Sztokholmskie Muzeum Armii było moim ulubionym muzeum w szwedzkiej stolicy, dlatego też od tej strony postanowiłam zacząć zwiedzać Wiedeń. W pierwszą niedzielę miesiąca, bo wtedy sporo atrakcji jest za darmo, wybrałam się więc do Heeresgeschichtliches Museum, czyli Muzeum Historii Wojskowości. Już na wstępie miałam niemałe oczekiwania, bo tematyką się interesuję, muzea uwielbiam, więc jak tu nie mieć oczekiwań? A po wejściu do Arsenału i tak miałam ochotę zbierać szczękę z podłogi ;).
Heeresgeschichtliches Museum (albo po prostu HGM i tak będę je dalej nazywała) znajduje się w budynku Arsenału, powstałym w połowie XIX wieku, w okresie Wiosny Ludów. Budynek jest jednym z pierwszych większych projektów cesarza Franciszka Józefa i trzeba przyznać, wystrój jest zdecydowanie królewski. Marmurowe rzeźby, przepiękne freski, złocone zdobienia... Nic dziwnego, że choć sam budynek ukończono w 1856 roku, przez kolejne piętnaście lat wciąż go zdobiono. Samo muzeum utworzono tu w 1885 roku i jest to najstarsze muzeum w Wiedniu.
A co znajdziemy w środku, poza - oczywiście - pięknie dekorowanym hallem wejściowym? Wszystko, co tylko pomoże nam zrozumieć historię wojen toczonych przez Austriaków ;). Wszelkiego rodzaju bronie, zbroje i mundury, czapki, flagi i medale, nawet samochody, samoloty i czołgi... Plus, naturalnie, mnóstwo rzeźb i map. To zresztą przy jednej z map, na wystawie poświęconej I wojnie światowej, przeżyłam prawdziwy moment zwątpienia ;). Przy mapie przedstawiającej największe bitwy tej wojny stanęła dwójka polskich turystów, na oko w moim wieku. Wiadomo, w tamtym okresie Polski nie było, więc nic dziwnego, że na mapie jej granic nie zaznaczono. Para jednak trafnie odgadła, w którym miejscu ta Polska leżeć powinna i zaciekawiła ich bitwa pod Tannenbergiem. Czyli, jakby nie patrzeć, podstawy historii, które każdy znać powinien. Dwójka ta postanowiła mi jednak udowodnić, że to nie byłby taki zły pomysł, by kazać co niektórym zwracać państwu pieniądze poniesione na edukację podstawową ;).
Ona: Ty, gdzie ten Tannenberg może być w Polsce?
Rozumiem, że choć stali przed mapą z zaznaczonym Tannenbergiem, nie było to pytanie retoryczne...
On: To musi być Tarnobrzeg.
Ona: A nie raczej Olsztyn? Choć w sumie to „berg” na końcu… to wskazuje na góry.
Pominąwszy fakt, że nie znam żadnego nauczyciela historii, który przy omawianiu bitew pod Grunwaldem i Tannenbergiem nie wspomniałby, że to to samo miejsce. Że bitwę pod Grunwaldem nazywa się też czasem pierwszą bitwą pod Tannenbergiem, a tę drugą - drugą bitwą pod Grunwaldem. Zrozumiem, że ktoś historii własnego kraju nie zna w ogóle (no dobra, nie rozumiem :P ). Ale żeby od razu szukać w górach? Serio? No nie mogłam się ugryźć w język.
Ja: Polecam rozejrzeć się w okolicach Grunwaldu.
Popatrzyli na mnie, jakbym mówiła po chińsku - chyba wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby nazwa Grunwald nigdy wcześniej nie obiła im się o uszy, tak na mnie patrzyli. Dziewczyna chyba jednak trochę zwątpiła, bo spojrzała na chłopaka, na mapę, znów na chłopaka, po czym stwierdziła:
Ona: Tarnobrzeg to nie… To przecież nad morzem leży – i wskazała na mapie okolice Kołobrzegu.
On: Nie, na pewno nie. Przecież od razu słychać, że „Tarnobrzeg” to spolszczona nazwa „Tannenbergu”. Tarno-brzeg. Tannen-berg.
Stwierdziłam, że gdy do braku znajomości historii, dochodzi też brak znajomości geografii, to ja już wymiękam. Oni chyba też wymiękli, wkrótce po mnie przechodząc do innej wystawy. Ciekawe, czy dalej wierzą, że Tannenberg leży w górach, bo berg to góra, a Tarnobrzeg - jak sama nazwa wskazuje - musi leżeć na wybrzeżu...? ;)
Wystawy sięgają wstecz aż do wojny trzydziestoletniej. Następnie przejdziemy do wojen przeciwko Ottomanom, gdzie centralnym punktem wystawy jest ogromny obraz przedstawiający bitwę pod Wiedniem z 1683 roku. Na oddzielne halle zasłużyli sobie tu książę Eugeniusz Sabaudzki oraz cesarzowa Maria Teresa. Wystawy są ułożone chronologicznie, więc dalej przejdziemy do wojen napoleońskich oraz Wiosny Ludów - wszystko wzbogacone strojami z epoki, licznymi mapami i obrazami. Przyznam, że te pierwsze wystawy były dla mnie zdecydowanie ciekawsze, niż te dużo większe, poświęcone wojnom XX wieku. Przed wejściem na każdą wystawę znajduje się stojak z opisem pomieszczenia i streszczeniem tła historycznego - kartki są przetłumaczone na kilkanaście języków, znajdzie się i polski :). Jest to fajny dodatek, nie zaprzeczę, ale jednak wolałabym, by było nieco więcej informacji przy obiektach. Nie lubię chodzić po muzeum ze stosem kartek i zatrzymując się przed czymś ciekawym, szukać informacji gdzieś w tych papierach. Zdecydowanie dodałabym w muzeum więcej tablic informacyjnych, choćby tylko po niemiecku i angielsku.
Chyba najbardziej spodobała mi się wystawa zatytułowana po prostu Sarajewo. Przede wszystkim dlatego, że tu w końcu spełnili moje życzenie i przy obiektach postawiono krótkie tablice informacyjne ;). W samym centrum pomieszczenia znajduje się samochód, w którym znajdował się arcyksiążę Franciszek Ferdynand z żoną Zofią podczas historycznego zamachu. W specjalnej gablocie możemy zobaczyć też jego zakrwawiony mundur oraz kanapę, na której zmarł (właśnie doczytałam, że taką kanapę nazywamy szezlongiem - nigdy wcześniej nie słyszałam tego słowa, ale człowiek uczy się przez całe życie ;) ). Tragiczny w skutkach zamach w Sarajewie jest jednak niesamowicie ciekawy z historycznego punktu widzenia i to była chyba jedyna wystawa, której faktycznie poświęciłam 100% uwagi :).
Szczerze powiedziawszy, Szwedzi postarali się bardziej i sztokholmskie muzeum wojenne pod kątem wystaw bije to wiedeńskie na głowę. Jednak i tak uważam, że do HGM warto zajrzeć. Po pierwsze, dla samego budynku i jego przepięknego hallu wejściowego. A po drugie, żeby co nieco o historii Austrii się dowiedzieć - szczególnie, jeśli tematyka wojen i konfliktów zbrojnych nas interesuje.
Muzeum jest otwarte codziennie od 9 do 17, a bilet wstępu kosztuje 6 EUR (ulgowy: 4 EUR). Dodatkowe 2 EUR musimy zapłacić, jeśli chcemy w środku robić zdjęcia. Zarówno zwiedzanie, jak i fotografowanie, są za darmo w pierwsze niedziele miesiąca, choć trzeba się wtedy liczyć z większymi tłumami w muzeum :).
A co znajdziemy w środku, poza - oczywiście - pięknie dekorowanym hallem wejściowym? Wszystko, co tylko pomoże nam zrozumieć historię wojen toczonych przez Austriaków ;). Wszelkiego rodzaju bronie, zbroje i mundury, czapki, flagi i medale, nawet samochody, samoloty i czołgi... Plus, naturalnie, mnóstwo rzeźb i map. To zresztą przy jednej z map, na wystawie poświęconej I wojnie światowej, przeżyłam prawdziwy moment zwątpienia ;). Przy mapie przedstawiającej największe bitwy tej wojny stanęła dwójka polskich turystów, na oko w moim wieku. Wiadomo, w tamtym okresie Polski nie było, więc nic dziwnego, że na mapie jej granic nie zaznaczono. Para jednak trafnie odgadła, w którym miejscu ta Polska leżeć powinna i zaciekawiła ich bitwa pod Tannenbergiem. Czyli, jakby nie patrzeć, podstawy historii, które każdy znać powinien. Dwójka ta postanowiła mi jednak udowodnić, że to nie byłby taki zły pomysł, by kazać co niektórym zwracać państwu pieniądze poniesione na edukację podstawową ;).
Ona: Ty, gdzie ten Tannenberg może być w Polsce?
Rozumiem, że choć stali przed mapą z zaznaczonym Tannenbergiem, nie było to pytanie retoryczne...
On: To musi być Tarnobrzeg.
Ona: A nie raczej Olsztyn? Choć w sumie to „berg” na końcu… to wskazuje na góry.
Pominąwszy fakt, że nie znam żadnego nauczyciela historii, który przy omawianiu bitew pod Grunwaldem i Tannenbergiem nie wspomniałby, że to to samo miejsce. Że bitwę pod Grunwaldem nazywa się też czasem pierwszą bitwą pod Tannenbergiem, a tę drugą - drugą bitwą pod Grunwaldem. Zrozumiem, że ktoś historii własnego kraju nie zna w ogóle (no dobra, nie rozumiem :P ). Ale żeby od razu szukać w górach? Serio? No nie mogłam się ugryźć w język.
Ja: Polecam rozejrzeć się w okolicach Grunwaldu.
Popatrzyli na mnie, jakbym mówiła po chińsku - chyba wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby nazwa Grunwald nigdy wcześniej nie obiła im się o uszy, tak na mnie patrzyli. Dziewczyna chyba jednak trochę zwątpiła, bo spojrzała na chłopaka, na mapę, znów na chłopaka, po czym stwierdziła:
Ona: Tarnobrzeg to nie… To przecież nad morzem leży – i wskazała na mapie okolice Kołobrzegu.
On: Nie, na pewno nie. Przecież od razu słychać, że „Tarnobrzeg” to spolszczona nazwa „Tannenbergu”. Tarno-brzeg. Tannen-berg.
Stwierdziłam, że gdy do braku znajomości historii, dochodzi też brak znajomości geografii, to ja już wymiękam. Oni chyba też wymiękli, wkrótce po mnie przechodząc do innej wystawy. Ciekawe, czy dalej wierzą, że Tannenberg leży w górach, bo berg to góra, a Tarnobrzeg - jak sama nazwa wskazuje - musi leżeć na wybrzeżu...? ;)
Wystawy sięgają wstecz aż do wojny trzydziestoletniej. Następnie przejdziemy do wojen przeciwko Ottomanom, gdzie centralnym punktem wystawy jest ogromny obraz przedstawiający bitwę pod Wiedniem z 1683 roku. Na oddzielne halle zasłużyli sobie tu książę Eugeniusz Sabaudzki oraz cesarzowa Maria Teresa. Wystawy są ułożone chronologicznie, więc dalej przejdziemy do wojen napoleońskich oraz Wiosny Ludów - wszystko wzbogacone strojami z epoki, licznymi mapami i obrazami. Przyznam, że te pierwsze wystawy były dla mnie zdecydowanie ciekawsze, niż te dużo większe, poświęcone wojnom XX wieku. Przed wejściem na każdą wystawę znajduje się stojak z opisem pomieszczenia i streszczeniem tła historycznego - kartki są przetłumaczone na kilkanaście języków, znajdzie się i polski :). Jest to fajny dodatek, nie zaprzeczę, ale jednak wolałabym, by było nieco więcej informacji przy obiektach. Nie lubię chodzić po muzeum ze stosem kartek i zatrzymując się przed czymś ciekawym, szukać informacji gdzieś w tych papierach. Zdecydowanie dodałabym w muzeum więcej tablic informacyjnych, choćby tylko po niemiecku i angielsku.
Chyba najbardziej spodobała mi się wystawa zatytułowana po prostu Sarajewo. Przede wszystkim dlatego, że tu w końcu spełnili moje życzenie i przy obiektach postawiono krótkie tablice informacyjne ;). W samym centrum pomieszczenia znajduje się samochód, w którym znajdował się arcyksiążę Franciszek Ferdynand z żoną Zofią podczas historycznego zamachu. W specjalnej gablocie możemy zobaczyć też jego zakrwawiony mundur oraz kanapę, na której zmarł (właśnie doczytałam, że taką kanapę nazywamy szezlongiem - nigdy wcześniej nie słyszałam tego słowa, ale człowiek uczy się przez całe życie ;) ). Tragiczny w skutkach zamach w Sarajewie jest jednak niesamowicie ciekawy z historycznego punktu widzenia i to była chyba jedyna wystawa, której faktycznie poświęciłam 100% uwagi :).
Szczerze powiedziawszy, Szwedzi postarali się bardziej i sztokholmskie muzeum wojenne pod kątem wystaw bije to wiedeńskie na głowę. Jednak i tak uważam, że do HGM warto zajrzeć. Po pierwsze, dla samego budynku i jego przepięknego hallu wejściowego. A po drugie, żeby co nieco o historii Austrii się dowiedzieć - szczególnie, jeśli tematyka wojen i konfliktów zbrojnych nas interesuje.
Muzeum jest otwarte codziennie od 9 do 17, a bilet wstępu kosztuje 6 EUR (ulgowy: 4 EUR). Dodatkowe 2 EUR musimy zapłacić, jeśli chcemy w środku robić zdjęcia. Zarówno zwiedzanie, jak i fotografowanie, są za darmo w pierwsze niedziele miesiąca, choć trzeba się wtedy liczyć z większymi tłumami w muzeum :).
0 Komentarze