Odkąd jakiś czas temu usłyszałam, że widok na Wiedeń z Leopoldsberg jest jeszcze lepszy niż ten z Kahlenberga, chciałam się tam wybrać. Kusiło mnie jednak, by zobaczyć tę okolicę w kolorach złotej jesieni, więc odkładałam wypad na październik. Potem się jednak okazało, że w październiku bardziej mnie w Wiedniu nie było niż byłam (Graz, Budapeszt, Saloniki...). A jeśli już nawet siedziałam na miejscu, to akurat nie było pogody... Cóż, jak pech to pech ;). Ale w końcu w ostatnią niedzielę się zebrałam. Jesień jest już w pełni, a choć nad Meidlingiem unosiły się chmury, to Google twierdził, że położony po drugiej stronie Wiednia Leopoldsberg tonie w słońcu. Wierzyć prognozom pogody...
Jadąc metrem U4 na końcową stację Heiligenstadt, faktycznie mogę zaobserwować, że niebo się przejaśnia i coraz bardziej cieszę się na widok ze szczytu. Z Heiligenstadt na Leopoldsberg jeździ autobus 38A, ale jakoś nie mam szczęścia, bo choć według rozkładu ma on jechać do samego końca, to na przystanku Kahlenberg słyszę, że to koniec trasy. Nie jest to koniec świata, przystanki dzieli zaledwie 20-25 minut spaceru przez las, który i tak planowałam - tyle że w drodze powrotnej. Sprawdzam w Google prognozę pogody, która w międzyczasie zmieniła się na pochmurnie z przejaśnieniami. Ja się pytam - gdzie te przejaśnienia?! Kahlenberg tonie we mgle - tak gęstej, że na kilka-kilkanaście metrów nic nie widać. Jest też zdecydowanie zimniej, a mgła skrapla się na mojej skórze, sprawiając, że żałuję zostawienia rękawiczek w domu...
Spacer przez las ma w sobie coś z horroru, choć kolorowe liście nieco ożywiają okolicę. Jakie to szczęście, że trasa jest oznaczona czerwonym szlakiem, bo zasięg tutaj jest niemal zerowy i wczytanie mapy czy GPSa nawet nie wchodzi w grę. Nad ścieżkami unosi się park linowy (Waldseilpark Kahlenberg) i choć nie jestem fanką takich atrakcji, muszę przyznać, że ilość lin, mostów i platform robi wrażenie. W listopadowej mgle - dość upiorne wrażenie...
W końcu docieram do Leopoldsberg - domyślam się, że jestem na miejscu, bo przede mną jak spod ziemi wyrosło kilka zaparkowanych samochodów. Tu mgła jest jeszcze gorsza - na kilka kroków nie widzę autobusu z zapalonymi światłami, stojącego na przystanku (czyli jednak coś dojeżdża na ten przystanek!). Mijam parking i kieruję się za kilkoma innymi osobami, które dopiero co opuściły autobus. Wchodzę na szczyt Leopoldsberg - całe 425 m ;) - i zakładam kaptur, wsuwając ręce do kieszeni. Mgła jest tu nieco mniejsza, bo mocno wieje - jestem aż w stanie zauważyć coś jak chmury przesuwające się tuż przed moją twarzą. Zimno i wilgoć zdecydowanie nie wskazują na te obiecane 16 stopni...
Po drodze natykam się na pomnik ukraińskich Kozaków, postawiony tu w kwietniu 2013 roku dzięki współpracy wiedeńsko-kijowskiej. Pomnik upamiętnia udział wojsk kozackich podczas słynnej bitwy o Wiedeń z 1863 roku. Tych, którzy chcieliby powspominać z kolei polski udział w odsieczy wiedeńskiej, zapraszam na Kahlenberg :).
Na szczycie wzgórza Leopoldsberg wznosi się zamek - Burg am Leopoldsberg. Pierwsza twierdza w tym miejscu powstała w XII wieku, jednak po niespełna dwustu latach zaczęła popadać w ruinę. Niszczono go, wysadzano w powietrze i równano z ziemią wielokrotnie, ale jakoś ciągle znajdowali się chętni, by zamek odbudowywać. Ostania renowacja zakończyła się w tym roku i po kilku latach twierdzę ponownie udostępniono zwiedzającym. To właśnie z jednego z artykułów poświęconych odnowionemu zamkowi dowiedziałam się, że takie miejsce jak Leopoldsberg w ogóle istnieje :). Zwiedzić niczego w środku się, rzecz jasna, nie udało - przyczepiona do drzwi kartka informuje, że wstęp tylko od maja do września, a ponadto jedynie przy ładnej pogodzie. Oba warunki niespełnione... ;)
Pod koniec XIX pojawił się też pomysł zbudowania na wzgórzu Austriackiej Galerii Chwały (a dokładniej Österreichische Völker- und Ruhmeshalle, albo po prostu Ruhmeshalle) dla uczczenia dwusetnej rocznicy pokonania Turków pod Wiedniem. Pomysł wyszedł od pisarza i filozofa Richarda von Kralika, jednak nie spotkał się on ze zbyt dużym entuzjazmem wśród Wiedeńczyków. Upór Kralika sprawił, że na początku XX wieku znaleźli się nawet architekci odpowiedzialni za projekt budynku, wzorowanego na Walhalii w niemieckiej Bawarii. Tu jednak na przeszkodzie stanęła I wojna światowa, zakończona - między innymi - upadkiem monarchii austro-węgierskiej, a w związku z tym także i pomysł zbudowania Austriackiej Galerii Chwały przeszedł w zapomnienie.
