Wysiadamy na stacji metra Jaume I i rozglądamy się dookoła. Według mapy tuż obok nas powinna się rozpościerać Dzielnica Gotycka, a to jest nasz cel na piątkowe przedpołudnie. Obszar ten jest częścią starego miasta w Barcelonie (Ciutat Vella), a spora część zabudowy pochodzi z czasów średniowiecza, choć znajdziemy tu też ciekawostki i z czasów rzymskich. Inna bajka, że większość budowli wcale nie wygląda na tak stare - to zasługa licznych renowacji i przebudowy głównie z XIX wieku, turystom jednak wydaje się to nie przeszkadzać. Podczas przebudowy stawiano na neogotyk, więc w gruncie rzeczy powinna to być Dzielnica Neogotycka... ;)
Po krótkim spacerze docieramy do placu katedralnego, bo świątynia jest jednym z miejsc, które koniecznie chcemy odwiedzić. Zniechęca nas jednak ogromna kolejka, ciągnąca się od wejścia przez cały plac. Wejście do katedry jest bezpłatne w godzinach porannych, a po 12:30 wstęp kosztuje już 7€ - nic dziwnego zatem, że sporo osób chciało skorzystać z darmowego wstępu przed południem. My postanawiamy jednak zajrzeć tam innego dnia zaraz po otwarciu, a na chwilę obecną skręcić w sąsiednią uliczkę. Mijamy też bardzo ciekawy budynek, w którym mieści się siedziba arcybiskupa, ale tam akurat nie można wejść do środka i tylko spoglądamy zza bramy na dziedziniec.
Dzielnica Gotycka to niewątpliwie jedno z największych skupisk stoisk z pamiątkami w Barcelonie - co i rusz napotykamy na kolorowe sklepiki. Bywa dość drogo, no ale to w końcu stare miasto, czego się spodziewać? :) Z drugiej strony niektóre sklepy oferowały prawdziwe cudeńka z mozaik, których nie udało się nam już nigdzie indziej potem wypatrzeć. Za standardowymi pamiątkami w stylu magnesów czy pocztówek polecam jednak rozejrzeć się w innych miejscach - przy wielu atrakcjach turystycznych (króluje tu deptak do fontann) rozkładają się uliczni sprzedawcy oferujący pamiątkowe drobiazgi już od 1€. A najtańsze - choć nie powiem, że najładniejsze - pamiątki można znaleźć w sklepikach przy samym Parku Güell, nieco dalej od centrum... Ale znów, nie wszystko. Niektóre rzeczy są dużo tańsze, inne z kolei mają nawet dwukrotną przebitkę cenową w porównaniu z innymi dzielnicami w Barcelonie. Jak już na wstępie sprzedawca proponuje obniżenie ceny o dobre 30%, to wiedz, że coś jest na rzeczy ;).
Barcelona ma za to problem z... podwójną pocztą. W jednym ze sklepów z pamiątkami kupiliśmy pocztówki i znaczki, które okazały się naklejkami z kodem kreskowym. Skojarzyłam, że kiedyś dostałam kartkę z takim znaczkiem od Agnieszki - pocztówka dotarła po ponadmiesięcznej podróży z wielkim stemplem, że trafiła do złej skrzynki i trzeba było ją przekazać właściwej poczcie. Zaczęłam więc szukać w internecie, jaka to jest ta właściwa poczta, żeby moje kartki też nie wędrowały miesiąc. Internety mnie tu nie pocieszyły i wygląda na to, że w ogóle miałam szczęście, dostając swego czasu tamtą pocztówkę. Bo naklejki sprzedawane przez sklepy z pamiątkami są wydawane przez prywatną instytucję - Pocztę Katalońską. Posiada ona swoje specjalne, czerwone skrzynki, których właściwie nigdzie nie ma (a rozglądałam się przez pół pobytu), a z których przesyłki też nie zawsze dochodzą. Za to wszędzie można znaleźć wysokie, żółte skrzynki oficjalnej hiszpańskiej poczty - znaczki można kupić na poczcie lub w sklepikach Tabac. W końcu się poddaliśmy. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć skrzynek Poczty Katalońskiej, nie widziało nam się kupowanie jeszcze raz (i do tego droższych) znaczków, więc postanowiliśmy spróbować szczęścia i wrzuciliśmy kartki do żółtej skrzynki. Może coś dojdzie po paru miesiącach błądzenia...?
