Od czego zacząć zwiedzanie miasta, w którym przyjdzie mi mieszkać zapewne przez co najmniej kilka najbliższych lat? Pośpiechu nie ma, nie muszę być turystką, która chce zobaczyć jak najwięcej w jeden weekend. Wręcz przeciwnie, mogę sobie na spokojnie odkrywać poszczególne zakątki, wierząc, że czasu będę miała aż nadto. Kiedy skończyłam meblowanie i sprzątanie mieszkania, zaczęłam się zastanawiać, gdzie by tu wyskoczyć w weekend. Siedzenie w domu odpadało przez zbyt ładną pogodę i brak internetu ;). Wszelakie muzea mogę zwiedzać spokojnie, gdy pogoda się zepsuje, a sezon turystyczny zakończy – ewentualnie, gdy będę miała gości ;). A teraz, korzystając z pięknej pogody, po prostu poszłam do zoo.
Ale za to do jakiego zoo! ;) Tiergarten Schönbrunn został założony w 1752 roku przez Adriana van Stekhovena, na rozkaz cesarza Franciszka I. Czyni to wiedeńskie zoo najstarszym ciągle funkcjonującym ogrodem zoologicznym na świecie, nawet jeśli cały kompleks otwarto dla publiczności dopiero w 1779 roku. Zresztą w tym miejscu, tuż przy cesarskim pałacu Schönbrunn, trzymano zwierzęta już od połowy XVI wieku – w końcu nie od dziś wiadomo, że europejscy władcy lubowali się w trzymaniu przy dworze egzotycznych zwierząt. Kolejni cesarze rozbudowywali ogród, dążąc do sprowadzania jak największej ilości zwierząt z całego świata. U schyłku cesarstwa, tuż przed wybuchem I wojny światowej w zoo mieszkało ok. 3500 przedstawicieli 712 różnych gatunków. Niestety, dwie wielkie wojny obeszły się brutalnie z ogrodem – brak żywności, bombardowania… Pierwszą wojnę światową przeżyło niespełna 30% zwierząt. Choć w okresie międzywojennym sytuacja się nieco poprawiła, to bombardowanie Wiednia w lutym 1945 przyniosło także ogrodowi niepowetowane straty. Zniszczone budynki, wiele zabitych zwierząt… Po wojnie w zoo mieszkało ledwo 400 zwierząt. Historia ogrodu jest niezmiernie fascynująca i – co więcej – można ją śledzić podczas wędrówki po zoo! W różnych punktach znajdziemy tablice informacyjne (po niemiecku i angielsku), jak dana część ogrodu rozwijała się na przestrzeni lat – kiedy sprowadzono po raz pierwszy zwierzęta, jak rozbudowywano wybiegi, itp. Do tego mnóstwo historycznych zdjęć. Dla mnie to było niesamowite urozmaicenie zwiedzania, zwłaszcza, że wszyscy interesowali się samymi zwierzętami i tablice można było przeglądać w spokoju ;) Jedząc lody, oczywiście, bo co to za wizyta w zoo bez lodów? ;)
Do zoo możemy wejść z trzech stron – od samego pałacu, od palmiarni lub od Gloriette. Ja wybrałam wejście przypałacowe (tuż obok fontanny Neptuna), zapłaciłam za wstęp, dziwiąc się zupełnemu brakowi kolejki w niedzielne przedpołudnie, po czym weszłam na teren ogrodu. Z tej strony mijamy najpierw wybiegi dla nosorożców, bizonów i reniferów (wokół tych ostatnich unosiła się wilgotna mgiełka, chroniąca te północne zwierzęta od austriackich upałów). Obok postawiono także dwa budynki – w pierwszym znajdują się wszelkiego rodzaju insekty (no nie moja bajka), a w drugim węże i… nietoperze. Te ostatnie są zdecydowanie jedną z największych atrakcji zoo. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do ciemnego pomieszczenia, stworzonego na kształt jaskini, z naklejką na drzwiach nakazującą zachowanie ciszy. Ledwo przekraczacie drzwi, a już natychmiast coś przelatuje wam z rozpędu przed twarzą – jak tu zachować ciszę, gdy ma się ochotę krzyknąć? ;) Nietoperze latają wszędzie wokół i choć wrażenie jest nieziemskie (zazwyczaj, gdy odwiedzałam jaskinie zasiedlone przez nietoperze, to czasem się tylko widziało pojedyncze śpiące w kątach, a tu nagle wszystko lata…), to jednak nie sposób pozbyć się wrażenia, że zwierzęta w jaskini muszą być bardzo zestresowane ciągle przechodzącymi przez pomieszczenie ludźmi. Tu ktoś krzyknie przerażony, tu ktoś inny pstryknie fleszem od aparatu… Przyznam, że po wyjściu z jaskini miałam bardzo mieszane uczucia.
