Tym razem się nauczyłam i, nie chcąc popełniać błędu z poprzedniego dnia, gdy moja podróż do Alberobello przeciągała się w nieskończoność, na dworzec w Bari dotarłam jeszcze wcześniej. Wiedziałam już, że do Matery nie dojadę tradycyjnym pociągiem Trenitalia, ale muszę szukać oddzielnego dworca (znajdującego się jednak w ramach Bari Centrale) obsługującego Ferrovie Appulo-Lucane. Udało mi się go znaleźć już za trzecim podejściem, po zapytaniu jedynie dwóch osób z obsługi... ;) Kupuję bilet do Matera Centrale za 4,90 euro (21 zł) i wychodzę na peron, gdzie już trochę osób czeka na pociąg. Siadam na ławce, ale szybko się podrywam, widząc biegające wokół karaluchy. Może jednak postoję... Na szczęście pociąg podstawiony jest wcześniej, wygodny, klimatyzowany, na dodatek odjeżdża o czasie... Już się cieszę, że w końcu mogę mieć i pozytywne doświadczenia z włoskimi pociągami, no ale nie mów hop. ;) Okazuje się, że stacja Matera Centrale jest w remoncie i nie da się tam dojechać - pociąg kończy bieg na Matera Villa Longo, skąd do centrum zabiera nas od razu podstawiony autobus. Ok, nie jest jeszcze źle, ale pojawia się pytanie: jak potem wrócić? W informacji turystycznej nikt nie wie nawet, że dworzec jest w remoncie i pociągi stamtąd nie jeżdżą - radzą mi co najwyżej łapać autobus do Bari. Internet twierdzi, że pociągi ze stacji Villa Longo kursują do Bari regularnie, trzeba się tylko na tę stację jakoś dostać. Będą podstawione jakieś autobusy, gdzieś w centrum. Nikt tylko nie potrafi powiedzieć, skąd i o której. Poddaję się. Dodaję sobie w zapasie kilkadziesiąt minut, by dotrzeć pieszo do Villa Longo i nie marnując więcej czasu, wyruszam na zwiedzanie Matery :).
Matera zaciekawiła mnie, gdy tylko po raz pierwszy o niej usłyszałam. To jedno z najstarszych stale zamieszkałych miast na świecie! Oficjalnie Materę założyli Rzymianie w III wieku p.n.e., ale ślady obecności ludzi w tym rejonie sięgają aż czasów paleolitu. Miasto jest cudownie położone, na wielu wzgórzach (choć w 40-stopniowym upale to może nie być postrzegane za zaletę ;) ) i otoczone przepięknymi wąwozami pełnymi jaskiń. I właśnie te jaskinie, często przerobione na zwykłe domy, stanowią jedną z głównych atrakcji Matery. Bo w końcu gdzie indziej na świecie ludzie wciąż mieszkają w domach swych przodków sprzed kilku tysięcy lat?
Sassi di Matera - tak nazywa się dzielnica jaskiniowych domostw, od 1993 roku znajdująca się na Liście UNESCO. Jeśli wierzyć Wikipedii, ludzie mieszkali w tych jaskiniach już siedem tysięcy lat przed Chrystusem i aż do... końca XX wieku, w co wręcz niesamowicie ciężko dziś uwierzyć. Jednak w połowie ubiegłego wieku obszar Sassi di Matera był zamieszkały przez biedotę, wśród której szerzyły się liczne choroby (nic dziwnego, w jaskiniach nie było najlepszych warunków sanitarnych...). Rząd włoski, we współpracy z UNESCO, postanowił nieco ogarnąć Sassi, zapewniając mieszkańcom lepsze warunki do życia, zaś same dawne domostwa udostępniono pod turystykę - to dziś głównie sklepiki, puby, muzea czy hotele. Oczywiście prowadzone w dużo lepszych warunkach, niż miało to miejsce przed laty ;). Jednak widać, że Matera dopiero otwiera się na turystów. W informacji turystycznej są nastawieni na sprzedaż gadżetów - jeśli przyszedłeś tylko o coś zapytać, to odepchną cię na bok, obsługując najpierw tych, którzy przyszli na zakupy. Zresztą wśród obsługi tylko jedna osoba zna od biedy angielski i ta jedna pani robi za kilka osób, gdy reszta sobie siedzi i gada znudzona, bo nikt do nich tu nie mówi po włosku... A pani w gruncie rzeczy i tak nic nie wie, może co najwyżej polecić kupno mapy i przewodnika. Ot, informacja turystyczna ;).
Bardzo mnie ciekawi, jak wyglądały zamieszkane jaskinie i szybko mogę zaspokoić swoją ciekawość. Stoję naprzeciwko wejścia do jednej z nich, Casa Grotta, którą można zwiedzić za zaledwie 3 euro (12,90 zł). Cały kompleks składa się z czterech jaskiń. Pierwsza jest mieszkalna, zagospodarowana po brzegi - aż ciężko uwierzyć, że ludzie mogli tak mieszkać. W jednym rogu niewielka kuchnia, inny kąt przeznaczony dla zwierząt... Drugie pomieszczenie to lodówka - w zimie gromadzono tam śnieg w wykopanych dołach, który pozwalał chłodzić żywność przez wiele miesięcy. Grube, kamienne ściany jaskiń służyły za dobry izolator ciepła, nawet podczas letnich upałów. W trzecim pomieszczeniu zrobiono salę kinową, gdzie można obejrzeć krótki film o historii Matery. Czwarta jaskinia to kaplica, a raczej kościół skalny św. Piotra - wykuty w skale w XI wieku. Kiedy ukończono budowę właściwego kościoła św. Piotra i Pawła, skalna kaplica na jakiś czas pełniła rolę grobowca, by potem powoli odejść w zapomnienie.
Samego kościoła św. Piotra i Pawła (potocznie nazywanego kościołem San Pietro Caveoso) nie mogłam obejrzeć tak dobrze, jakbym tego chciała. Ot, wszystko przez niepoprawny strój - dopasowany do zwiedzania rozgrzanego słońcem do ponad 40 stopni skalnego miasta, ale nazbyt odkryty jak na kościelne warunki ;). Cóż, nic na to nie poradzę - pustą świątynię (wszyscy turyści dookoła byli ubrani podobnie do mnie, więc sorry gregory) oglądałam z progu. Choć pierwszy kościół wybudowano tu w XIII wieku, obecny wygląd zawdzięcza procesom renowacyjnym z wieku XVII.
Lubię upały, ale muszę przyznać, że spacer po Materze w lipcu czasem zakrawał na masochizm. Prognoza zapowiadała 36 stopni w cieniu, było pewnie ze 40, a na słońcu... wolę nie myśleć. Wszystko wokół było nagrzane na maksa, a cienia czasem nigdzie nie było widać. Do tego musiałam chodzić ostrożnie, bo kamienne chodniki były mocno wyślizgane, a naprawdę nie polecam łapać metalowej poręczy wystawionej na słońce... jeśli wam skóra na dłoniach miła ;).
I znów wkopałam się w ten sam problem, co w Bari - wymyśliłam sobie obiad w porze, gdy nikt we Włoszech nie je ;). Nie planowałam zostawać w Materze do 19, kiedy powoli zaczęłyby się otwierać restauracje, więc na obiad zawitałam do jedynej wypatrzonej w okolicy otwartej, niewielkiej kawiarni. I natychmiast zachwyciłam się leżącymi w cieniu kociakami, które jednak tylko leniwie spojrzały na mnie spode łba. Nawet im było za gorąco, by się przejmować turystami ;).
Kierując się z części Sassi do tej bardziej nowoczesnej, zawitałam jeszcze do kościoła p.w. św. Franciszka z Asyżu. Tu na szczęście mogłam wejść bez problemu, by pozachwycać się pięknym, barokowym wystrojem. Świątynia powstała bardzo długo, gdyż była wielokrotnie rozbudowywana i przebudowywana na przestrzeni wieków - ostatnie duże zmiany wprowadzono w XVIII wieku. Cały wystrój kościoła to biel przeplatana zlotem - chyba moja ulubiona kombinacja w barokowych świątyniach.
W Materze spędziłam kilka godzin, po prostu spacerując wśród kamiennych budynków i jaskiń. Choć dzielnica Sassi nie jest duża, można by spędzić tam i cały dzień... gdyby tylko temperatury zeszły poniżej 40 stopni ;). Bo miasto jest obłędne - tak różne od tego, co dotąd widziałam. A fakt, że jeszcze nie tak dawno wszystkie te turystyczne miejsca były normalnie zamieszkałe, wydaje mi się wciąż niesamowity. Matera z roku na rok przyciąga coraz więcej turystów, ale wciąż można tu pospacerować w spokoju, z dala od tłumów, nawet w szczycie sezonu. A biorąc pod uwagę, że dojazd z Bari tutaj to koszt niespełna 5 euro w jedną stronę... aż grzechem byłoby nie przyjechać ;)
Sassi di Matera - tak nazywa się dzielnica jaskiniowych domostw, od 1993 roku znajdująca się na Liście UNESCO. Jeśli wierzyć Wikipedii, ludzie mieszkali w tych jaskiniach już siedem tysięcy lat przed Chrystusem i aż do... końca XX wieku, w co wręcz niesamowicie ciężko dziś uwierzyć. Jednak w połowie ubiegłego wieku obszar Sassi di Matera był zamieszkały przez biedotę, wśród której szerzyły się liczne choroby (nic dziwnego, w jaskiniach nie było najlepszych warunków sanitarnych...). Rząd włoski, we współpracy z UNESCO, postanowił nieco ogarnąć Sassi, zapewniając mieszkańcom lepsze warunki do życia, zaś same dawne domostwa udostępniono pod turystykę - to dziś głównie sklepiki, puby, muzea czy hotele. Oczywiście prowadzone w dużo lepszych warunkach, niż miało to miejsce przed laty ;). Jednak widać, że Matera dopiero otwiera się na turystów. W informacji turystycznej są nastawieni na sprzedaż gadżetów - jeśli przyszedłeś tylko o coś zapytać, to odepchną cię na bok, obsługując najpierw tych, którzy przyszli na zakupy. Zresztą wśród obsługi tylko jedna osoba zna od biedy angielski i ta jedna pani robi za kilka osób, gdy reszta sobie siedzi i gada znudzona, bo nikt do nich tu nie mówi po włosku... A pani w gruncie rzeczy i tak nic nie wie, może co najwyżej polecić kupno mapy i przewodnika. Ot, informacja turystyczna ;).
Bardzo mnie ciekawi, jak wyglądały zamieszkane jaskinie i szybko mogę zaspokoić swoją ciekawość. Stoję naprzeciwko wejścia do jednej z nich, Casa Grotta, którą można zwiedzić za zaledwie 3 euro (12,90 zł). Cały kompleks składa się z czterech jaskiń. Pierwsza jest mieszkalna, zagospodarowana po brzegi - aż ciężko uwierzyć, że ludzie mogli tak mieszkać. W jednym rogu niewielka kuchnia, inny kąt przeznaczony dla zwierząt... Drugie pomieszczenie to lodówka - w zimie gromadzono tam śnieg w wykopanych dołach, który pozwalał chłodzić żywność przez wiele miesięcy. Grube, kamienne ściany jaskiń służyły za dobry izolator ciepła, nawet podczas letnich upałów. W trzecim pomieszczeniu zrobiono salę kinową, gdzie można obejrzeć krótki film o historii Matery. Czwarta jaskinia to kaplica, a raczej kościół skalny św. Piotra - wykuty w skale w XI wieku. Kiedy ukończono budowę właściwego kościoła św. Piotra i Pawła, skalna kaplica na jakiś czas pełniła rolę grobowca, by potem powoli odejść w zapomnienie.
Samego kościoła św. Piotra i Pawła (potocznie nazywanego kościołem San Pietro Caveoso) nie mogłam obejrzeć tak dobrze, jakbym tego chciała. Ot, wszystko przez niepoprawny strój - dopasowany do zwiedzania rozgrzanego słońcem do ponad 40 stopni skalnego miasta, ale nazbyt odkryty jak na kościelne warunki ;). Cóż, nic na to nie poradzę - pustą świątynię (wszyscy turyści dookoła byli ubrani podobnie do mnie, więc sorry gregory) oglądałam z progu. Choć pierwszy kościół wybudowano tu w XIII wieku, obecny wygląd zawdzięcza procesom renowacyjnym z wieku XVII.
I znów wkopałam się w ten sam problem, co w Bari - wymyśliłam sobie obiad w porze, gdy nikt we Włoszech nie je ;). Nie planowałam zostawać w Materze do 19, kiedy powoli zaczęłyby się otwierać restauracje, więc na obiad zawitałam do jedynej wypatrzonej w okolicy otwartej, niewielkiej kawiarni. I natychmiast zachwyciłam się leżącymi w cieniu kociakami, które jednak tylko leniwie spojrzały na mnie spode łba. Nawet im było za gorąco, by się przejmować turystami ;).
Kierując się z części Sassi do tej bardziej nowoczesnej, zawitałam jeszcze do kościoła p.w. św. Franciszka z Asyżu. Tu na szczęście mogłam wejść bez problemu, by pozachwycać się pięknym, barokowym wystrojem. Świątynia powstała bardzo długo, gdyż była wielokrotnie rozbudowywana i przebudowywana na przestrzeni wieków - ostatnie duże zmiany wprowadzono w XVIII wieku. Cały wystrój kościoła to biel przeplatana zlotem - chyba moja ulubiona kombinacja w barokowych świątyniach.
W Materze spędziłam kilka godzin, po prostu spacerując wśród kamiennych budynków i jaskiń. Choć dzielnica Sassi nie jest duża, można by spędzić tam i cały dzień... gdyby tylko temperatury zeszły poniżej 40 stopni ;). Bo miasto jest obłędne - tak różne od tego, co dotąd widziałam. A fakt, że jeszcze nie tak dawno wszystkie te turystyczne miejsca były normalnie zamieszkałe, wydaje mi się wciąż niesamowity. Matera z roku na rok przyciąga coraz więcej turystów, ale wciąż można tu pospacerować w spokoju, z dala od tłumów, nawet w szczycie sezonu. A biorąc pod uwagę, że dojazd z Bari tutaj to koszt niespełna 5 euro w jedną stronę... aż grzechem byłoby nie przyjechać ;)
0 Komentarze