Ostatni dzień mojego pobytu na Cyprze zapowiadał się najlepiej pod względem pogody, więc postanowiłam wykorzystać go i pobyć trochę na łonie natury, jak to się ładnie mówi ;). Mój wybór padł na Cape Greco, bo mogłam ten wypad od razu połączyć ze zwiedzaniem Ayia Napa. Pozwolę sobie tu kontynuować używanie angielskiej nazwy Cape Greco, bo spolszczona Kawo Greko razi moje oczy i wydaje mi się kompletnie nienaturalna... Przylądek ten jest najdalej na południowy-wschód wysuniętym punktem Cypru, a na jego terenie znajduje się rezerwat przyrody. Google podrzuciło mi kilka pięknych zdjęć z tego rejonu, które sprawiły, że bez chwili wahania wybrałam Cape Greco na cel mojej wycieczki.
Choć rezerwat przyrody znajduje się na samym końcu przylądka, warto zajrzeć na wybrzeże już przy obrzeżach Ayia Napa, niedaleko hotelu Marina. To tu znajduje się słynny Most Miłości, charakterystyczna konstrukcja skalna będąca jedną z wizytówek Cypru. W pobliżu znajdziemy też kilka jaskiń, a całość wydaje mi się jednym z najpiękniejszych miejsc na wyspie. W sezonie zapewne roi się tu od turystów, jednak w styczniu trafiam tu tylko na jedną parę z Rosji, która bardzo się ucieszyła na mój widok - można w końcu kogoś poprosić o zrobienie zdjęcia ;).
Sam przylądek dzieli od hotelu Marina ok. 6 km, więc mamy tu dwie opcje do wyboru - albo spacer, albo podjechanie kursującym co godzinę autobusem nr 101. Ja zdecydowałam się na autobus, bo bilet kosztuje zaledwie 1,50€, a jednak swój ograniczony czas wolałam spędzić w samym rezerwacie, a nie w drodze do niego. Myślę jednak, że mogłaby to też być fajna trasa rowerowa :). Wysiadam z autobusu na przystanku w rezerwacie i kieruję się na Ścieżkę Afrodyty, jedną z wielu, jakie można znaleźć na wyspie - w końcu to na Cyprze bogini wyłoniła się z piany morskiej, a Cypryjczycy greckiej mitologii jeszcze nie zapomnieli... :) Ścieżka zrobiona jest chyba specjalnie pod ludzi takich jak moja mama, którzy chcą rozpoznać każdą napotkaną po drodze roślinę, bo tabliczek z podpisami jest tu całkiem sporo.
Wstęp na samą końcówkę przylądka jest zamknięty, bo znajduje się tam stacja nadawcza podlegająca brytyjskiej bazie wojskowej. Postawiono tam również transmiter fal radiowych - charakterystyczne kształty można zobaczyć z pobliskiego wzgórza. Biorąc pod uwagę, że ta część przylądka i tak wygląda na płaską i skalistą, nieszczególnie mnie tam ciągnie. W okolicy są miejsca, gdzie bez problemu znajdę piękniejsze widoki ;).
Narodowy Park Leśny Cape Greco obejmuje obszar ok. 385 hektarów, więc spokojnie możemy tu zaplanować całodzienną wędrówkę. To dobre miejsce dla tych, którzy lubią obserwować ptaki, bo sporo z tych wędrujących zatrzymuje się właśnie na półwyspie. Można tu natrafić na ok. 70 gatunków zwierząt i aż 400 gatunków roślin. Wydaje się to wręcz niewiarygodne, gdy patrzy się na ten skalisty krajobraz, tylko gdzieniegdzie porośnięty kępkami roślin. Zresztą te wapienne klify też mają swój urok, kto wie, czy nie większy nawet niż okoliczna roślinność?
Za to oznaczenie szlaku to chyba jakiś żart... i to dosłownie ;). Gdy wchodzę na Ścieżkę Afrodyty, staję przed drogowskazem: 2,5km w lewo do kaplicy i klifu Agioi Anargyroi, 1km w prawo do jaskiń nadmorskich. Wybieram drogę w prawo, bo ciągną mnie te jaskinie. Zabłądzić się tu nie da, ścieżka jest jedna i biegnie między skałami a wybrzeżem, wzdłuż linii brzegowej. Idę jednak już dość długo, co jakiś czas zerkam też w GPS, czy na pewno nie przegapiłam jakiejś ścieżki w bok... Wydaje mi się, że kilometr już dawno przeszłam, ale jaskiń dalej nie widzę. W końcu docieram do kolejnego drogowskazu, który mówi, że idąc dalej w tym samym kierunku, dotrę do jaskiń za... 2,5km. Za to Agioi Anargyroi jest zaledwie kilometr w tył, drogą, którą właśnie przyszłam. No jakoś nie wydaje mi się... Albo ktoś pomieszał / poprzestawiał dla żartu znaki, albo możliwe jest to, czemu zawsze zaprzeczała moja polonistka - chyba udało mi się cofać do przodu... ;)
Całą drogę nie spotykam żywej duszy, dopiero docierając do punktu widokowego napotykam dwóch chłopaków. Krótka rozmowa wykazuje, że jeden z nich pochodzi z Polski, więc od razu dużo lepiej się rozmawia. Chłopaki podjechali tu samochodem, więc słysząc, że planuję wracać na autobus, oferują podwózkę do Ayia Napa. Oczywiście, do pobliskiego parkingu nie prowadzą żadne ścieżki, więc idziemy na przełaj przez błotniste pustkowie, narzekając, że nasze buty na to zdecydowanie nie były przygotowane... Ale dla takich widoków (i podwózki samochodowej do centrum miasteczka ;) ) przecież warto spędzić potem trochę czasu na szorowaniu adidasów, prawda? ;)
Sam przylądek dzieli od hotelu Marina ok. 6 km, więc mamy tu dwie opcje do wyboru - albo spacer, albo podjechanie kursującym co godzinę autobusem nr 101. Ja zdecydowałam się na autobus, bo bilet kosztuje zaledwie 1,50€, a jednak swój ograniczony czas wolałam spędzić w samym rezerwacie, a nie w drodze do niego. Myślę jednak, że mogłaby to też być fajna trasa rowerowa :). Wysiadam z autobusu na przystanku w rezerwacie i kieruję się na Ścieżkę Afrodyty, jedną z wielu, jakie można znaleźć na wyspie - w końcu to na Cyprze bogini wyłoniła się z piany morskiej, a Cypryjczycy greckiej mitologii jeszcze nie zapomnieli... :) Ścieżka zrobiona jest chyba specjalnie pod ludzi takich jak moja mama, którzy chcą rozpoznać każdą napotkaną po drodze roślinę, bo tabliczek z podpisami jest tu całkiem sporo.
Wstęp na samą końcówkę przylądka jest zamknięty, bo znajduje się tam stacja nadawcza podlegająca brytyjskiej bazie wojskowej. Postawiono tam również transmiter fal radiowych - charakterystyczne kształty można zobaczyć z pobliskiego wzgórza. Biorąc pod uwagę, że ta część przylądka i tak wygląda na płaską i skalistą, nieszczególnie mnie tam ciągnie. W okolicy są miejsca, gdzie bez problemu znajdę piękniejsze widoki ;).
Narodowy Park Leśny Cape Greco obejmuje obszar ok. 385 hektarów, więc spokojnie możemy tu zaplanować całodzienną wędrówkę. To dobre miejsce dla tych, którzy lubią obserwować ptaki, bo sporo z tych wędrujących zatrzymuje się właśnie na półwyspie. Można tu natrafić na ok. 70 gatunków zwierząt i aż 400 gatunków roślin. Wydaje się to wręcz niewiarygodne, gdy patrzy się na ten skalisty krajobraz, tylko gdzieniegdzie porośnięty kępkami roślin. Zresztą te wapienne klify też mają swój urok, kto wie, czy nie większy nawet niż okoliczna roślinność?
Za to oznaczenie szlaku to chyba jakiś żart... i to dosłownie ;). Gdy wchodzę na Ścieżkę Afrodyty, staję przed drogowskazem: 2,5km w lewo do kaplicy i klifu Agioi Anargyroi, 1km w prawo do jaskiń nadmorskich. Wybieram drogę w prawo, bo ciągną mnie te jaskinie. Zabłądzić się tu nie da, ścieżka jest jedna i biegnie między skałami a wybrzeżem, wzdłuż linii brzegowej. Idę jednak już dość długo, co jakiś czas zerkam też w GPS, czy na pewno nie przegapiłam jakiejś ścieżki w bok... Wydaje mi się, że kilometr już dawno przeszłam, ale jaskiń dalej nie widzę. W końcu docieram do kolejnego drogowskazu, który mówi, że idąc dalej w tym samym kierunku, dotrę do jaskiń za... 2,5km. Za to Agioi Anargyroi jest zaledwie kilometr w tył, drogą, którą właśnie przyszłam. No jakoś nie wydaje mi się... Albo ktoś pomieszał / poprzestawiał dla żartu znaki, albo możliwe jest to, czemu zawsze zaprzeczała moja polonistka - chyba udało mi się cofać do przodu... ;)
Całą drogę nie spotykam żywej duszy, dopiero docierając do punktu widokowego napotykam dwóch chłopaków. Krótka rozmowa wykazuje, że jeden z nich pochodzi z Polski, więc od razu dużo lepiej się rozmawia. Chłopaki podjechali tu samochodem, więc słysząc, że planuję wracać na autobus, oferują podwózkę do Ayia Napa. Oczywiście, do pobliskiego parkingu nie prowadzą żadne ścieżki, więc idziemy na przełaj przez błotniste pustkowie, narzekając, że nasze buty na to zdecydowanie nie były przygotowane... Ale dla takich widoków (i podwózki samochodowej do centrum miasteczka ;) ) przecież warto spędzić potem trochę czasu na szorowaniu adidasów, prawda? ;)
0 Komentarze