Ubiegły weekend sprzyjał odwiedzaniu jarmarków świątecznych. Wiedeń pokrywała delikatna warstwa śniegu, a zapowiadany deszcz rozpadał się dopiero w niedzielę późnym wieczorem, kiedy już i tak wróciłam do mieszkania. W sobotę odwiedziłam jarmark pod pałacem Schönbrunn, a w niedzielę podjechałam S-Bahnem na stację Wien Quartier Belvedere. Miałam w planach zahaczenie o dwa jarmarki za jednym podejściem - klasyczny, pod samym Belwederem, oraz drugi - nieco bardziej wyjątkowy - pod Muzeum Historii Wojskowości.
Ledwo wyszłam ze stacji, już natrafiłam na pierwsze strzałki kierujące przechodniów do muzeum. Mittelalterlicher Adventmarkt z happy hours na poncz w czwartkowe popołudnie, zapraszamy! Jarmark wyjątkowy, bo odbywał się tylko w ten jeden jedyny weekend: 29.11-2.12. To był też jedyny powód, dla którego zmusiłam się do wyjścia z domu w niedzielne popołudnie - inne jarmarki mogę sobie zobaczyć za tydzień, ale tego jednego za tydzień tu nie będzie. A wyróżnia się on mocno na tle innych, bo nie jest on szczególnie świąteczny... raczej średniowieczny ;).
Niemal natychmiast przypomniały mi się wszelakie majówki archeologiczne, które zawsze tak uwielbiałam. Choć na jarmarku pogoda, naturalnie, niezbyt majówkowa. Niestety, również niezbyt zimowa, bo zrobiło się ok. zera stopni, a śnieg na chodnikach zamienił się w błotniste kałuże... Ciężko było aż czasem lawirować między straganami - tu kałuża, tu ktoś prowadzi wielkiego psa na smyczy, tu jakaś kobieta próbuje się przecisnąć z dziecięcym wózkiem przez tłum, ciągnąc za sobą drugiego dzieciaka... Będąc po raz setny potrąconą podczas prób dojścia do stolika z kubkiem gorącego miodu, który ściekał mi po palcach i parzył dłonie, stwierdziłam, że tego jarmarku nie polubię. Tak samo, jak tych zabierających psy i małe dzieci w miejsca, gdzie bez problemu mogą zostać uraczone kąpielą w gorącym winie czy miodzie... A miodu byłoby szkoda, bo dobry (a do tego za 5€ + 6€ kaucji za kubeczek, więc niech no tylko ktoś spróbowałby mi go wytrącić z ręki ;) ).
A sam jarmark? Całkiem sporo straganów z wszelakimi gadżetami dla miłośników średniowiecza. Od wszelakich podróbek broni (noży, mieczy, toporów), przez dawne stroje, drewniane rzeźby, aż po tradycyjne jadło i napitki. Ceny mocno wygórowane, wyższe niż na pozostałych jarmarkach, no ale w końcu to targ średniowieczny ;). Sam pomysł bardzo fajny, ale niestety - ilość odwiedzających odpychająca... Obeszłam jarmark z aparatem, napiłam się grzanego miodu, parząc sobie dłonie i język, po czym stwierdziłam, że zbieram się zobaczyć sąsiedni jarmark... ;)
Ściemniało się, ale zmierzch jeszcze nie zapadł, więc skierowałam się najpierw do ogrodów pomiędzy obydwoma pałacami - Belwederem Górnym i Dolnym. Kto wie, kiedy znów będzie mi dane zobaczyć to miejsce pokryte śniegiem? :) Choć teren ogrodu był ogrodzony niewysokim łańcuchem, spacerowało tam sporo osób i - przyznaję bez bicia - też do nich dołączyłam. Dzięki temu mogłam przyjrzeć się obu pałacom z odpowiedniej perspektywy, a naprawdę jest na co popatrzeć...
A gdy w końcu się ściemniło, podeszłam na jarmark - dopiero teraz, oświetlony świątecznymi światełkami - wyglądał naprawdę niesamowicie. Niewielki staw przed Belwederem został ozdobiony świecącymi gwiazdami, a na dachu każdego ze straganów również znajdowały się jaśniejące dekoracje. Ponadto na jarmarku jest zaskakująco mało ludzi - przypominam sobie tłumy spod Ratusza, Schönbrunnu, a nawet z odwiedzonego tego samego dnia jarmarku średniowiecznego... Wszędzie było tyle ludzi, a pod Belwederem tak spokojnie?
Najpierw zaopatruję się w kubeczek Glühweina - tym razem to zielono-żółty aniołek, który za 4€ dołączył do mojej kolekcji. Grzejąc dłonie i rozgrzewając się od środka, spaceruję wzdłuż straganów, by wypatrzeć jakieś ozdoby świąteczne na choinkę. Moją uwagę natychmiast przykuwają przepiękne bombki z maskami weneckimi, jednak ich cena - 30€ - skutecznie mnie odstrasza... Za to kupuję inną bombkę, otoczoną miękkim materiałem i zdobioną pozłacanymi spiralami. W takim tempie może do świąt jakoś ta moja choinka będzie wyglądała... ;)
W domu czeka na mnie obiad i tylko to sprawia, że nie zostawiam kolejnych milionów monet na przyciągających wzrok stoiskach ze słodyczami. Jarmarki niezmiennie kojarzą mi się z owocami w czekoladzie (tutaj za 3,80€) - w tym sezonie jeszcze po nie nie sięgnęłam, ale wszystko przede mną ;). Jednak stragany z jedzeniem, słodyczami czy napojami stanowią pod Belwederem zdecydowaną mniejszość - królują tu wszelakie ozdoby świąteczne, ale też zabawki dla dzieci czy nawet maski weneckie.
Spodziewałam się, że będzie kompletnie odwrotnie - jarmark średniowieczny mnie zachwyci (w końcu uwielbiam historię), a spod Belwederu szybko ucieknę przed tłumami. Tymczasem świątecznie oświetlony Belweder w śniegu, z jarmarkiem pełnym pięknych ozdób to zdecydowanie mój numer jeden, jeśli chodzi o odwiedzone do tej pory jarmarki świąteczne w Wiedniu. Choć nie zaprzeczę, że pomysł z targiem średniowiecznym też jest niczego sobie, tylko miejsca tam było za mało... albo ludzi za dużo ;).
Niemal natychmiast przypomniały mi się wszelakie majówki archeologiczne, które zawsze tak uwielbiałam. Choć na jarmarku pogoda, naturalnie, niezbyt majówkowa. Niestety, również niezbyt zimowa, bo zrobiło się ok. zera stopni, a śnieg na chodnikach zamienił się w błotniste kałuże... Ciężko było aż czasem lawirować między straganami - tu kałuża, tu ktoś prowadzi wielkiego psa na smyczy, tu jakaś kobieta próbuje się przecisnąć z dziecięcym wózkiem przez tłum, ciągnąc za sobą drugiego dzieciaka... Będąc po raz setny potrąconą podczas prób dojścia do stolika z kubkiem gorącego miodu, który ściekał mi po palcach i parzył dłonie, stwierdziłam, że tego jarmarku nie polubię. Tak samo, jak tych zabierających psy i małe dzieci w miejsca, gdzie bez problemu mogą zostać uraczone kąpielą w gorącym winie czy miodzie... A miodu byłoby szkoda, bo dobry (a do tego za 5€ + 6€ kaucji za kubeczek, więc niech no tylko ktoś spróbowałby mi go wytrącić z ręki ;) ).
A sam jarmark? Całkiem sporo straganów z wszelakimi gadżetami dla miłośników średniowiecza. Od wszelakich podróbek broni (noży, mieczy, toporów), przez dawne stroje, drewniane rzeźby, aż po tradycyjne jadło i napitki. Ceny mocno wygórowane, wyższe niż na pozostałych jarmarkach, no ale w końcu to targ średniowieczny ;). Sam pomysł bardzo fajny, ale niestety - ilość odwiedzających odpychająca... Obeszłam jarmark z aparatem, napiłam się grzanego miodu, parząc sobie dłonie i język, po czym stwierdziłam, że zbieram się zobaczyć sąsiedni jarmark... ;)
Ściemniało się, ale zmierzch jeszcze nie zapadł, więc skierowałam się najpierw do ogrodów pomiędzy obydwoma pałacami - Belwederem Górnym i Dolnym. Kto wie, kiedy znów będzie mi dane zobaczyć to miejsce pokryte śniegiem? :) Choć teren ogrodu był ogrodzony niewysokim łańcuchem, spacerowało tam sporo osób i - przyznaję bez bicia - też do nich dołączyłam. Dzięki temu mogłam przyjrzeć się obu pałacom z odpowiedniej perspektywy, a naprawdę jest na co popatrzeć...
A gdy w końcu się ściemniło, podeszłam na jarmark - dopiero teraz, oświetlony świątecznymi światełkami - wyglądał naprawdę niesamowicie. Niewielki staw przed Belwederem został ozdobiony świecącymi gwiazdami, a na dachu każdego ze straganów również znajdowały się jaśniejące dekoracje. Ponadto na jarmarku jest zaskakująco mało ludzi - przypominam sobie tłumy spod Ratusza, Schönbrunnu, a nawet z odwiedzonego tego samego dnia jarmarku średniowiecznego... Wszędzie było tyle ludzi, a pod Belwederem tak spokojnie?
Najpierw zaopatruję się w kubeczek Glühweina - tym razem to zielono-żółty aniołek, który za 4€ dołączył do mojej kolekcji. Grzejąc dłonie i rozgrzewając się od środka, spaceruję wzdłuż straganów, by wypatrzeć jakieś ozdoby świąteczne na choinkę. Moją uwagę natychmiast przykuwają przepiękne bombki z maskami weneckimi, jednak ich cena - 30€ - skutecznie mnie odstrasza... Za to kupuję inną bombkę, otoczoną miękkim materiałem i zdobioną pozłacanymi spiralami. W takim tempie może do świąt jakoś ta moja choinka będzie wyglądała... ;)
W domu czeka na mnie obiad i tylko to sprawia, że nie zostawiam kolejnych milionów monet na przyciągających wzrok stoiskach ze słodyczami. Jarmarki niezmiennie kojarzą mi się z owocami w czekoladzie (tutaj za 3,80€) - w tym sezonie jeszcze po nie nie sięgnęłam, ale wszystko przede mną ;). Jednak stragany z jedzeniem, słodyczami czy napojami stanowią pod Belwederem zdecydowaną mniejszość - królują tu wszelakie ozdoby świąteczne, ale też zabawki dla dzieci czy nawet maski weneckie.
Spodziewałam się, że będzie kompletnie odwrotnie - jarmark średniowieczny mnie zachwyci (w końcu uwielbiam historię), a spod Belwederu szybko ucieknę przed tłumami. Tymczasem świątecznie oświetlony Belweder w śniegu, z jarmarkiem pełnym pięknych ozdób to zdecydowanie mój numer jeden, jeśli chodzi o odwiedzone do tej pory jarmarki świąteczne w Wiedniu. Choć nie zaprzeczę, że pomysł z targiem średniowiecznym też jest niczego sobie, tylko miejsca tam było za mało... albo ludzi za dużo ;).
0 Komentarze