Advertisement

Main Ad

Kolacja i show w wiedeńskim Palazzo

Palazzo to jedno z takich miejsc, które - gdy pierwszy raz o nim usłyszymy - wywołuje w nas reakcję: chcę tam pójść! A potem zapoznajemy się z cenami i twierdzimy jednak, że w sumie to mnie aż tak bardzo nie interesuje... Miejsce reklamowane jest słowami dinner & show, czyli kolacja oraz pokazy (akrobatyczne). Pomysł wypadu do Palazzo wyszedł od dyrektora naszego działu, w ramach corocznej kolacji integracyjnej. Raz do roku wychodzimy gdzieś po pracy i za to wyjście pośrednio sami płacimy. Przez pośrednio mam na myśli tutaj fakt, że mamy w pracy możliwość zakupu po kosztach naszych produktów z wystaw i pokazów (czyli używanych, bez gwarancji, itp.) i pieniądze z zakupów trafiają do wspólnej skarbonki, przeznaczone właśnie na takie wyjścia integracyjne. Zazwyczaj jest to jednak zwykłe wyjście na kolację i piwo, tym razem jednak szef chciał zaszaleć (bo i my zaszaleliśmy z zakupami w pracy przed świętami ;) ). I tak w ostatni wieczór lutego trafiliśmy do Palazzo Vienna.
Pokazy w wiedeńskim Palazzo to imprezy biletowane, a w ramach biletu mamy też kolację - wszelkie napoje opłaca się dodatkowo i trzeba się pilnować, bo łatwo tutaj wydać dodatkowe kilkadziesiąt euro na osobę. A przecież już i sam bilet na pokaz nie jest najtańszy - miejsca najbardziej oddalone od sceny zaczynają się od 90 euro / osobę w dni robocze. Za stolik przy scenie w weekend zapłacimy nawet 160 euro... Dodatkowo warto pamiętać, że jak idziemy w mniejszym gronie i nie zajmujemy całego stolika, to najprawdopodobniej kogoś do nas dosadzą, w końcu miejsce nie może się zmarnować... ;) My mieliśmy miejsca nieco dalej od sceny - wciąż z dobrym widokiem, ale bez ryzyka bycia wywołanym do pokazów. Show zaczynał się o 19:30, jednak już na godzinę przed można było wejść do budynku i tak też zrobiliśmy. Chwilę postaliśmy w hallu wejściowym, gdzie był bar i możliwość zakupu napojów. Potem otworzono wejście na samą salę i tutaj większość z nas rozejrzała się z ciekawością. Już po samych cenach i wysłanym nam wcześniej menu spodziewaliśmy się, że to miejsce będzie takie... fancy. Luksusowe. Ekstrawaganckie. Jak wzięliśmy do rąk ciężkie sztućce, specjalnie oznaczone, że wykonano je ze srebra, wiedzieliśmy, że pod tym względem się nie myliliśmy... ;)
No i to wspomniane już menu! Gdy przejrzeliśmy je po raz pierwszy, przyszło nam na myśl tylko: ok, wygląda drogo, ale czy w ogóle się tym najemy? Co zaskakujące, porcje nie były małe, jak to często bywa w tych droższych restauracjach (gdzie bardziej chodzi o to, by się jedzeniem delektować, niż po prostu się najeść...) - w połowie deseru odłożyłam łyżeczkę, bo nie byłam w stanie więcej jeść. Starter: zapiekane jajko z kawiorem w sosie z szampana. Pierwsze danie: zupa szafranowa z pierożkami. Danie główne: cielęcina, cykoria, malinowe puree, wszystko w sosie opartym na jałowcu i dżinie. A na deser jeszcze tarta z lodami... Za menu odpowiada sławny austriacki kucharz i autor książek kucharskich Toni Mörwald. Oczywiście, ja o facecie nigdy wcześniej nie słyszałam, w przeciwieństwie do moich austriackich kolegów z pracy.
Ale nawet tak wyjątkowe menu nie tłumaczyłoby cen po sto kilkadziesiąt euro od osoby - i tu dochodzimy do samego przedstawienia. W dużej, okrągłej sali znajdują się dwie sceny. Jedna z boku, na której odbywają się występy muzyczne, a druga pośrodku pomieszczenia - tam z kolei odbywa się pokaz akrobacji. Przedstawienie trwa ok. 3,5 godziny i jego poszczególne części są oddzielone od siebie posiłkami. Jeśli chodzi o muzykę, usłyszymy tu sporo wielkich hitów (jak choćby Voulez-vous, Final countdown czy Tainted love), wszystko śpiewane na żywo i często przerywane zabawnymi żartami. W gruncie rzeczy te humorystyczne epizody były dla mnie dużym, pozytywnym zaskoczeniem, bo spodziewałam się jedynie pokazów akrobatycznych. Tymczasem był tam też i magik, grande Ricardo z Argentyny ze swoim hiszpańskim asystentem. Nie był to standardowy pokaz magiczny, ale raczej jego parodia, w której nic się nie udawało, ale i tak reakcją publiczności był śmiech i owacje.
Akrobacje również zbierały gromkie owacje i wywoływały wrażenie, czułam się trochę jak w cyrku. Facet wyginający się we wszystkie strony, wisząc na linie pod sufitem. Dziewczyna robiąca salta, startująca i lądująca na cienkiej rurze, podtrzymywanej w powietrzu przez dwóch facetów. Wszelkiego rodzaju skoki i wygibasy, o wykonaniu których zwykły śmiertelnik nie ma co nawet marzyć. Artyści występujący w Palazzo pochodzą z całego świata - od Australii, przez Rosję, Skandynawię, aż po Amerykę Łacińską. Nie wszyscy mówią po niemiecku, więc przedstawienie było prowadzone mieszanką niemiecko-angielską. Nigdy nie było wiadomo, w którym z tych języków przemówi następna osoba, a nie dziwiły nawet zdania wypowiedziane w połowie po niemiecku, a w połowie po angielsku. Mi to odpowiadało, bo rozumiałam wszystko poza kilkoma niemieckimi piosenkami, ale widziałam, że niektórym czasem ciężko było nadążyć.
Wyszłam z Palazzo naprawdę zachwycona, podobało mi się dużo bardziej, niż się tego na początku spodziewałam. Mam nadzieję, że ludziom przy sąsiednich stolikach też, mimo tego, że my byliśmy zdecydowanie najgłośniejszą częścią widowni - dobrze, że nie siedzieliśmy bliżej sceny, bo pewnie parę osób z chęcią by uczestniczyło w pokazach, a jednak... lepiej nie ;). Byliśmy też zdecydowanie najmłodszą grupą, ze średnią wieku 30+ (na sali niewiele było osób poniżej pięćdziesiątki...), co sprawiło, że na samym początku czuliśmy się nieco dziwnie. Ale szybko nam przeszło ;).
Trudno mi jednak otwarcie stwierdzić, że polecam kolację w Palazzo - głównie ze względu na dość zaporową cenę. Bądźmy szczerzy - nawet, gdybym wiedziała, jak fajne są te przedstawienia, mocno bym się zastanowiła przed wydaniem stu kilkudziesięciu euro w jeden wieczór i pewnie wolałabym jednak za te pieniądze polecieć na urlop. Dlatego tym bardziej się cieszę, że możliwość takiego wyjścia pojawiła się w pracy - zwłaszcza, że obecny sezon w Palazzo kończy się już dziesiątego marca (polecam śledzić ich stronę, by wiedzieć, kiedy będzie kolejny).

Prześlij komentarz

0 Komentarze