Jednym z najbardziej klimatycznych punktów w Dzielnicy Gotyckiej jest Plac Królewski (Plaça Reial). Otoczony arkadami plac jest pełen restauracji i nawet za dnia tętni życiem, choć podobno dopiero w nocy można tam naprawdę odkryć katalońskiego ducha ;). Jego głównym punktem jest fontanna, a wszędzie wokół rosną palmy, sprawiając, że plac wygląda dość egzotycznie. Nie da się tu również nie zauważyć bardzo ciekawych latarni - ich charakterystyczny kształt to zasługa Gaudiego. Rada miejska poprosiła młodego architekta, który dopiero co skończył studia, o zaprojektowanie oświetlenia na dwóch placach - Pla de Palau oraz właśnie Plaça Reial. Na Placu Królewskim znajdziemy dwie latarnie autorstwa Gaudiego, zakończone wizerunkiem dwóch węży oraz hełmem Merkurego, boga handlu (jako że położona na wybrzeżu Barcelona chciała w XIX wieku zabłysnąć jako słynny port handlowy).
Wszędzie też rzucają się w oczy porozwieszane żółto-czerwone pasy, flaga Katalonii (choć potem w Gironie zobaczyliśmy ich tyle, że Barcelona wydawała się zupełnie pozbawiona flag w porównaniu... ;) ). Z dodatkiem białej gwiazdy na niebieskim trójkącie powstaje Estelada, flaga katalońskiego ruchu niepodległościowego. Czasem przewiną się też wielkie litery SI - tak dla niepodległości Katalonii.
Spacerując z książkowym przewodnikiem, podążaliśmy szlakiem, odhaczając kolejne punkty. Szczerze mówiąc, większość z nich nie wywierała na mnie szczególnego wrażenia - pozostałości rzymskiego akweduktu, rzymskie kolumny, sklepik żydowski w miejscu dawnej synagogi, zamknięty kościół św. Filipa... Większą radość sprawiało zdecydowanie zboczenie z ustalonej trasy i po prostu spacerowanie wąskimi uliczkami, zaglądanie do sklepów z pamiątkami, próbowanie churrosów w jednej z kawiarni czy robienie zdjęć drzewom obwieszonym pomarańczami ;).
Na późne popołudnie zaplanowaliśmy sobie wizytę w Parku Güell, dokąd dojeżdżamy metrem. Ze stacji czeka nas krótki spacer, jednak szybko okazuje się, że lepiej tu nie podążać za Google Maps, jak to mam w zwyczaju. Ledwo próbuję się zorientować w terenie, wpatrzona w telefon, a już zagadują nas przechodnie i sprzedawcy w okolicznych sklepikach z pamiątkami. Nie skręcaj tędy, dalej prosto, a potem w lewo! Słuchamy się tych wskazówek i dobrze robimy, bo wskazana przez nich droga prowadzi do długich schodów ruchomych, prowadzących na wzgórze, na którym znajduje się park. Idąc z Googlem, musielibyśmy wchodzić pod górę pieszo, a jednak ruchome schody to fajna rzecz ;)
Park Güell to chyba najciekawsze podsumowanie współpracy pomiędzy Antonim Gaudim oraz jego przyjacielem i patronem, przedsiębiorcą Eusebim Güell. W Barcelonie znajdziemy sporo innych dzieł Gaudiego, stworzonych na przełomie XIX i XX wieku na zamówienie Güella i noszących jego nazwisko, do najbardziej znanych należą Pałac i Colonia Güell. Zlecenie na stworzenie dzielnicy dla bogatych na terenie parku Gaudi przyjął w 1900 roku. Niestety, projekt nie cieszył się spodziewaną popularnością i w efekcie powstało tylko kilka budynków - w jednym z nich Gaudi nawet sam zamieszkał. Nieukończony park wykupiło po latach miasto i szybko stał się popularną atrakcją Barcelony. Teren podzielony jest na dwie części - płatną i darmową, warto pospacerować po obu. W tej bezpłatnej części znajdziemy m.in. Wzgórze Trzech Krzyży, z którego mamy piękny widok na Barcelonę, mnóstwo palm, które obsiadły skrzeczące, zielone papużki, a także dom - muzeum Gaudiego.
Wstęp do płatnej części kosztuje 10€, choć pan przy wejściu komuś mówił, że bardzo wcześnie rano i późnym wieczorem wpuszczają już za darmo. Internet zaś poleca przyjście zaraz po otwarciu, kiedy jest mniej turystów... Wszyscy turyści chyba to przeczytali, bo już na dwa tygodnie przed bilety na przedpołudnie były w pełni wykupione ;). My zdecydowaliśmy się dopiero na późne popołudnie i choć ludzi było całkiem sporo, to udało nam się na spokojnie usiąść na słynnej ławeczce i zrobić zdjęcie dwóch charakterystycznych domków z Barceloną w tle.
Wokół tarasu widokowego wije się pięknie zdobiona kolorowymi mozaikami ławka, kolejne z dzieł Gaudiego. Jak na kamienne siedzisko, jest wyjątkowo wygodna - zresztą Gaudi lubił projektować meble w ten sposób, by jak najwygodniej dopasowywały się do ciała. Przy pracy nad ławką w Parku Güell architekt podobno kazał robotnikom siadać i oceniać, na ile jest wygodna, by wciąż można było coś dopracować.
Mi najbardziej wpadł w oko dość długi tunel, z jednej strony zamknięty tylko kamiennymi kolumnami. Oczywiście to jedno z takich miejsc, gdzie właściwie nie da się zrobić zdjęcia bez wchodzących w kadr turystów... ;)
Można też wejść do obu niewielkich domków przy wejściu - w jednym znajduje się sklepik z pamiątkami, a w drugim niewielkie muzeum (bardzo niewielkie, biorąc pod uwagę rozmiary budynku ;) ). Pod tarasem widokowym zaś znajduje się teren pełen kolumn - z założenia miał tu powstać plac targowy, ale nie wypaliło, jak i cały park. Pospacerowaliśmy po części płatnej może przez 1,5 godziny, po czym skierowaliśmy się do znajdującego się tuż obok Muzeum Gaudiego - w zamieszkiwanym przez niego kiedyś domku.
Casa Museu Gaudí był przez dziewiętnaście lat mieszkaniem architekta, a muzeum otwarto tu w 1963 roku. Nie jest ono duże, obejmuje zaledwie kilka pokoi na parterze i pierwszym piętrze. Najbardziej mi się spodobał interaktywny ekran, gdzie można było kliknąć na mapie Barcelony w zaznaczony obiekt autorstwa Gaudiego, by zobaczyć jego zdjęcia - ciekawa rzecz, w końcu nie wszędzie udało nam się dotrzeć. Poza tym sypialnia, kapliczka, trochę przedmiotów osobistych... No i wystawa stworzonych przez architekta mebli o bardzo różnorodnych kształtach, dopasowanych do ludzkiego ciała. Dobrze, że muzeum w pakiecie z Sagradą Familią wyszło nam taniej, bo nieszczególnie jest to miejsce, na które warto wydawać pieniądze.
Nasz plan na wieczór obejmował jeszcze pokaz fontann, ale do wieczora wciąż zostało trochę czasu. Dlatego zdecydowaliśmy się na spacer do oddalonego o ok. 1,5 km kolejnego domku zaprojektowanego przez Gaudiego. Casa Vicens został wybudowany w latach osiemdziesiątych XIX wieku i był to jeden z pierwszych projektów młodego architekta. Sporo tu ciekawych rozwiązań architektonicznych, ale fakt, brakuje tu tych dziwacznych kształtów, w których się Gaudi specjalizował w swojej późniejszej karierze. Niestety, budynek stoi przy wąskiej uliczce (swoją drogą, jego część musiano zburzyć, kiedy tę uliczkę poszerzano), więc ciężko zrobić dobre zdjęcie - z tak bliska całość się właściwie nie mieści w kadrze...
O zachodzie słońca docieramy w końcu do Plaça d'Espanya i podążając za tłumem, mijamy dwie wysokie wieżyczki, mając już przed sobą widok na pałac. To u jego stóp znajdują się fontanny, jedna z większych atrakcji turystycznych Barcelony, której nie mogłam przecież odpuścić. Właściwie wszyscy wychodzący z metra zmierzają w tym samym kierunku, choć do pokazu zostało jeszcze trochę czasu. Uwagę turystów starają się przyciągnąć liczni uliczni sprzedawcy, rozkładający na ziemi magnesy, wachlarze i przeróżne figurki. Zatrzymujemy się na wiadukcie, skąd fontanny powinno być lepiej widać niż z bardzo bliska. Co mnie zaskoczyło, woda nie leje się tam cały czas, ale fontanna - jeszcze bez podświetlenia - została uruchomiona na chwilę przed pokazem.
Wiosną pokazy na Font màgica (Magiczna fontanna) odbywają się tylko w czwartki, piątki i soboty o 21:00 i 21:30. My przychodzimy na ten pierwszy, przez co na początku może nie jest jeszcze zupełnie ciemno, ale nieszczególnie to przeszkadza. Bardziej - negatywnie - zaskoczył mnie fakt, że na położonym tuż przy fontannie wiadukcie nic nie słychać poza szumem wody i czasem przejeżdżającymi samochodami. Spodziewałam się, że muzyka będzie rozbrzmiewać wszędzie wokół, a tymczasem nie słyszałam żadnego utworu... Wiadukt miał jednak ten plus, że stojąc przy barierce, dało się łatwiej pilnować swoich rzeczy przez krążącymi wszędzie kieszonkowcami, którzy się tylko rozglądali, kto nie zwraca uwagi na torebkę czy plecak. Przy samej fontannie tłum był na tyle spory, że człowiek by pewnie nie poczuł, że ktoś go dotknął czy szturchnął... Sam pokaz był dość ciekawy - fajna gra świateł i wody, szczególnie kiedy pieniła się mocno na dole, by nagle wystrzelić do góry. Jednak od osławionych barcelońskich fontann spodziewałam się czegoś więcej - wracałam potem metrem ze świadomością, że tego dnia inne atrakcje wpadły mi w oko znacznie bardziej niż La Font màgica.
Po krótkim spacerze docieramy do placu katedralnego, bo świątynia jest jednym z miejsc, które koniecznie chcemy odwiedzić. Zniechęca nas jednak ogromna kolejka, ciągnąca się od wejścia przez cały plac. Wejście do katedry jest bezpłatne w godzinach porannych, a po 12:30 wstęp kosztuje już 7€ - nic dziwnego zatem, że sporo osób chciało skorzystać z darmowego wstępu przed południem. My postanawiamy jednak zajrzeć tam innego dnia zaraz po otwarciu, a na chwilę obecną skręcić w sąsiednią uliczkę. Mijamy też bardzo ciekawy budynek, w którym mieści się siedziba arcybiskupa, ale tam akurat nie można wejść do środka i tylko spoglądamy zza bramy na dziedziniec.
Dzielnica Gotycka to niewątpliwie jedno z największych skupisk stoisk z pamiątkami w Barcelonie - co i rusz napotykamy na kolorowe sklepiki. Bywa dość drogo, no ale to w końcu stare miasto, czego się spodziewać? :) Z drugiej strony niektóre sklepy oferowały prawdziwe cudeńka z mozaik, których nie udało się nam już nigdzie indziej potem wypatrzeć. Za standardowymi pamiątkami w stylu magnesów czy pocztówek polecam jednak rozejrzeć się w innych miejscach - przy wielu atrakcjach turystycznych (króluje tu deptak do fontann) rozkładają się uliczni sprzedawcy oferujący pamiątkowe drobiazgi już od 1€. A najtańsze - choć nie powiem, że najładniejsze - pamiątki można znaleźć w sklepikach przy samym Parku Güell, nieco dalej od centrum... Ale znów, nie wszystko. Niektóre rzeczy są dużo tańsze, inne z kolei mają nawet dwukrotną przebitkę cenową w porównaniu z innymi dzielnicami w Barcelonie. Jak już na wstępie sprzedawca proponuje obniżenie ceny o dobre 30%, to wiedz, że coś jest na rzeczy ;).
Barcelona ma za to problem z... podwójną pocztą. W jednym ze sklepów z pamiątkami kupiliśmy pocztówki i znaczki, które okazały się naklejkami z kodem kreskowym. Skojarzyłam, że kiedyś dostałam kartkę z takim znaczkiem od Agnieszki - pocztówka dotarła po ponadmiesięcznej podróży z wielkim stemplem, że trafiła do złej skrzynki i trzeba było ją przekazać właściwej poczcie. Zaczęłam więc szukać w internecie, jaka to jest ta właściwa poczta, żeby moje kartki też nie wędrowały miesiąc. Internety mnie tu nie pocieszyły i wygląda na to, że w ogóle miałam szczęście, dostając swego czasu tamtą pocztówkę. Bo naklejki sprzedawane przez sklepy z pamiątkami są wydawane przez prywatną instytucję - Pocztę Katalońską. Posiada ona swoje specjalne, czerwone skrzynki, których właściwie nigdzie nie ma (a rozglądałam się przez pół pobytu), a z których przesyłki też nie zawsze dochodzą. Za to wszędzie można znaleźć wysokie, żółte skrzynki oficjalnej hiszpańskiej poczty - znaczki można kupić na poczcie lub w sklepikach Tabac. W końcu się poddaliśmy. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć skrzynek Poczty Katalońskiej, nie widziało nam się kupowanie jeszcze raz (i do tego droższych) znaczków, więc postanowiliśmy spróbować szczęścia i wrzuciliśmy kartki do żółtej skrzynki. Może coś dojdzie po paru miesiącach błądzenia...?
Jednym z najbardziej klimatycznych punktów w Dzielnicy Gotyckiej jest Plac Królewski (Plaça Reial). Otoczony arkadami plac jest pełen restauracji i nawet za dnia tętni życiem, choć podobno dopiero w nocy można tam naprawdę odkryć katalońskiego ducha ;). Jego głównym punktem jest fontanna, a wszędzie wokół rosną palmy, sprawiając, że plac wygląda dość egzotycznie. Nie da się tu również nie zauważyć bardzo ciekawych latarni - ich charakterystyczny kształt to zasługa Gaudiego. Rada miejska poprosiła młodego architekta, który dopiero co skończył studia, o zaprojektowanie oświetlenia na dwóch placach - Pla de Palau oraz właśnie Plaça Reial. Na Placu Królewskim znajdziemy dwie latarnie autorstwa Gaudiego, zakończone wizerunkiem dwóch węży oraz hełmem Merkurego, boga handlu (jako że położona na wybrzeżu Barcelona chciała w XIX wieku zabłysnąć jako słynny port handlowy).
Wszędzie też rzucają się w oczy porozwieszane żółto-czerwone pasy, flaga Katalonii (choć potem w Gironie zobaczyliśmy ich tyle, że Barcelona wydawała się zupełnie pozbawiona flag w porównaniu... ;) ). Z dodatkiem białej gwiazdy na niebieskim trójkącie powstaje Estelada, flaga katalońskiego ruchu niepodległościowego. Czasem przewiną się też wielkie litery SI - tak dla niepodległości Katalonii.
