Advertisement

Main Ad

Trani - deszcz i rozczarowanie

O Trani pierwszy raz przeczytałam na blogu Zależnej w podróży, która miasteczkiem była zachwycona. Mnie w jej wpisie najbardziej zaciekawiła romańska katedra i średniowieczny fort, choć portowe miasteczko samo w sobie też wyglądało interesująco. Potem zaczęłam przeglądać zdjęcia w internecie i byłam wręcz zachwycona: przepiękne zachody słońca nad fortem, cudnie oświetlona katedra, klimatyczne uliczki, tak charakterystyczne dla włoskich miasteczek... Niemalże bez wahania zdecydowałam się poświęcić na Trani ostatnie godziny przed wylotem z Włoch. Utwierdziłam się w tej decyzji, gdy dowiedziałam się, że w Bari ostatniego dnia pogoda miała się kompletnie załamać, a w Trani zapowiadali tylko krótki, przelotny deszczyk. Wierzyć prognozom pogody...
Pociąg z centrum Bari do Trani kosztuje 3,20 euro (13,80 zł) i jedzie niespełna czterdzieści minut. Jeszcze w połowie trasy co jakiś czas prześwitywało słońce, jednak im bliżej Bari, tym więcej chmur na niebie. Wysiadłam na dworcu, minęłam niewielką fontannę i rozejrzałam się po okolicy. Ciemno i ponuro, a do tego nieźle wiało, ale przynajmniej nie padało... jeszcze. Dworzec jest położony kilkanaście minut spacerem od historycznego portu, więc, wpatrując się w GPS-a w telefonie, podążyłam w tym kierunku. Po drodze mijałam nowoczesne budynki, ale wiedziałam, że to nie one stanowią tu główną atrakcję. Czasy świetności Trani to okres między XI a XIII wiekiem i w części historycznej wciąż zachowało się sporo budynków z tamtych lat.
Stanęłam na wybrzeżu i ledwo mogłam złapać oddech - wiatr był masakryczny. Doczepiony do plecaka kapelusz łopotał za mną i właściwie liczyłam się z tym, że w każdym momencie odleci gdzieś daleko i tyle go będę widziała. Robienie zdjęć też nie było łatwe, bo ledwo byłam w stanie utrzymać w dłoniach aparat... O spacerze wzdłuż wybrzeża nawet nie myślałam, tylko jak najszybciej schowałam się wśród wąskich uliczek, gdzie wiatr miał utrudnione zadanie. Do tego zaczynało kropić, co podobało mi się jeszcze mniej... Wypatrzyłam między budynkami światełka, przywodzące na myśl ozdoby świąteczne. Mimo że był środek dnia, ciemne, pokryte chmurami niebo sprawiło, że lampki świeciły się jeszcze intensywniej, nadając dawnym murom niesamowitego uroku. Mocno skojarzyło mi się to z maltańskim Rabatem. Niestety, ledwo zdążyłam sięgnąć po aparat do plecaka, wszystko nagle zgasło. Mignął mi tylko przed oczami pan z drabiną, oddalający się od włącznika, bo przecież pada, a to wszystko elektryczne... No tak...
Ja sama też nie mogłam już dłużej ignorować kropel spadających mi na głowę, wyglądało na to, że z czarnego nieba zaraz lunie prawdziwa ulewa. A wiatr był taki, że o wyciągnięciu parasolki nawet nie myślałam - kilka porzuconych gdzieś po bokach ulicy przekonało mnie, że dobrze robię ;). Wpadło mi do głowy, że może się gdzieś schowam na wczesny lunch, ale szybko zauważyłam, że w Trani jest tak samo jak i w innych włoskich miasteczkach. Miejscowi jadają wieczorami, więc w środku dnia nie znalazłam żadnej otwartej restauracji ani knajpki. Długo się też rozglądać nie mogłam, bo lekki dotąd deszczyk znienacka zmienił się w potężną ulewę. W efekcie schowałam się w pierwszej z brzegu bramie... co było dobrym rozwiązaniem może na pierwsze kilkanaście minut. Potem uliczki Trani zamieniły się w rzeki, które zaczęły też sięgać bramy, gdzie stałam. Lekki, przelotny deszcz, który zapowiadano w prognozach, był ponadgodzinną ulewą - taką, że nie było nawet szansy wystawić nosa poza bramę. Do tego miałam przy sobie swój bagaż (w końcu po zwiedzaniu Trani miałam się zbierać na samolot do Wiednia), którego nie mogłam położyć na chodniku zamienionym w strumień. Kiedy w końcu ulewa znów zmieniła się w mżawkę, wyszłam na uliczki Trani z obolałymi ramionami i kompletnie zniechęcona do dalszego zwiedzania.
Plus był taki, że pogoda się trochę wyszalała i wiatr się nieco uspokoił. Mogłam więc skierować się w końcu do romańskiej katedry, która była głównym celem mojej wizyty w Trani. Budowę świątyni rozpoczęto w 1099 roku, na miejscu dawnego kościoła Santa Maria della Scala. Obecna katedra nosi imię Mikołaja Pielgrzyma, włoskiego świętego pochodzącego właśnie z Trani. Podobno świątynia ma lekki różowany odcień (ciężko to było ocenić w taki ciemny dzień), charakterystyczny dla miejscowych skał wydobywanych z jaskiń, które posłużyły za budulec. Włochy wpisały katedrę w Trani na dodatkową listę UNESCO - obiekty z niej mogą być proponowane jako nominacje, by znaleźć się potem na tej właściwej liście. Czy Cattedrale di San Nicola Pellegrino zasługuje na to? Trudno powiedzieć, bo gdy w końcu udało mi się do niej dotrzeć, okazała się... zamknięta. Ot, kilkugodzinna przerwa w środku dnia. Na ponowne otwarcie czekać nie mogłam, bo przecież pociąg, samolot, takie tam... Patrzyłam na wzburzone morze i myślałam sobie, że wybrałam się na wycieczkę idealną ;).
Tuż obok katedry wznosi się miejscowa twierdza zwana Castello Svevo. Wyjątkowo otwarta, ale nie miałam ochoty na zwiedzanie w pośpiechu - za dużo czasu przeznaczonego na zwiedzanie zmarnowałam, stojąc w bramie i chowając się przed deszczem... Jednak z przyjemnością przyjrzałam się zamkowi z zewnątrz - twierdza została zbudowana w połowie XIII wieku na rozkaz Fryderyka II. Przez wiele lat znajdowało się tu więzienie, które pod koniec lat siedemdziesiątych zamknięto, powoli zamieniając zamek w atrakcję turystyczną.
Kiedy w końcu przestaje padać, ruszam też na spacer wzdłuż wybrzeża. Od katedry do portu biegnie promenada, która przy innej pogodzie zapewne jest pełna turystów - tego dnia jednak świeciła pustkami. Niby lipiec, niby środek sezonu, a takie popularne miasto mam właściwie dla siebie. Niewielu tu masochistów, chętnych na zwiedzanie w taką pogodę ;). Też mi się to niezbyt widziało, ale z drugiej strony, co miałam robić? Pół dnia w barze, pół dnia na lotnisku? To przecież w ogóle nie mój styl wyjazdów! To już lepiej trochę zmoknąć i więcej niż trochę ponarzekać ;).
Mimo wszystko, Trani mnie nie zachwyciło. Duży wpływ na to miała oczywiście pogoda, ale przecież nie tylko. Fakt, że w środku dnia nic nie można robić - katedra zamknięta, restauracje pozamykane, żadnych straganików z pamiątkami ani nic w tym stylu... to też było mocno zniechęcające. Z ulgą zdjęłam plecak i wygodnie usiadłam w ciepłym pociągu, kierując się z powrotem do Bari. Przykro mi, Trani, może następnym razem...? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze