Stwierdziłam ostatnio, że kopalnie mają w sobie coś fajnego. To takie dość niestandardowe atrakcje turystyczne, szczególnie te mniej znane, a do takich zdecydowanie zalicza się kopalnia srebra w Sali. Ciekawa odmiana po kopalniach żelaza w Kirunie (o której głośno zrobiło się dzięki procesowi przenosin miasta) i miedzi w Falun (znajdującej się na liście UNESCO), gdzie jednak dość sporo turystów zaglądało. A Sala... Sala to nieco inna bajka ;).
Sala to niewielkie miasteczko położone trochę ponad 100 km na północny-zachód od Sztokholmu i całkiem nieźle ze szwedzką stolicą skomunikowane. Pociągi kursują regularnie, a przejazd trwa zaledwie 1:15 godz. Zdecydowanie największą atrakcją Sali jest niedziałająca już kopalnia srebra, dziś udostępniona turystom do zwiedzania. Przeczytałam o niej gdzieś w odmętach internetu już jakiś czas temu i dodałam do swojej listy pt. chcę zobaczyć w Szwecji. A że czasu w Szwecji niewiele mi już zostało, więc musiałam się pospieszyć ;).
Kopalnia znajduje się na obrzeżach miasteczka i można do niej dotrzeć z centrum autobusem albo nieco ponad półgodzinnym spacerem (zgadnijcie, którą opcję wybrałam? ;) ). Od zewnątrz teren kopalni to drewniane budynki pracownicze, zamknięte (i często ozdobne) wyjścia z szybów, a także niewielki budynek, w którym znajduje się muzeum oraz sklepik z pamiątkami oraz biletami na trasy turystyczne. Chociaż może muzeum to słowo nieco na wyrost, bo tak naprawdę to zaledwie jedna niewielka sala wystawowa. W środku możemy dowiedzieć się trochę o historii kopalni, używanych narzędziach i wydobywanych tu minerałach. Zobaczymy tu też także jedną z największych kopalnianych ciekawostek - rękawiczki Ludwiki Ulryki, które księżniczka wrzuciła do szybu podczas swojej wizyty w kopalni w 1750 roku.
Dla chętnych, by zejść pod ziemię, kopalnia w Sali oferuje pięć tras o różnej długości. Naturalnie nie wszystkie odbywają się codziennie, więc warto odpowiednio wcześniej zorientować się, na co możemy liczyć wybranego przez nas dnia. Ponadto warto też zorientować się w opcjach językowych, bo czasem zwiedzanie odbywa się w dwóch językach, a czasami wyłącznie po szwedzku. Tylko na te najkrótsze trasy można zabrać ze sobą mniejsze dzieci (zazwyczaj 7+), na pozostałe trzeba mieć ukończone co najmniej 10 lat. Dostępne trasy to:
- Konstknekten - reklamowana jako rzut okiem na kopalnię. To chyba jedyna trasa bez ograniczeń wiekowych oraz pozwalająca na wjazd na wózku inwalidzkim. Zwiedzanie trwa godzinę, a bilet wstępu kosztuje 195 koron (81,50 zł).
- Stigaren - również godzinna trasa, ale tym razem obejmująca swym zasięgiem większy obszar pod ziemią. Tutaj już mamy niestety ograniczenia wiekowe, wózkiem też nie wjedziemy, bo na niższy poziom trzeba pokonać ponad 300 schodów. Bilet kosztuje 195 koron (81,50 zł).
- Bergmästaren, czyli podróż przez historię, jak głosi hasło pod nazwą trasy. Z przewodnikiem zjedziemy do najstarszego szybu w kopalni, posłuchamy o jej historii, a także o warunkach życia i pracy w tamtych czasach. Całość trwa dwie godziny, a za wstęp zapłacimy 295 koron (123,30 zł).
- Gruvdrängen - spacer śladami górników. Odrobina historii i liczne opowieści o tym, jak wyglądała praca pod ziemią w dawnych czasach. Trasa jest dwugodzinna i kosztuje 295 koron (123,30 zł).
- Great Mine Tour - to już kombinacja poprzednich tras z kilkoma bonusami. Zwiedzanie najciekawszych miejsc w kopalni, słuchanie o historii i pracy górników... W cenie mamy nawet lunch pod ziemią! Cała trasa trwa aż cztery godziny, kosztuje 645 koron (269,60 zł), a miejsce musimy sobie zarezerwować co najmniej dwa dni wcześniej.
W dniu, w którym wybrałam się do Sali, miałam do wyboru trzy trasy: Konstknekten, Gruvdrängen oraz Great Mine Tour. Jak wskazuje tytuł wpisu, mój wybór padł na środkową trasę Śladami górników, właściwie metodą eliminacji dwóch pozostałych. To był czas sportlovet (ferii zimowych w szkołach), więc najkrótsza trasa bez ograniczeń wiekowych zapewne zamieniłaby się w przedszkole, a na to ochoty nie miałam. Z kolei cztery godziny pod ziemią to było jakoś za długo, no i 645 koron wydawało mi się zbyt wysoką ceną na zwiedzanie kopalni. Zatem stawiłam się w kopalni na trasę Gruvdrängen, spodziewając się też niemałych tłumów - w końcu coś trzeba robić z dzieciakami, jak są ferie w szkołach, a w Sali kopalnia jest chyba jedyną atrakcją. I tu niespodzianka - w środku pustki. Przewodnik mówi, że jestem póki co jedyną chętną na trasę, rodziny z dziećmi wybrały - zgodnie z moimi oczekiwaniami - trasę godzinną, a na tę dłuższą póki co chętnych brak. Na szczęście nie było to powodem odwołania zwiedzania i w końcu wyszło na to, że przewodnika miałam na wyłączność :).
Może właśnie dlatego aż tak bardzo mi się podobało? :) Z natury nie jestem fanką zwiedzania z przewodnikiem, choć zdaję sobie sprawę, że są takie miejsca (np. właśnie kopalnie), gdzie turystów by nikt na własną rękę nie wpuścił. Z przewodnikiem trzeba zawsze czekać na maruderów, ludzie się przekrzykują, więc nic nie słychać, wszystko jest w pośpiechu... Nie lubię tak zwiedzać. Teraz było zupełnie inaczej :). Tempo miałyśmy dobre, bo nie miałam oporów, by chodzić po schodach, gdy pod nogami prześwitywał szyb, albo szybko skakałam po wystających z wody kamieniach (weźcie dobre buty, bo woda czasem sięga i kostek). Jestem w stanie sobie wyobrazić, że przy większej grupie w takich miejscach tworzą się zatory... W kopalni była świetna akustyka, można było rozmawiać cichutko, a i tak się świetnie słyszałyśmy (zresztą przewodniczka zaśpiewała nawet górniczą pieśń i brzmiało to niesamowicie) - z drugiej strony, gdyby rozmawiały dwie czy trzy osoby naraz, to zrobiłby się straszny hałas. Jako że nie marudziłyśmy po drodze, to w ciekawszych miejscach mogłyśmy zatrzymywać się na dłużej, ba, zrobiłyśmy sobie nawet fikę w szybie! Przewodniczka miała świetne poczucie humoru, więc cała trasa odbywała się w pozytywnej atmosferze. Najbardziej rozbawiła mnie anegdotka o jednym z odwiedzających kopalnię królów, który tak się bał zjechać na dół szybu, że trzeba go było najpierw upić... a potem, już po powrocie do Sztokholmu, wydał rozkaz, że rodzina królewska nie może zjeżdżać do szybów ;). Jestem go jednak w stanie zrozumieć - oni zjeżdżali na dół w czymś przypominającym wielkie wiadro na sznurze... chyba umarłabym, zanim by mnie ktoś w to wsadził ;). Bądź co bądź, dwie godziny zwiedzania zleciały nim się obejrzałam, a mi naprawdę było mało :).
Po wyjściu na powierzchnię warto jeszcze rozejrzeć się po całym terenie kopalni. Znajdziemy tam sporo rekonstrukcji sprzed wieków - zarówno górniczych chat, jak i sprzętu kopalnianego. Jakby nie patrzeć, w Sali srebro zaczęto wydobywać już w XV wieku i kopalnia funkcjonowała aż do 1908 roku. Niby jeszcze trochę srebra pod ziemią jest, ale jego wydobycie przestało być opłacalne w porównaniu chociażby z wydobyciem w Afryce. Dlatego dziś Sala silvergruva to już tylko atrakcja turystyczna, choć jeszcze nie tak dawno temu przynosiła Szwecji niemałe dochody. Zwłaszcza król Gustaw II Adolf, zwany Lwem Północy, bardzo dbał o rozwój kopalni i nadał rozwijającej się Sali specjalne przywileje. Trudno się dziwić, w najlepszych czasach wydobywano tu 3,5 tony srebra rocznie, co stanowiło spory zastrzyk gotówki dla prowadzącej wtedy liczne wojny Szwecji.
Zatem, jeśli macie taką okazję, wpadajcie do Sali. Kopalnia ma fascynującą historię, a jej zwiedzanie zostało naprawdę dobrze zorganizowane. Daleko ze Sztokholmu nie ma, więc to bardzo fajny pomysł na jednodniówkę ze szwedzkiej stolicy :).
0 Komentarze