Za budynkiem zaczyna się ścieżka biegnąca przez park, prowadząca wprost do Ogrodu Tyrolskiego. Możemy się tam dostać zwykłą ścieżką albo drewnianym pomostem zawieszonym wśród koron drzew. Zdecydowanie polecam tę drogę (no chyba, że nie lubicie, jak wam się coś buja pod nogami ;) ), bo z pomostu rozciągają się naprawdę fajne widoki na Wiedeń. Teoretycznie można tam też obserwować ptaki, ale to na pewno nie w weekendy, bo przy takiej ilości rozwrzeszczanych dzieciaków wszystkie żywe stworzenia w okolicy pochowały się tak daleko od pomostu, jak to tylko możliwe. Dla dobra mojego słuchu szybko zrobiłam to samo ;). A sam Ogród Tyrolski to niewielka gospoda, gdzie można coś zjeść, a także wybieg zwierząt domowych – krowy, kozy, kury, itp.
Ogromną popularnością cieszyły się też zwierzęta polarne – niedźwiedzie, pingwiny, foki… Zresztą zoo jest świetnie przygotowane, by te zwierzęta oglądać nie tylko zza ogrodzenia, co mi się niezmiernie spodobało. Nad wybiegiem dla pingwinów znajduje się taras widokowy, skąd możemy na spokojnie oglądać te ptaki z góry (co ciekawe, taras był pusty, podczas gdy na dole roiło się od ludzi). Nad częścią wybiegu dla fok zrobiono szklaną podłogę – można sobie było siedzieć na szybie i patrzeć na pływające pod nami zwierzęta.
Podobne rozwiązania wprowadzono przy gryzoniach, np. przy pieskach preriowych, które też można było obejrzeć z bliska. Po środku wybiegu ustawiono przeszklony punkt obserwacyjny, do którego można się było dostać pod ziemią, żeby tylko przyjrzeć się zwierzętom z bliska.
Drobnym rozczarowaniem były wybiegi dla dzikich kotów, bo zwierzęta się po prostu pochowały – na tyle dobrze, że żadnych tygrysów nie udało mi się wypatrzeć, a gepard mi gdzieś tylko mignął wśród drzew. Zresztą z dzikimi kotami to w wiedeńskim zoo była swego czasu niezła afera, kiedy w 2002 roku jaguary zaatakowały i zabiły na oczach odwiedzających 21-letnią opiekunkę, przygotowującą karmę. Próbujący pospieszyć na ratunek dyrektor ogrodu musiał się wycofać z poszarpaną przez zwierzęta ręką. Trzy lata później dyrektor musiał jednak odejść z zoo po kolejnym tragicznym wypadku – młody słoń zaatakował kłami i zabił swojego opiekuna. Niestety, w tak dużym ogrodzie zoologicznym takich wypadków się nie da uniknąć…
Aaale, w zoo się nie tylko umiera przecież ;). A największym chyba cudem narodzin w wiedeńskim zoo był rok 2007, kiedy na świat przyszła pierwsza w Europie naturalnie poczęta panda wielka. Zresztą te zagrożone wyginięciem zwierzęta nie są wcale tak popularne w ogrodach zoologicznych, jakby to się mogło wydawać – w Europie poza Wiedniem możemy je zobaczyć jeszcze tylko w pięciu ogrodach (w tym Madrycie i Berlinie). Dwie pandy zostały sprowadzone do Austrii w 2003 roku z Wolongu, w ramach austriacko-chińskiej współpracy. Początkowo na dziesięć lat, ale w 2013 roku pozwolono na przedłużenie pobytu zwierząt w Wiedniu na kolejne dziesięć lat. Niestety, tata-panda (o pięknym imieniu Long Hui ;) ) umarł w 2016 roku. Pierwsza mała panda, kiedy tylko skończyła dwa lata, została odesłana do Chin, gdyż takie były warunki sprowadzenia rodziców do Austrii. Tak samo sytuacja wyglądała z kolejnymi dziećmi urodzonymi w 2010 i 2013 roku. Ogromnym wydarzeniem w ogrodzie były narodziny bliźniaków pandy latem 2016 – zoo relacjonowało w internecie ich rozwój, a relację śledziły setki fanów. Na chwilę obecną w ogrodzie przebywają zatem trzy pandy – matka i jej bliźniaki. Zapewne w sierpniu je też będzie trzeba odesłać do Chin, w ramach porozumienia… Choć ciekawe, jak to będzie wyglądało, gdy tata-panda już nie żyje?
