Advertisement

Main Ad

Złota farba i kolorowe szkiełka, czyli świątynie Bangkoku

Nie rozumiem ludzi twierdzących, że w Bangkoku to można wysiedzieć dzień czy dwa, a potem najlepiej od razu zwiewać na wyspy. Że poza tłumami i posągami Buddy tam nic nie ma. Naprawdę tego nie rozumiem. Już nawet te posągi Buddy, które po jakimś czasie niewprawnemu oku zlewają się w jedno, są warte zobaczenia. Ale największą turystyczną atrakcją tajskiej stolicy są zdecydowanie świątynie. I nie mówię tego tylko dlatego, że po prostu lubię zwiedzać kościoły ;) - w końcu świątynie buddyjskie i katolickie to w ogóle dwie różne bajki. Takiego przepychu, tylu pięknych dekoracji naraz chyba jeszcze nigdy nie widziałam. A przecież zajrzałyśmy do zaledwie niewielkiej części - o jednej z najsłynniejszych, świątyni Szmaragdowego Buddy, wspomniałam już we wpisie dotyczącym Pałacu Królewskiego (cały kompleks zwiedza się naraz). Dziś opowiem Wam o czterech innych, które mogą sprawić, że szczęka opadnie aż na kamienną posadzkę... ;)
Wstęp do najważniejszych świątyń jest zazwyczaj płatny, ale nie są to wysokie koszty. Zresztą mało co w Tajlandii jest naprawdę drogie dla Europejczyka ;). Wchodząc na teren świątynny, należy pamiętać o odpowiednim ubiorze - nie wejdziemy w szortach ani z odsłoniętymi ramionami. Czasem jeszcze pozwolą nam pobłądzić po samym terenie tak rozebranym, ale przed wejściem do świątyni usłyszymy kategoryczny nakaz ubrania się. Dla zapominalskich często są w okolicy sklepiki lub wypożyczalnie długich spodni czy spódnic. Warto mieć też ze sobą coś do picia, albo choć pustą butelkę, którą można by napełnić (w niektórych świątyniach znajdują się krany z wodą pitną) - upały są takie, że ubrania można wręcz wyciskać...

WAT BENCHAMABOPHIT

Słynna Marmurowa świątynia była jednym z pierwszych obiektów, które odwiedziłyśmy. I nieco pechowym, bo tuk-tuk, który nas tam zawiózł i miał zaczekać przed wejściem, nie zaczekał... a inny złapany później kierowca naciągnął nas na dużo wyższą kwotę za przejazd i nieźle nas zdenerwował. Ale cóż, żyje się dalej ;). Przynajmniej wstęp do świątyni kosztował dużo taniej, bo zaledwie 20 bahtów (2,12 zł).
Wat Benchamabophit Dusitvanaram została zbudowana na przełomie XIX i XX wieku, a jej nazwa znaczy Świątynia piątego króla leżąca blisko pałacu Dusit. Obok oficjalnej nazwy (nieco trudnej do wymówienia dla przeciętnego turysty), często możemy też usłyszeć nazwę potoczną: Marmurowa świątynia. Wystarczy się rozejrzeć po dziedzińcu, by to zrozumieć - sama świątynia została zbudowana z włoskiego marmuru, a biegnące wzdłuż dziedzińca filary zostały stworzone z marmuru karraryjskiego. Bogactwo obiektu robi ogromne wrażenie i nie przeszkadza w tym fakt, że większość złotych przedmiotów i dekoracji jest faktycznie tylko pozłacana ;).

WAT SAKET

I znów natrafiamy na świątynię, której oryginalna nazwa często umyka turystom. W końcu nam dużo łatwiej zapamiętać Golden Mount, czyli Złotą Górę (złoty wierzchołek świątyni jest widoczny z daleka, zwłaszcza, że i sama świątynia znajduje się na wzgórzu) niż jakieś Wat Saket... nawet jeśli to jedna z najprostszych nazw tajskich świątyń, z jakimi się zetkniemy ;).
U podnóża wzgórza znów płacimy po 20 bahtów (2,12 zł) i możemy rozpocząć wspinaczkę po 344 schodach wiodących na szczyt. Na szczęście nie jest to aż tak wyczerpujące, jak można by się spodziewać przy panujących tu upałach - po drodze natrafiamy na liczne platformy widokowe, niewielki placyk pełen dzwonów, a nawet na kawiarenkę.
Choć współczesna świątynia pochodzi z początku XX wieku, nie oznacza to, że wcześniej wzgórze nie stanowiło miejsca kultu. Pierwszą chedi (tajską stupę) wzniesiono tu już na rozkaz króla Ramy IV, a ten panował pomiędzy rokiem 1851 a 1868. Marmurowy budynek przyciąga turystów głównie swoim położeniem - ze szczytu wzgórza rozciąga się naprawdę piękny widok na Bangkok. Do tego rozwieszone wszędzie dookoła dzwoneczki nadają temu miejscu dodatkowego uroku :)
Internet rzadko o tym wspomina, świątynia na wzgórzu to nie jedyna atrakcja Złotej Góry. W końcu tajskie miejsca kultu to nie pojedyncze budynki, ale całe kompleksy świątynne i tak też jest w przypadku Wat Saket. Niewielka kaplica u podnóża wzgórza kryje w sobie przepiękne malowidła przedstawiające zarówno życie Buddy (główny temat wszystkich świątynnych malowideł), ale także Tajlandię oraz wszechświat.

WAT ARUN

Wat Arun - Świątynia Świtu - wznosi się na drugim brzegu rzeki Chao Phraya i najłatwiej się do niej dostać kursującym regularnie promem. Koszt takiej przeprawy to zabójcze 4 bahty (42 grosze), a po chwili jesteśmy już po drugiej stronie. Droga pieszo przez pobliski most nie ma najmniejszego sensu - nie jest wcale tak blisko, jakby się mogło wydawać, patrząc na mapę ;). Wat Arun jest chyba najpopularniejszą ze świątyń Bangkoku (no może obok tej pałacowej), a wstęp kosztuje 50 bahtów (5,30 zł).
Wat Arun jest starsza od wcześniej wspomnianych świątyń. O ile? Ciężko powiedzieć, bo nieznana jest data jej powstania, jednak wiadomo, że była już zaznaczana na mapach w drugiej połowie XVII wieku. Jej wygląd najpewniej zmieniał się kilkukrotnie - największe procesy renowacyjne miały miejsce pod koniec XIX wieku, w 1980 roku, a także w ciągu kilku ostatnich lat. Podobno po ostatnich pracach podniosły się liczne głosy krytyki, że świątynię za bardzo... wybielono ;)
Widziałam gdzieś w internecie zdjęcia Wat Arun zrobione z góry świątyni - my takiego szczęścia nie miałyśmy, bo wejście na schody na górę chedi było zablokowane. Musiałyśmy zadowolić się widokiem oddolnym, no i samym wejściem do świątyni ;). Ściany zdobiono kolorowym fajansem (Wikipedia mówi, że to ceramika podobna do porcelany, a ja nie mam powodów, by jej nie wierzyć), a pawilony wykonano z zielonego grafitu. A reszta drobnych dekoracji to - jak zawsze - złota farba i kolorowe szkiełka ;). Całość wykonania szczegółów robi jednak niesamowite wrażenie.

WAT PHO

Tylu naraz kolorowych chedi, co w świątyni Wat Pho, chyba nigdzie nie widziałam. Kompleks położony jest tuż przy Pałacu Królewskim, więc sporo osób pewnie odwiedza wszystko za jednym podejściem. Osobiście sobie tego nie wyobrażam, biorąc pod uwagę, że zwiedzanie Pałacu zajęło nam właściwie cały dzień ;). Ale z drugiej strony - jeśli się nie ma więcej dni, to już lepiej się spiąć naraz, niż Wat Pho sobie odpuścić, bo świątynia jest przepiękna. No i się ceni bardziej od innych, bo wstęp kosztuje  100 bahtów (10,57 zł). Razem z biletem otrzymujemy też kupon na darmową butelkę zimnej wody mineralnej - błogosławieństwo niemalże ;)
Wat Pho, albo inaczej Świątynia Odpoczywającego Buddy, to nie tylko kolorowe chedi i złote posążki Buddy. Po pierwsze, to jedna z największych (80.000 m2) i najstarszych (powstała jeszcze w XVI wieku) świątyń w Bangkoku. Po drugie, to najbardziej znane miejsce, jeśli chcielibyście spróbować tajskiego masażu - uczniowie szkoły masażu z Wat Pho cieszą się ogromną popularnością w Bangkoku. Po trzecie, na terenie świątyni mają darmowe wi-fi (to się naprawdę nie zdarza na co dzień! ;) ). A po czwarte - Odpoczywający Budda, o którym już wyżej wspomniałam. W zbudowanej na początku XIX wieku kaplicy znajduje się jeden z największych posągów Buddy w Tajlandii - długi na 46 m i wysoki na 15 m. Do środka ustawiają się kolejki turystów, tak samo jak do kilku punktów między kolumnami, skąd całkiem dobrze widać posąg. Całego się dobrze uchwycić nie da i tak - nie sprzyja temu ułożenie kaplicy i jej kolumnady. Największe wrażenie robią tu stopy Buddy, zdobione masą perłową pokrytą licznymi symbolami związanymi z religią. Za plecami posągu ustawiono 108 miseczek, do których można wrzucać niewielkie datki - wrzucenie grosika do każdej ma przynieść szczęście, a datki idą na utrzymanie świątyni.
Chyba trudno byłoby mi wybrać jedną świątynię, która wywarła na mnie największe wrażenie. Wszystkie są piękne i na swój sposób niesamowite, tak kompletnie inne od wszystkiego, co dotąd zwiedzałam w Europie. Wat Pho i Wat Arun to zdecydowane must-see, ale przecież i piękny widok ze Złotej Góry, i białe marmury Wat Benchamabophit też są warte uwagi. Z drugiej jednak strony wiele mniejszych świątyń zlało mi się po prostu w jedną całość i niewiele z nich zapamiętałam, ale przecież nawet u nas bywa podobnie i nie każdy napotkany kościół mnie zachwyca... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze