Advertisement

Main Ad

Obserwując sowy na cmentarzu w Apetlon

Mam w pracy kolegę, którego największym hobby jest łowienie ryb i obserwowanie ptaków. Wszyscy w dziale żartują, że lepiej nie zaczynać z nim żadnego z tych tematów, bo jak się rozgada, to i godzinę może o tym mówić bez przerwy. Lubię ludzi z pasją, więc sama poruszam co jakiś czas te tematy - czasem dość nieświadomie ;). Chociażby wspominając, że na Cypr poleciałam między innymi dlatego, że chciałam zobaczyć flamingi, albo zachwycając się moim nowym kubkiem z sową (sowy są genialne!). W jednym z takich momentów kolega zaczął opowiadać, gdzie jeździ z Wiednia, by obserwować ptaki. Musiał być już chyba przyzwyczajony, że ludzie nie zawsze chcą tego słuchać, bo był wręcz zaskoczony, że wypytywałam o szczegóły i nawet zanotowałam sobie parę miejsc, które wspomniał. Ale był to początek stycznia, pogoda nieszczególna, do tego miałam inne plany... Więc te miejsca dodałam po prostu do mojej mapki "Co zobaczyć w Austrii" i stwierdziłam, że kiedyś zobaczę ;). A tu zaczął się luty, przychodzę któregoś dnia do pracy, siadam do komputera, a kolega podnosi głowę znad klawiatury i pyta: byłaś w Apetlon? Nazwa mi nic nie mówi, więc patrzę na niego pytającym wzrokiem. On wzdycha, po czym dodaje: na cmentarzu? To ja miałam na jakiś cmentarz jechać?! No sowy oglądać! Ach, no tak... No jeszcze nie, ale w sumie można by coś zaplanować. To weź się ogarnij, bo teraz jest idealna pogoda. Zaczęłam się śmiać, ale w gruncie rzeczy... dlaczego nie? I tak nie miałam planów na weekend, a sowy są w końcu genialne ;).
Kolega zwykł tam jeździć samochodem i zakładam, że to jest najlepsza opcja. Choć on i tak narzekał, że nad Jezioro Nezyderskie (to w tej okolicy, znanej zresztą z dużej ilości różnych gatunków ptaków, leży Apetlon) z Wiednia trzeba kilkadziesiąt minut jechać. Cóż, powinien się cieszyć, że jest zmotoryzowany, bo transportem publicznym nie jest tak łatwo. Ani tanio. Połączenia z dworca głównego w Wiedniu są co dwie godziny, a sama podróż trwa ok. 1,5 godziny (czyli łącznie ze dwie, jeśli nie mieszka się przy dworcu głównym ;) ). Najpierw jedzie się pociągiem do Neusiedl am See, a tam przesiada się w autobus 290 do Apetlon. Trochę mnie stresowała ta przesiadka, bo miałam na nią tylko pięć minut - autobus był dopasowany do rozkładu pociągów, które (na szczęście) były punktualne co do minuty. A ledwo wysiadłam z wagonu, natychmiast zobaczyłam stojący przed dworcem autobus, do którego skierowało się razem ze mną kilku innych pasażerów. W drodze powrotnej na przesiadkę miałam 15 minut - chyba stwierdzili, że autobusy nie są tak punktualne jak pociągi ;). Podróż transportem publicznym kosztuje 16,10€ w jedną stronę, co uważam za dość wysoką cenę za krótki wypad za miasto. No ale nie od dziś wiem, że nawet podróżowanie po Szwecji jest dużo tańsze od zwiedzania Austrii ;). Przy większej ilości osób nie ma nawet co patrzeć na transport publiczny, tylko wypożyczać auto. Ja takiej możliwości nie mam, więc zacisnęłam zęby i przesiadłam się z pociągu w autobus.
Wysiadam na przystanku Illmitzer Straße, który położony jest tuż obok niewielkiego cmentarza. Wchodzę na jego teren i natychmiast widzę rząd drzew biegnący wzdłuż głównej alejki. To właśnie tutaj według mojego kolegi miały przesiadywać sowy. Krzywię się na widok drzew iglastych - miałam nadzieję, że na pozbawionych liści gałęziach łatwiej będzie mi wypatrzeć ptaki (w końcu jestem dość ślepa :P), ale nie ma tak dobrze. Spaceruję z podniesioną głową, aż boli mnie kark, mrużę oczy pod słońce i zastanawiam się, czemu celowałam specjalnie w słoneczny dzień, skoro w pochmurny łatwiej byłoby patrzeć do góry... Kolega mi mówił, bym się szybko nie zniechęcała, że jemu z rodziną sporo zajęło zanim wypatrzył jakąkolwiek sowę, ale potem zaczął widzieć ich więcej i więcej. Więc chodzę wokół tych drzew i gapię się w te korony, aż mi trochę głupio, zwłaszcza, że obok mnie są ludzie, którzy przyszli tu się po prostu pomodlić przy grobach. Patrząc do góry zauważam w końcu gdzieś jakieś pióra, ale sowa jest tak dobrze ukryta, że właściwie nie da się jej zrobić dobrego zdjęcia zza gałęzi...
W pewnym momencie na cmentarz wchodzi rodzinka i od razu widzę, że są tu w tym samym celu co ja - młody chłopak ma aparat z dużym obiektywem, starsza pani trzyma w ręku lornetkę... i kierują się od razu do drzew, spoglądając do góry. W większej grupie dużo łatwiej im coś wypatrzeć i co rusz pokazują sobie ptaki ukryte wśród gałęzi. W pewnej chwili starsza pani wzywa mnie skinieniem ręki - rozglądam się zdezorientowana, czy to na pewno do mnie, ale ona kiwa głową i znów mnie przywołuje. Podchodzę i uśmiecham się szeroko, widząc niewielką uszatkę siedzącą na gałęzi. Kobieta też się śmieje, kiedy mówię, że to dobrze, że przyszli, bo bez nich byłam po prostu ślepa ;). Kolega miał rację - jak już wiedziało się, czego szukać wśród gałęzi, szybko odkryliśmy kilka innych ptaków.
Przy wyjściu z cmentarza starsza pani znów mnie zaczepia, a widząc, że mam problemy ze zrozumieniem jej akcentu, przerzuca się na hochdeutsch i stara się mówić powoli. Wyciąga do mnie rękę, na której leżą niewielkie kostki, po czym zaczyna mi tłumaczyć, że źle robiłam, patrząc w korony drzew. Sowy jedzą myszy. Nie szukaj więc sów na drzewach, ale szukaj ich śladów pod drzewami. Ptaki często skubią sobie pióra, a potem wypluwają resztki myszy wraz ze swoimi piórami. Szukaj na ziemi szarych kulek złożonych z kawałków kości i piór - gdzieś nad nimi muszą spać sowy. To, co tutaj mam to właśnie kości szczękowe myszy. Widzisz, tu jest kawałek górnej szczęki, a tu dolnej, z zębami. Patrzę z zaciekawieniem, ale też ze zdziwieniem, kto by zbierał kości szczękowe myszy? Jestem dentystką, lubię zęby - no tak, to wiele wyjaśnia ;). Podziękowałam kobiecie, która pomachała mi na pożegnanie i wsiadła do samochodu z resztą rodziny. Chyba się muszę jeszcze doszkolić, jeśli chcę dalej obserwować ptaki... ;)
Cmentarz jest nieduży, drzew też niewiele - szybko zmarzłam i zaczęłam myśleć, co dalej. W końcu na powrót do Wiednia musiałam jeszcze sporo poczekać, w najbliższym czasie nie miałam żadnego transportu. Skierowałam się więc do położonego niedaleko jeziora Lange Lacke, kolejnego niezmiernie popularnego punktu obserwacji ptaków. Zbudowali tam nawet specjalne drewniane wieżyczki, skąd można lepiej widzieć okolicę. Wokół jeziora biegnie około dziewięciokilometrowy szlak, który natychmiast przyciągnął mój wzrok. Będę musiała tu wrócić wiosną lub latem, gdy okolica się zazieleni i dni będą dłuższe i jaśniejsze - szlak wokół Lange Lacke wygląda jak coś, co powinno mi się spodobać... :)
Przy wejściu na teren parku narodowego znajdziemy też punkty informacyjne. Sama budka z informacją jest poza sezonem zamknięta, ale wciąż możemy przyjrzeć się mapom, poczytać o występujących tu w tym okresie ptakach, a także zaopatrzyć się w ulotki tematyczne. Przyznam, że wypatrzyłam już parę fajnych miejsc, które chciałabym odwiedzić... ale wciąż skręca mnie na samą myśl o tym, jak tam dojechać. W końcu za te same pieniądze i taki sam czas podróży mogę dzięki Wizzairowi czy Laudamotion odkryć kompletnie inny kraj ;). Będzie trzeba pomyśleć... ;)
Kieruję się z powrotem na przystanek, po drodze nie mijając żadnego sklepu, co mi przypomina, że znowu nie wzięłam ze sobą nic do picia ani jedzenia na drogę ;). W okolicy dworca Neusiedl am See też pustki, tylko na samym peronie jest niewielki automat, okupowany przez dwójkę turystów aż do ostatniej chwili, gdy odjeżdża pociąg. Siadam w wagonie, powoli rozmarzając - w sumie ten Apetlon to fajne miejsce, ale lepiej tu wpaść, gdy jest ciepło i ma się własny transport ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze