Jak już kiedyś wspominałam, pisząc o Liseberg w Göteborgu, nie lubię parków rozrywki. Po prostu nie jestem w stanie pojąć, dlaczego miałabym wydawać pieniądze, na coś, czego się boję i co w żadnym stopniu z rozrywką się dla mnie nie wiąże ;). Efekt jest taki, że pomimo prawie czterech lat spędzonych w Sztokholmie, nigdy w życiu nie byłam w Gröna Lund... i nieszczególnie mi tego brakowało ;). A tymczasem - kto by się spodziewał - po ledwo czterech miesiącach spędzonych w Wiedniu, już zaliczyłam tutejszy Prater.
Choć terminem Prater zwykło się określać znajdujący się w drugim dystrykcie park rozrywki, warto pamiętać, że Prater to tak naprawdę ogromny obszar zielony, na którego terenie znajduje się też chociażby stadion narodowy (Praterstadium - Ernst Happel Stadium) czy tor wyścigów konnych. A park rozrywki to tylko jego część :) Do tego, co pozytywnie wyróżnia Prater na tle wielu innych parków, wstęp na jego teren jest darmowy. Oczywiście, oddzielnie trzeba zapłacić już za poszczególne atrakcje, ale ceny nie są wybitnie zaporowe - średnio 4-6 euro za atrakcję. Wyjątkiem tu jest ogromny diabelski młyn, słynny Riesenrad, przejażdżka na którym kosztuje aż 10 euro.
Pełną listę atrakcji wraz z cenami znajdziecie tutaj. Są one podzielone na kategorie: horror (w stylu domów strachu), adrenalina (wszelkiego rodzaju roller coastery i wyrzutnie, na które siłą by mnie nie zaciągnęli), rodzinne (diabelski młyn, ciuchcie i karuzele dla dzieci i takie tam), gokarty oraz wszelakie gry (wiecie, takie, gdzie można wylosować misia na przykład - ot, najlepszy sposób na wyciąganie kasy z portfela).
Mając swoich pierwszych gości w Wiedniu, już po raz drugi zawitałam na diabelski młyn. Mimo lęku wysokości, jakoś mniej się boję w czymś, co jest zamknięte ze wszystkich stron i porusza się bardzo powoli ;). Bilet wstępu na Riesenrad obejmuje też mini-muzeum poświęcone historii parku oraz Wiednia. Niewielkie wystawy są stworzone w gablotach na kształt wagoników z diabelskiego młyna i krok po kroku możemy tu obejrzeć historię austriackiej stolicy. Od czasów rzymskich, przez budowę najważniejszych obiektów miasta, najazd turecki (są nawet polskie oddziały pod Sobieskim! ;) ), aż po początki samego wesołego miasteczka.
Po obejrzeniu wszystkich gablot, ustawiamy się w krótkiej kolejce do diabelskiego młyna. Czekając, wpatruję się w ekran, na którym piszą, że konstrukcja wznosi się na wysokość 64,75 m, a średnica koła to prawie 61 m. Riesenrad obraca się z niewielką prędkością 0,75 m/s, co pozwala nam rozejrzeć się po okolicy z góry. Za cenę 10 euro mamy w końcu tylko jedno okrążenie, więc powinno ono potrwać na tyle długo, by móc przyjrzeć się miastu z góry. Zresztą o to tu tak naprawdę chodzi, Riesenrad to nie atrakcja w stylu adrenalina w wesołym miasteczku, ale raczej punkt widokowy, z którego możemy podziwiać panoramę Wiednia.
Choć roller coasterów panicznie się boję, jest jeszcze coś, czego jestem w stanie spróbować w Praterze. To Aquagaudi - Wasserbahn, choć pociąg wodny to określenie nieco na wyrost. To niewielkie łódeczki, które wjeżdżają wyciągiem na górę, a potem zjeżdżają z rozpędem w dół, rozpryskując wszędzie wodę. Przy panujących upałach brzmiało to bardzo zachęcająco, a zjeżdżalnie nie wyglądały znowu na tak wysokie... I tak umierałam przy najwyższym zjeździe, któremu przecież daleko do prawdziwych kolejek ;). Ale mimo wszystko w gorący, letni dzień taka przejażdżka za 4,50 euro nie jest znowu takim złym pomysłem.
Z niemałym przerażeniem obserwowałam też kolejkę Boomerang - jak sama nazwa wskazuje, wagony rozpędzają się do końca trasy, a potem wracają do punktu wyjścia. Robiąc przy okazji zawijas, gdy pasażerowie wiszą do góry nogami. Wystarczyło mi tylko na to spojrzeć, by wiedzieć, że od takich miejsc będę się trzymała baaardzo z daleka ;). Przejażdżka jest dość krótka, a za wstęp na atrakcję trzeba zapłacić 6 euro.
Do parku warto też zajrzeć wieczorową porą, choć nie spodziewajmy się, że będzie wtedy spokojniej. Prater jest otwarty przez całą dobę, choć naturalnie poszczególne atrakcje mają swoje godziny otwarcia i zamknięcia. Przy sprzyjającej pogodzie, na niektóre z nich wejdziemy nawet w okolicy północy, a wieczorami wciąż można tu natrafić na tłumy. W końcu nie jest gorąco, park jest pięknie oświetlony, gra muzyka... Jest klimat. No i ten widok na panoramę Wiednia z Riesenrad po zmroku... :)
Pełną listę atrakcji wraz z cenami znajdziecie tutaj. Są one podzielone na kategorie: horror (w stylu domów strachu), adrenalina (wszelkiego rodzaju roller coastery i wyrzutnie, na które siłą by mnie nie zaciągnęli), rodzinne (diabelski młyn, ciuchcie i karuzele dla dzieci i takie tam), gokarty oraz wszelakie gry (wiecie, takie, gdzie można wylosować misia na przykład - ot, najlepszy sposób na wyciąganie kasy z portfela).
Mając swoich pierwszych gości w Wiedniu, już po raz drugi zawitałam na diabelski młyn. Mimo lęku wysokości, jakoś mniej się boję w czymś, co jest zamknięte ze wszystkich stron i porusza się bardzo powoli ;). Bilet wstępu na Riesenrad obejmuje też mini-muzeum poświęcone historii parku oraz Wiednia. Niewielkie wystawy są stworzone w gablotach na kształt wagoników z diabelskiego młyna i krok po kroku możemy tu obejrzeć historię austriackiej stolicy. Od czasów rzymskich, przez budowę najważniejszych obiektów miasta, najazd turecki (są nawet polskie oddziały pod Sobieskim! ;) ), aż po początki samego wesołego miasteczka.
Po obejrzeniu wszystkich gablot, ustawiamy się w krótkiej kolejce do diabelskiego młyna. Czekając, wpatruję się w ekran, na którym piszą, że konstrukcja wznosi się na wysokość 64,75 m, a średnica koła to prawie 61 m. Riesenrad obraca się z niewielką prędkością 0,75 m/s, co pozwala nam rozejrzeć się po okolicy z góry. Za cenę 10 euro mamy w końcu tylko jedno okrążenie, więc powinno ono potrwać na tyle długo, by móc przyjrzeć się miastu z góry. Zresztą o to tu tak naprawdę chodzi, Riesenrad to nie atrakcja w stylu adrenalina w wesołym miasteczku, ale raczej punkt widokowy, z którego możemy podziwiać panoramę Wiednia.
Choć roller coasterów panicznie się boję, jest jeszcze coś, czego jestem w stanie spróbować w Praterze. To Aquagaudi - Wasserbahn, choć pociąg wodny to określenie nieco na wyrost. To niewielkie łódeczki, które wjeżdżają wyciągiem na górę, a potem zjeżdżają z rozpędem w dół, rozpryskując wszędzie wodę. Przy panujących upałach brzmiało to bardzo zachęcająco, a zjeżdżalnie nie wyglądały znowu na tak wysokie... I tak umierałam przy najwyższym zjeździe, któremu przecież daleko do prawdziwych kolejek ;). Ale mimo wszystko w gorący, letni dzień taka przejażdżka za 4,50 euro nie jest znowu takim złym pomysłem.
Z niemałym przerażeniem obserwowałam też kolejkę Boomerang - jak sama nazwa wskazuje, wagony rozpędzają się do końca trasy, a potem wracają do punktu wyjścia. Robiąc przy okazji zawijas, gdy pasażerowie wiszą do góry nogami. Wystarczyło mi tylko na to spojrzeć, by wiedzieć, że od takich miejsc będę się trzymała baaardzo z daleka ;). Przejażdżka jest dość krótka, a za wstęp na atrakcję trzeba zapłacić 6 euro.
Do parku warto też zajrzeć wieczorową porą, choć nie spodziewajmy się, że będzie wtedy spokojniej. Prater jest otwarty przez całą dobę, choć naturalnie poszczególne atrakcje mają swoje godziny otwarcia i zamknięcia. Przy sprzyjającej pogodzie, na niektóre z nich wejdziemy nawet w okolicy północy, a wieczorami wciąż można tu natrafić na tłumy. W końcu nie jest gorąco, park jest pięknie oświetlony, gra muzyka... Jest klimat. No i ten widok na panoramę Wiednia z Riesenrad po zmroku... :)
0 Komentarze