to po prostu średniej wielkości wystawa poświęcona średniowiecznym narzędziom tortur. Cena za wstęp na teren zamku, w tym na wystawę i na wieżę, to kilka złotych - dokładnie nie pamiętam. Choć tak naprawdę (jak zasugerował nam pan parkingowy), gdyby ktoś chciał wejść bez płacenia, to raczej też by nie było problemów, w końcu skąd wiadomo, czy jest się turystą czy gościem hotelowym lub klientem restauracji? Ale my jesteśmy porządni, więc zapłaciliśmy :P. Pan z informacji turystycznej miał rację, że widok z wieży kościelnej jest lepszy, ale z drugiej strony - z wieży zamkowej mogliśmy w końcu zobaczyć cały kościół.
Z Reszla przenosimy się do ostatniego zaplanowanego na ten dzień miejsca - sanktuarium maryjnego w Świętej Lipce. Nazywana Częstochową Północy miejscowość już od XV wieku przyciąga tłumy turystów - podobno zagląda tu co roku około 100 tys. osób... Na trasie z Reszla mijaliśmy niewielkie barokowe kapliczki, tworzące drogę krzyżową i jasno wskazujące kierunek do sanktuarium.
Tym razem styl gotycki został już za nami, a przed sobą mamy późny barok. Świątynię zbudowano w latach 1688-93, ale wnętrze wykończono dopiero w XVIII wieku. Całość jest na bieżąco restaurowana, prace trwają jeszcze zwłaszcza w krużgankach, ale wnętrze wygląda już na doprowadzone do porządku ;). Na tyle, że znów przyszło mi do głowy tylko jedno wielkie wow ;). Tutaj już nawet nie umiem powiedzieć, na co najlepiej zwrócić uwagę, bo uwagę przyciąga właściwie wszystko. Cudne malowidła na sklepieniach z lat dwudziestych XVIII wieku, autorstwa Macieja Jana Meyera. Ołtarz z obrazem Matki Boskiej Świętolipskiej, namalowanym przez Bartłomieja Pensa w 1640 r. Obrazy, rzeźby, zdobienia ścian... Nie wyłączałam aparatu dopóki dosłownie nie padła mi bateria ;).
Krótko po naszym dotarciu na miejsce, rozpoczął się niewielki koncert organowy. A organy to w Św. Lipce atrakcja sama w sobie, bo nie dość, że są pięknie zdobione (dzieło Jana Josua Mosengla z Królewca z 1721 r.), to posiadają ruchome figurki. Czyli muzyka gra, aniołki się kręcą i podnoszą trąbki, otwierają się różne drzwiczki... Naprawdę fajny efekt. Polecam zobaczyć filmik z Polonezem - tak wygląda całość :).
Po koncercie wyszedł do ludzi jeden z księży, gotowy by opowiedzieć turystom historię sanktuarium... sam był chyba zaskoczony tłumem, który się wokół niego zgromadził. Na historię miał zaledwie kilka minut - pomiędzy koncertem a mszą, ale udało mu się całkiem nieźle streścić. Podobno nawijał szybciej niż ja - a kto mnie zna, ten wie, że to nie lada wyzwanie ;).
Bazylikę otaczają wciąż będące w renowacji krużganki. Jednak wystarczy spojrzeć na już odnowioną część, by być pewnym, że efekt końcowy na pewno będzie powalający ;).
Piękna ta nasza Polska, prawda...? :)
0 Komentarze