Mieszkając w Szwecji, polubiłam cmentarze. Skandynawskie nekropolie przypominały zadbane parki – wszędzie mnóstwo drzew i krzewów, pomiędzy nimi czyste alejki, ławeczki, latarnie… Nic, tylko przyjść pospacerować. Powodowana trochę tym sentymentem, trochę różnymi myślami w mojej głowie, postanowiłam któregoś czerwcowego dnia wybrać się na cmentarz w Wiedniu. I tak trafiłam na Friedhof St. Marx – cmentarz św. Marka.
Cmentarz św. Marka założono pod Wiedniem (wtedy, obecnie te tereny znajdują się już w obrębie miasta) w 1784 roku. Jego powstanie wiąże się z dekretem cesarskim, zabraniającym pochówków w obrębie murów miejskich – nie było w tym nic dziwnego, jako że w tamtych czasach plagi zbierały w Europie ogromne żniwo. Cmentarz był w użyciu zaledwie przez dziewięćdziesiąt lat i w 1874 roku podjęto decyzję o jego zamknięciu. Popadł w zapomnienie na następnych kilkadziesiąt lat, dopiero w okresie międzywojennym zdecydowano się na jego odnowienie i ponowne otwarcie – tym razem jednak bez pochówków, a tylko dla odwiedzających.
Potem jednak przyszła II wojna światowa i o cmentarzu św. Marka znów zapomniano. Wąskie alejki pozarastały krzewami, bluszcz zaczął się piąć po nagrobkach, które były w coraz to gorszym stanie. Miasto zabrało się w końcu za renowację cmentarza, która potrwa wiele lat. Jednak zanim to nastąpi, cmentarz św. Marka ma swój niepowtarzalny urok – miejsca nieco zapuszczonego i dawno zapomnianego, które dopiero powoli jest doprowadzane do porządku. Dla mnie te pnącza otaczające krzyże i nagrobki, dawne litery na popękanych tablicach i rozpostarte między drzewami pajęczyny miały w sobie coś niesamowitego. Nie przypominam sobie, bym była kiedykolwiek wcześniej na takim cmentarzu.
Wśród zarośniętych nagrobków jeden wyróżnia się zdecydowanie. Ładny, prosty pomnik, otoczony świeżymi kwiatami, do którego prowadzą czyste i zadbane alejki. Kompletnie inny świat w samym sercu cmentarza. I jego największa atrakcja turystyczna.
Józef II – ten sam cesarz, który nakazał budowę cmentarzy poza miastem – zarządził również tworzenie zbiorowych mogił. W takiej mogile spoczął też w 1791 roku Wolfgang Amadeusz Mozart – bez trumny czy żadnego oznaczenia miejsca pochówku. Choć wielokrotnie próbowano zidentyfikować ciało, nigdy się to nie udało. W końcu w latach pięćdziesiątych XIX wieku zdecydowano się postawić pomnik w miejscu przybliżonym do prawdopodobnego miejsca pochówku Mozarta. W setną rocznicę śmierci kompozytora, pomnik został przeniesiony na wiedeński Cmentarz Centralny, a w jego miejsce na cmentarzu św. Marka postawiono obecny grób.
Wśród zarośniętych nagrobków jeden wyróżnia się zdecydowanie. Ładny, prosty pomnik, otoczony świeżymi kwiatami, do którego prowadzą czyste i zadbane alejki. Kompletnie inny świat w samym sercu cmentarza. I jego największa atrakcja turystyczna.
Józef II – ten sam cesarz, który nakazał budowę cmentarzy poza miastem – zarządził również tworzenie zbiorowych mogił. W takiej mogile spoczął też w 1791 roku Wolfgang Amadeusz Mozart – bez trumny czy żadnego oznaczenia miejsca pochówku. Choć wielokrotnie próbowano zidentyfikować ciało, nigdy się to nie udało. W końcu w latach pięćdziesiątych XIX wieku zdecydowano się postawić pomnik w miejscu przybliżonym do prawdopodobnego miejsca pochówku Mozarta. W setną rocznicę śmierci kompozytora, pomnik został przeniesiony na wiedeński Cmentarz Centralny, a w jego miejsce na cmentarzu św. Marka postawiono obecny grób.
Ciężko określić, czy warto odwiedzić cmentarz św. Marka z czysto turystycznego punktu widzenia. Poza Mozartem pochowano tam też innych znanych Austriaków, jednak obcokrajowcom te nazwiska niewiele mówią. A i samego Mozarta grobu nigdy przecież nie znaleziono. Ale cmentarz warto odwiedzić nie jako atrakcję turystyczną, ale po prostu piękne i spokojne miejsce (spotkałam tam może ze trzy osoby przez naprawdę długi czas, który tam spędziłam). Klimat ma niesamowity :)
0 Komentarze