Chciałam zobaczyć zamek i kościół, ale teren był zamknięty, oraz spojrzeć na Wiedeń z góry... Widok z punktu widokowego prezentował się równie pięknie jak na poniższym zdjęciu. Chyba nie mam wyjścia i muszę kiedyś wrócić na Leopoldsberg... może latem będę miała więcej szczęścia ;).
Swoją drogą, przekonałam się też, że niemieckiemu jeszcze nie udało się do końca wyprzeć szwedzkiego z mojej głowy. Leopoldsberg to dla mnie wciąż Leopoldsberi... ;)
Spacer przez las ma w sobie coś z horroru, choć kolorowe liście nieco ożywiają okolicę. Jakie to szczęście, że trasa jest oznaczona czerwonym szlakiem, bo zasięg tutaj jest niemal zerowy i wczytanie mapy czy GPSa nawet nie wchodzi w grę. Nad ścieżkami unosi się park linowy (Waldseilpark Kahlenberg) i choć nie jestem fanką takich atrakcji, muszę przyznać, że ilość lin, mostów i platform robi wrażenie. W listopadowej mgle - dość upiorne wrażenie...
W końcu docieram do Leopoldsberg - domyślam się, że jestem na miejscu, bo przede mną jak spod ziemi wyrosło kilka zaparkowanych samochodów. Tu mgła jest jeszcze gorsza - na kilka kroków nie widzę autobusu z zapalonymi światłami, stojącego na przystanku (czyli jednak coś dojeżdża na ten przystanek!). Mijam parking i kieruję się za kilkoma innymi osobami, które dopiero co opuściły autobus. Wchodzę na szczyt Leopoldsberg - całe 425 m ;) - i zakładam kaptur, wsuwając ręce do kieszeni. Mgła jest tu nieco mniejsza, bo mocno wieje - jestem aż w stanie zauważyć coś jak chmury przesuwające się tuż przed moją twarzą. Zimno i wilgoć zdecydowanie nie wskazują na te obiecane 16 stopni...
Po drodze natykam się na pomnik ukraińskich Kozaków, postawiony tu w kwietniu 2013 roku dzięki współpracy wiedeńsko-kijowskiej. Pomnik upamiętnia udział wojsk kozackich podczas słynnej bitwy o Wiedeń z 1863 roku. Tych, którzy chcieliby powspominać z kolei polski udział w odsieczy wiedeńskiej, zapraszam na Kahlenberg :).
Na szczycie wzgórza Leopoldsberg wznosi się zamek - Burg am Leopoldsberg. Pierwsza twierdza w tym miejscu powstała w XII wieku, jednak po niespełna dwustu latach zaczęła popadać w ruinę. Niszczono go, wysadzano w powietrze i równano z ziemią wielokrotnie, ale jakoś ciągle znajdowali się chętni, by zamek odbudowywać. Ostania renowacja zakończyła się w tym roku i po kilku latach twierdzę ponownie udostępniono zwiedzającym. To właśnie z jednego z artykułów poświęconych odnowionemu zamkowi dowiedziałam się, że takie miejsce jak Leopoldsberg w ogóle istnieje :). Zwiedzić niczego w środku się, rzecz jasna, nie udało - przyczepiona do drzwi kartka informuje, że wstęp tylko od maja do września, a ponadto jedynie przy ładnej pogodzie. Oba warunki niespełnione... ;)
Pod koniec XIX pojawił się też pomysł zbudowania na wzgórzu Austriackiej Galerii Chwały (a dokładniej Österreichische Völker- und Ruhmeshalle, albo po prostu Ruhmeshalle) dla uczczenia dwusetnej rocznicy pokonania Turków pod Wiedniem. Pomysł wyszedł od pisarza i filozofa Richarda von Kralika, jednak nie spotkał się on ze zbyt dużym entuzjazmem wśród Wiedeńczyków. Upór Kralika sprawił, że na początku XX wieku znaleźli się nawet architekci odpowiedzialni za projekt budynku, wzorowanego na Walhalii w niemieckiej Bawarii. Tu jednak na przeszkodzie stanęła I wojna światowa, zakończona - między innymi - upadkiem monarchii austro-węgierskiej, a w związku z tym także i pomysł zbudowania Austriackiej Galerii Chwały przeszedł w zapomnienie.
Chciałam zobaczyć zamek i kościół, ale teren był zamknięty, oraz spojrzeć na Wiedeń z góry... Widok z punktu widokowego prezentował się równie pięknie jak na poniższym zdjęciu. Chyba nie mam wyjścia i muszę kiedyś wrócić na Leopoldsberg... może latem będę miała więcej szczęścia ;).
Swoją drogą, przekonałam się też, że niemieckiemu jeszcze nie udało się do końca wyprzeć szwedzkiego z mojej głowy. Leopoldsberg to dla mnie wciąż Leopoldsberi... ;)
0 Komentarze