Advertisement

Main Ad

Sztokholmskie migawki - marzec

Minął prawie rok od mojej przeprowadzki ze Sztokholmu do Wiednia, zanim znów zawitałam na szwedzką ziemię. Nie to, że nie tęskniłam - wręcz przeciwnie, zwłaszcza za ludźmi - ale jakoś ciągle było nie po drodze, urlopu za mało i bilety za drogie. Ale w końcu Wizzair otworzył tanie połączenia Wiedeń-Skavsta i już na początek marca udało mi się znaleźć bilety za 10€ w jedną stronę i to w najlepszym możliwym terminie: piątek wieczór - poniedziałek wieczór. Czyli, krótko mówiąc, nie musiałam brać urlopu. Oczywiście, potem Wizz musiał mi przesunąć ten lot z piątkowego wieczoru na popołudnie i musiałam się urwać z pracy trochę, ale to już szczegół ;). Za to ciekawie wyszło, że ledwie parę dni po zabukowaniu biletów dowiedziałam się, że będę musiała jeszcze raz przylecieć do Sztokholmu w marcu... tym razem służbowo ;).
Po raz pierwszy przyleciałam - całkowicie prywatnie - na drugi weekend marca. Przezornie w stroju zimowym, mimo że w Wiedniu dzień wcześniej było chyba z 18 stopni i byłam przyzwyczajona raczej do tych temperatur ;). Skavsta zaś przywitała mnie wichurą i śnieżycą, że tylko mogłam kulić się w sobie, czekając na autobus. Niestety, nad ranem śnieg się już roztopił, choć podczas spaceru wciąż mogłam go zobaczyć na trawnikach. Wody Mälaren też były gdzieniegdzie wciąż pokryte lodem... Gdzie ta wiosna?
Weekend był bardzo intensywny z towarzyskiego punktu widzenia, na szczęście większość spotkań miałam zaplanowaną na popołudnia i wieczory/noce. Dlatego po śniadaniu wciąż mogłam wybrać się na krótki spacer - w sobotę zdecydowałam się na Gamla Stan i mój Södermalm. Choć było pochmurnie, a potem nawet zaczęło lać, mogłam się przez chwilę poczuć w Sztokholmie jak turystka ;)
Następnego dnia zrobiło się słonecznie i pięknie, choć mroźno - jak wylatywałam temperatura spadła do jakichś -5 stopni. Po czymś takim nawet załamanie pogody w Wiedniu (tylko 12 stopni!) wydawało się czymś przyjemnie ciepłym... ;) Korzystając ze słonecznego niedzielnego poranka, wybrałam się na spacer po kolejnym miejscu, gdzie turystki zabraknąć nie może - na otoczoną lodem wyspę Djurgården.
Na drugi wyjazd cieszyłam się chyba jeszcze bardziej - miałam uczestniczyć w konferencji trwającej od środy do piątku. Do Sztokholmu przylatywałam już we wtorek, a wracać mogłam... w niedzielę wieczorem, choć oczywiście weekend spędzałam już na własny koszt. Miałam na te dni mnóstwo planów, zarówno prywatnych, jak i służbowych... i chyba po prostu było tego za dużo ;).
Konferencja była intensywna - spotkania zaczynaliśmy między 8:30 a 9, a przeciągały się do po 18. A potem kolacje i integracje. Bardzo ucieszyłam się, gdy usłyszałam, że jeden z wieczorów spędzimy w Eataly na Östermalmie. Tę halę zakupowo-restauracyjną otworzono w ubiegłym roku i nie zdążyłam do niej zajrzeć. Byłam zaś już w takim miejscu we Włoszech i mega mi się podobało - zresztą ja uwielbiam włoskie jedzenie. W ramach integracji robiliśmy makaron, który potem musieliśmy zjeść ;). A gdy do sali weszła druga grupa (podzielono nas na pół, bo było nas za dużo jak na jedno pomieszczenie), my mogliśmy się wybrać na zwiedzanie hali z przewodnikiem. Zwiedzanie było połączone z testowaniem produktów - tutaj sery, tu szynki, tam pizza... Jak przyszła pora kolacji, to nie dałam rady w siebie wcisnąć nawet połowy dania. Nic dziwnego, że potem zdecydowaliśmy się na kilkudziesięciominutowy spacer do hotelu zamiast taksówki - trzeba było się choć trochę ruszyć...
Konferencja skończyła się w piątek po lunchu, więc pojechałam do koleżanki zostawić rzeczy w jej mieszkaniu i znów wyszłam na miasto. Byłam umówiona dopiero na wieczór, pogoda była piękna (choć wiało niemiłosiernie), więc zdecydowałam się na spacer po Kungsholmen. Umówiłyśmy się koło ratusza, więc w tej okolicy spędziłam najwięcej czasu. Zresztą, widoki są takie, że można po prostu chodzić z aparatem... :)
Swoją drogą, jakbyście kiedyś na głodnego zabłądzili w okolice Rådhuset, polecam restaurację The Border przy Hantverkargatan. Mają pyszne meksykańskie (choć nie tylko) jedzenie, fajny wystrój i muzykę, a do tego bez problemu znalazły się miejsca w piątkowy wieczór bez rezerwacji. Początkowo czaiłyśmy się na Orangeriet na wybrzeżu, ale tam - niestety - w piątek były tłumy. Nawet na dworze... Zresztą, Szwedzi w marcowym słońcu z chęcią już siedzieli na dworze, mimo silnego wiatru. Chyba tylko mi jest zawsze zimno ;).
Ale kiedy następnego dnia było mi zimno też w zamkniętym pomieszczeniu, choć stałam w kurtce zimowej, to stwierdziłam, że coś jest nie tak. Zanim dotarłam do mieszkania koleżanki, zauważyłam, że boli mnie chyba wszystko, nawet włosy na głowie. I końcówkę pobytu w Sztokholmie przewegetowałam z gorączką - chyba mój organizm wybitnie się broni przed szwedzką pogodą... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze