W Wiedniu czasem poprószyło, ale śnieg się raczej długo nie utrzymywał. A ja już miałam potrzebę prawdziwej zimy, takiej z zaspami do kolan i gałęziami drzew uginającymi się od białego puchu. Skoro w austriackiej stolicy szanse na to były niewielkie, wiedziałam, że muszę wyskoczyć nieco dalej. Na szczęście ok. sto kilometrów od Wiednia rozpoczynają się już pierwsze, niższe łańcuchy alpejskie. Nie są to szczyty na miarę tych w okolicy Salzburga chociażby, jednak góry to góry, a w górach zimą jest śnieg - niczego więcej nie chciałam ;). Najbliżej Wiednia położony jest Semmering, w którym byłam już wczesną jesienią. Skoro prognozy pogody zapowiadały nieprzerwanie padający śnieg na cały ten tydzień, bez większego namysłu kupiłam bilety na pociąg.
Wysiadłam na dworcu w Semmering, po czym... natychmiast schowałam się w dworcowej poczekalni. Na zewnątrz szalała burza śnieżna, sypało i wiało we wszystkich kierunkach. Nie dało się iść ani patrzeć. Dobry początek, nie powiem... Na szczęście chwilowo nie musiałam wychodzić, bo mój plan zakładał przesiadkę w pociąg regionalny do położonej dziesięć minut jazdy dalej stacji Spital am Semmering. Pociągi te nie kursują zbyt często, więc dwadzieścia pięć minut czekania to i tak niewiele ;). Trochę ponad pół godziny później wysiadłam więc na stacji w Spital am Semmering - tu już nie było dworca, w którym mogłabym się schować, na szczęście pogoda też była lepsza. Owszem, dalej sypało, ale wiatr się uspokoił i dało się iść. A plan na spacer miałam konkretny - chciałam wrócić pieszo na dworzec w Semmering i stamtąd pojechać do Wiednia. To około ośmiu kilometrów, czyli przy dobrej pogodzie dwie godziny marszu. Ale to na pewno nie w styczniu ;).
Spital am Semmering to niewielka miejscowość położona 800 m.n.p.m. Jej najbardziej znanym punktem jest jednak góra Stuhleck - to najwyższy szczyt w Fischbacher Alpen (1782 m.n.p.m.) a zarazem ulubiony cel narciarzy z okolic Wiednia, a także zachodniej Słowacji i Węgier. Austriacy zdają sobie z tego sprawę, bo wszystkie informacje na stoku znajdziemy nie tylko po niemiecku i angielsku, ale też po węgiersku i słowacku. Tych kilka osób, co jechało ze mną pociągiem, dźwiga ze sobą strój narciarski i od razu kieruje się na stok. Tłumów tu jednak nie ma - narciarze zdecydowanie wolą jednak transport własny, a nie pociągi z przesiadkami... ;) Myślałam początkowo, by podejść do stoku, bo widoki z góry muszą być fajne, jednak padający śnieg mnie zniechęcił - skoro z dołu ledwo widziałam górę, nie było co wierzyć, że z góry widoki będą lepsze.
Google Maps kierowało mnie wzdłuż głównej drogi łączącej Spital z Semmeringiem, ale szybko zrezygnowałam z tej trasy, mimo że oznaczało to nadłożenie drogi. Może i wzdłuż ulicy znajdują się chodniki, ale jeśli tak, to nikt nie zadbał o to, by je odśnieżyć. Co więcej, pobocza przywalono śniegiem z ulic, więc zaspy sięgały tam nawet do pasa. Mogłam iść tylko brzegiem ulicy, ale nie podobało mi się to - przez padający śnieg widoczność była dość słaba, poza tym przyuważyłam parę samochodów, które nawet jadąc wolno, ślizgały się po białej drodze. Kiedy tylko mogłam, odbiłam w równoległą ulicę, gdzie ruch był niemalże zerowy. Szybko też pojawiły się znaki nakazujące jazdy na łańcuchach... Widziałam pana, który próbował zaparkować, nie mając łańcuchów - koła ślizgały się po śniegu, ale samochód ani drgnął. W końcu jacyś uczynni chłopcy w t-shirtach wyskoczyli z sąsiedniego samochodu i pomogli pchać. Ot, austriacka zima ;).
Po drodze mijam wioskę Steinhaus am Semmering, położoną na wysokości 820 m.n.p.m. Niby niewiele więcej, ale idąc w wysokim śniegu, gdy buty się ciągle ślizgają, każde wzniesienie czuje się dużo bardziej. Kawałek idę jeszcze wzdłuż większej ulicy, ale potem moja dróżka biegnie już tylko przez las. Nieco utrudnia to chodzenie (choć ile radości, gdy wejdzie się w śnieg do połowy uda ;) ), ale widoki są niesamowite - wszędzie tyle bieli i właściwie żadnych ludzi. Czasem minie mnie jakiś samochód, ale mogłabym je policzyć na palcach jednej ręki. Pieszych nie ma tu wcale, masochistów tu widać brakuje ;).