Muszę przyznać, że spodobał mi się także pawilon z egzotycznymi ptakami, które latały odwiedzającym nad głowami. Trzeba było mieć oczy naokoło głowy, bo niektóre się naprawdę nie bały ludzi i skakały sobie spokojnie po ścieżce, którą przechodziliśmy. To było akurat jedno z takich miejsc, gdzie z przyjemnością posiedziałabym sporo dłużej, gdyby tylko temperatury w środku były nieco niższe…
Naturalnie w zoo możemy zobaczyć znacznie więcej zwierząt, nie tylko te wymienione powyżej. Mamy tu całą zoologiczną klasykę – słonie, hipopotamy, żyrafy, kangury, krokodyle, koale… ba, nawet karaluchy i szarańcze ;). Na wizytę w zoo najlepiej zaplanować z pół dnia, bo obszar jest ogromny. Nudzić się na pewno nie będziemy :)
A tak praktycznie… W sezonie (kwiecień-wrzesień) zoo otwarte jest od 9 do 18:30 (w pozostałe miesiące zamyka się wcześniej). Większość pawilonów jest zamykana na godzinę przed zamknięciem całego ogrodu. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 20 euro (86,25 zł), dla dziecka połowę tej ceny.
Poza tym od marca do października po zoo jeździ niewielka kolejka, z okien której też można obejrzeć ogród – bilet kosztuje 2 euro (8,60 zł), a pociąg odjeżdża co ok. 45 minut spod Kaiserpavillon w centralnym punkcie ogrodu.
Do zoo możemy wejść z trzech stron – od samego pałacu, od palmiarni lub od Gloriette. Ja wybrałam wejście przypałacowe (tuż obok fontanny Neptuna), zapłaciłam za wstęp, dziwiąc się zupełnemu brakowi kolejki w niedzielne przedpołudnie, po czym weszłam na teren ogrodu. Z tej strony mijamy najpierw wybiegi dla nosorożców, bizonów i reniferów (wokół tych ostatnich unosiła się wilgotna mgiełka, chroniąca te północne zwierzęta od austriackich upałów). Obok postawiono także dwa budynki – w pierwszym znajdują się wszelkiego rodzaju insekty (no nie moja bajka), a w drugim węże i… nietoperze. Te ostatnie są zdecydowanie jedną z największych atrakcji zoo. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do ciemnego pomieszczenia, stworzonego na kształt jaskini, z naklejką na drzwiach nakazującą zachowanie ciszy. Ledwo przekraczacie drzwi, a już natychmiast coś przelatuje wam z rozpędu przed twarzą – jak tu zachować ciszę, gdy ma się ochotę krzyknąć? ;) Nietoperze latają wszędzie wokół i choć wrażenie jest nieziemskie (zazwyczaj, gdy odwiedzałam jaskinie zasiedlone przez nietoperze, to czasem się tylko widziało pojedyncze śpiące w kątach, a tu nagle wszystko lata…), to jednak nie sposób pozbyć się wrażenia, że zwierzęta w jaskini muszą być bardzo zestresowane ciągle przechodzącymi przez pomieszczenie ludźmi. Tu ktoś krzyknie przerażony, tu ktoś inny pstryknie fleszem od aparatu… Przyznam, że po wyjściu z jaskini miałam bardzo mieszane uczucia.
Za budynkiem zaczyna się ścieżka biegnąca przez park, prowadząca wprost do Ogrodu Tyrolskiego. Możemy się tam dostać zwykłą ścieżką albo drewnianym pomostem zawieszonym wśród koron drzew. Zdecydowanie polecam tę drogę (no chyba, że nie lubicie, jak wam się coś buja pod nogami ;) ), bo z pomostu rozciągają się naprawdę fajne widoki na Wiedeń. Teoretycznie można tam też obserwować ptaki, ale to na pewno nie w weekendy, bo przy takiej ilości rozwrzeszczanych dzieciaków wszystkie żywe stworzenia w okolicy pochowały się tak daleko od pomostu, jak to tylko możliwe. Dla dobra mojego słuchu szybko zrobiłam to samo ;). A sam Ogród Tyrolski to niewielka gospoda, gdzie można coś zjeść, a także wybieg zwierząt domowych – krowy, kozy, kury, itp.
Ogromną popularnością cieszyły się też zwierzęta polarne – niedźwiedzie, pingwiny, foki… Zresztą zoo jest świetnie przygotowane, by te zwierzęta oglądać nie tylko zza ogrodzenia, co mi się niezmiernie spodobało. Nad wybiegiem dla pingwinów znajduje się taras widokowy, skąd możemy na spokojnie oglądać te ptaki z góry (co ciekawe, taras był pusty, podczas gdy na dole roiło się od ludzi). Nad częścią wybiegu dla fok zrobiono szklaną podłogę – można sobie było siedzieć na szybie i patrzeć na pływające pod nami zwierzęta.
Podobne rozwiązania wprowadzono przy gryzoniach, np. przy pieskach preriowych, które też można było obejrzeć z bliska. Po środku wybiegu ustawiono przeszklony punkt obserwacyjny, do którego można się było dostać pod ziemią, żeby tylko przyjrzeć się zwierzętom z bliska.
Drobnym rozczarowaniem były wybiegi dla dzikich kotów, bo zwierzęta się po prostu pochowały – na tyle dobrze, że żadnych tygrysów nie udało mi się wypatrzeć, a gepard mi gdzieś tylko mignął wśród drzew. Zresztą z dzikimi kotami to w wiedeńskim zoo była swego czasu niezła afera, kiedy w 2002 roku jaguary zaatakowały i zabiły na oczach odwiedzających 21-letnią opiekunkę, przygotowującą karmę. Próbujący pospieszyć na ratunek dyrektor ogrodu musiał się wycofać z poszarpaną przez zwierzęta ręką. Trzy lata później dyrektor musiał jednak odejść z zoo po kolejnym tragicznym wypadku – młody słoń zaatakował kłami i zabił swojego opiekuna. Niestety, w tak dużym ogrodzie zoologicznym takich wypadków się nie da uniknąć…
Aaale, w zoo się nie tylko umiera przecież ;). A największym chyba cudem narodzin w wiedeńskim zoo był rok 2007, kiedy na świat przyszła pierwsza w Europie naturalnie poczęta panda wielka. Zresztą te zagrożone wyginięciem zwierzęta nie są wcale tak popularne w ogrodach zoologicznych, jakby to się mogło wydawać – w Europie poza Wiedniem możemy je zobaczyć jeszcze tylko w pięciu ogrodach (w tym Madrycie i Berlinie). Dwie pandy zostały sprowadzone do Austrii w 2003 roku z Wolongu, w ramach austriacko-chińskiej współpracy. Początkowo na dziesięć lat, ale w 2013 roku pozwolono na przedłużenie pobytu zwierząt w Wiedniu na kolejne dziesięć lat. Niestety, tata-panda (o pięknym imieniu Long Hui ;) ) umarł w 2016 roku. Pierwsza mała panda, kiedy tylko skończyła dwa lata, została odesłana do Chin, gdyż takie były warunki sprowadzenia rodziców do Austrii. Tak samo sytuacja wyglądała z kolejnymi dziećmi urodzonymi w 2010 i 2013 roku. Ogromnym wydarzeniem w ogrodzie były narodziny bliźniaków pandy latem 2016 – zoo relacjonowało w internecie ich rozwój, a relację śledziły setki fanów. Na chwilę obecną w ogrodzie przebywają zatem trzy pandy – matka i jej bliźniaki. Zapewne w sierpniu je też będzie trzeba odesłać do Chin, w ramach porozumienia… Choć ciekawe, jak to będzie wyglądało, gdy tata-panda już nie żyje?
Muszę przyznać, że spodobał mi się także pawilon z egzotycznymi ptakami, które latały odwiedzającym nad głowami. Trzeba było mieć oczy naokoło głowy, bo niektóre się naprawdę nie bały ludzi i skakały sobie spokojnie po ścieżce, którą przechodziliśmy. To było akurat jedno z takich miejsc, gdzie z przyjemnością posiedziałabym sporo dłużej, gdyby tylko temperatury w środku były nieco niższe…
Naturalnie w zoo możemy zobaczyć znacznie więcej zwierząt, nie tylko te wymienione powyżej. Mamy tu całą zoologiczną klasykę – słonie, hipopotamy, żyrafy, kangury, krokodyle, koale… ba, nawet karaluchy i szarańcze ;). Na wizytę w zoo najlepiej zaplanować z pół dnia, bo obszar jest ogromny. Nudzić się na pewno nie będziemy :)
A tak praktycznie… W sezonie (kwiecień-wrzesień) zoo otwarte jest od 9 do 18:30 (w pozostałe miesiące zamyka się wcześniej). Większość pawilonów jest zamykana na godzinę przed zamknięciem całego ogrodu. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 20 euro (86,25 zł), dla dziecka połowę tej ceny.
Poza tym od marca do października po zoo jeździ niewielka kolejka, z okien której też można obejrzeć ogród – bilet kosztuje 2 euro (8,60 zł), a pociąg odjeżdża co ok. 45 minut spod Kaiserpavillon w centralnym punkcie ogrodu.
0 Komentarze