W końcu docieram i do samego Semmering, choć ze względu na zmianę drogi plus liczne postoje na zdjęcia, całość zajęła mi prawie cztery godziny. Pieszo przekraczam więc granicę dwóch regionów - Styrii (Steiermark) i Dolnej Austrii (Niederösterreich). Tu też cała okolica tonie w śniegu, a przełęcz jest pełna narciarzy, śmigających po sąsiednim stoku. Pogoda się już uspokoiła zupełnie, wiatr ucichł, a lekko prószący śnieg w niczym nie przeszkadza. Potem, jak już czekałam na pociąg, zaczęło się też przejaśniać niebo, ale tego jeszcze podczas spaceru nie dane mi było zobaczyć :).
Pociąg powrotny zarezerwowałam tak, by zakończyć spacer przed zachodem słońca. Albo raczej, zanim się ściemni, bo słońca to i tak nie widziałam ;). Dotarłam na dworzec nieco ponad godzinę przed odjazdem, więc postanowiłam jeszcze pospacerować po okolicy. Z dworca biegnie kilka szlaków do głównych punktów widokowych w okolicy, ale nawet w lecie nie zdążyłabym ich przejść w obie strony w godzinę. Gdy podeszłam jednak kawałek do góry, okazało się, że większość z nich i tak jest w ogóle nieodśnieżona. A tam, gdzie śnieg był wydeptany, pod białą warstwą zrobiło się niemalże lodowisko, co nieszczególnie pozwalało na utrzymanie równowagi, idąc w górę lub w dół. To chyba sukces, że ani razu się nie wywaliłam... ;) Przy tym nawet nie zmarzłam, aparat też nie odmówił współpracy w nie do końca sprzyjających warunkach pogodowych... Czyli wyjazd zdecydowanie można zaliczyć do bardzo udanych! ;)
Google Maps kierowało mnie wzdłuż głównej drogi łączącej Spital z Semmeringiem, ale szybko zrezygnowałam z tej trasy, mimo że oznaczało to nadłożenie drogi. Może i wzdłuż ulicy znajdują się chodniki, ale jeśli tak, to nikt nie zadbał o to, by je odśnieżyć. Co więcej, pobocza przywalono śniegiem z ulic, więc zaspy sięgały tam nawet do pasa. Mogłam iść tylko brzegiem ulicy, ale nie podobało mi się to - przez padający śnieg widoczność była dość słaba, poza tym przyuważyłam parę samochodów, które nawet jadąc wolno, ślizgały się po białej drodze. Kiedy tylko mogłam, odbiłam w równoległą ulicę, gdzie ruch był niemalże zerowy. Szybko też pojawiły się znaki nakazujące jazdy na łańcuchach... Widziałam pana, który próbował zaparkować, nie mając łańcuchów - koła ślizgały się po śniegu, ale samochód ani drgnął. W końcu jacyś uczynni chłopcy w t-shirtach wyskoczyli z sąsiedniego samochodu i pomogli pchać. Ot, austriacka zima ;).
Po drodze mijam wioskę Steinhaus am Semmering, położoną na wysokości 820 m.n.p.m. Niby niewiele więcej, ale idąc w wysokim śniegu, gdy buty się ciągle ślizgają, każde wzniesienie czuje się dużo bardziej. Kawałek idę jeszcze wzdłuż większej ulicy, ale potem moja dróżka biegnie już tylko przez las. Nieco utrudnia to chodzenie (choć ile radości, gdy wejdzie się w śnieg do połowy uda ;) ), ale widoki są niesamowite - wszędzie tyle bieli i właściwie żadnych ludzi. Czasem minie mnie jakiś samochód, ale mogłabym je policzyć na palcach jednej ręki. Pieszych nie ma tu wcale, masochistów tu widać brakuje ;).
W końcu docieram i do samego Semmering, choć ze względu na zmianę drogi plus liczne postoje na zdjęcia, całość zajęła mi prawie cztery godziny. Pieszo przekraczam więc granicę dwóch regionów - Styrii (Steiermark) i Dolnej Austrii (Niederösterreich). Tu też cała okolica tonie w śniegu, a przełęcz jest pełna narciarzy, śmigających po sąsiednim stoku. Pogoda się już uspokoiła zupełnie, wiatr ucichł, a lekko prószący śnieg w niczym nie przeszkadza. Potem, jak już czekałam na pociąg, zaczęło się też przejaśniać niebo, ale tego jeszcze podczas spaceru nie dane mi było zobaczyć :).
Pociąg powrotny zarezerwowałam tak, by zakończyć spacer przed zachodem słońca. Albo raczej, zanim się ściemni, bo słońca to i tak nie widziałam ;). Dotarłam na dworzec nieco ponad godzinę przed odjazdem, więc postanowiłam jeszcze pospacerować po okolicy. Z dworca biegnie kilka szlaków do głównych punktów widokowych w okolicy, ale nawet w lecie nie zdążyłabym ich przejść w obie strony w godzinę. Gdy podeszłam jednak kawałek do góry, okazało się, że większość z nich i tak jest w ogóle nieodśnieżona. A tam, gdzie śnieg był wydeptany, pod białą warstwą zrobiło się niemalże lodowisko, co nieszczególnie pozwalało na utrzymanie równowagi, idąc w górę lub w dół. To chyba sukces, że ani razu się nie wywaliłam... ;) Przy tym nawet nie zmarzłam, aparat też nie odmówił współpracy w nie do końca sprzyjających warunkach pogodowych... Czyli wyjazd zdecydowanie można zaliczyć do bardzo udanych! ;)
0 Komentarze