Spacerując z książkowym przewodnikiem, podążaliśmy szlakiem, odhaczając kolejne punkty. Szczerze mówiąc, większość z nich nie wywierała na mnie szczególnego wrażenia - pozostałości rzymskiego akweduktu, rzymskie kolumny, sklepik żydowski w miejscu dawnej synagogi, zamknięty kościół św. Filipa... Większą radość sprawiało zdecydowanie zboczenie z ustalonej trasy i po prostu spacerowanie wąskimi uliczkami, zaglądanie do sklepów z pamiątkami, próbowanie churrosów w jednej z kawiarni czy robienie zdjęć drzewom obwieszonym pomarańczami ;).
Na późne popołudnie zaplanowaliśmy sobie wizytę w Parku Güell, dokąd dojeżdżamy metrem. Ze stacji czeka nas krótki spacer, jednak szybko okazuje się, że lepiej tu nie podążać za Google Maps, jak to mam w zwyczaju. Ledwo próbuję się zorientować w terenie, wpatrzona w telefon, a już zagadują nas przechodnie i sprzedawcy w okolicznych sklepikach z pamiątkami. Nie skręcaj tędy, dalej prosto, a potem w lewo! Słuchamy się tych wskazówek i dobrze robimy, bo wskazana przez nich droga prowadzi do długich schodów ruchomych, prowadzących na wzgórze, na którym znajduje się park. Idąc z Googlem, musielibyśmy wchodzić pod górę pieszo, a jednak ruchome schody to fajna rzecz ;)
Park Güell to chyba najciekawsze podsumowanie współpracy pomiędzy Antonim Gaudim oraz jego przyjacielem i patronem, przedsiębiorcą Eusebim Güell. W Barcelonie znajdziemy sporo innych dzieł Gaudiego, stworzonych na przełomie XIX i XX wieku na zamówienie Güella i noszących jego nazwisko, do najbardziej znanych należą Pałac i Colonia Güell. Zlecenie na stworzenie dzielnicy dla bogatych na terenie parku Gaudi przyjął w 1900 roku. Niestety, projekt nie cieszył się spodziewaną popularnością i w efekcie powstało tylko kilka budynków - w jednym z nich Gaudi nawet sam zamieszkał. Nieukończony park wykupiło po latach miasto i szybko stał się popularną atrakcją Barcelony. Teren podzielony jest na dwie części - płatną i darmową, warto pospacerować po obu. W tej bezpłatnej części znajdziemy m.in. Wzgórze Trzech Krzyży, z którego mamy piękny widok na Barcelonę, mnóstwo palm, które obsiadły skrzeczące, zielone papużki, a także dom - muzeum Gaudiego.
Wstęp do płatnej części kosztuje 10€, choć pan przy wejściu komuś mówił, że bardzo wcześnie rano i późnym wieczorem wpuszczają już za darmo. Internet zaś poleca przyjście zaraz po otwarciu, kiedy jest mniej turystów... Wszyscy turyści chyba to przeczytali, bo już na dwa tygodnie przed bilety na przedpołudnie były w pełni wykupione ;). My zdecydowaliśmy się dopiero na późne popołudnie i choć ludzi było całkiem sporo, to udało nam się na spokojnie usiąść na słynnej ławeczce i zrobić zdjęcie dwóch charakterystycznych domków z Barceloną w tle.
Wokół tarasu widokowego wije się pięknie zdobiona kolorowymi mozaikami ławka, kolejne z dzieł Gaudiego. Jak na kamienne siedzisko, jest wyjątkowo wygodna - zresztą Gaudi lubił projektować meble w ten sposób, by jak najwygodniej dopasowywały się do ciała. Przy pracy nad ławką w Parku Güell architekt podobno kazał robotnikom siadać i oceniać, na ile jest wygodna, by wciąż można było coś dopracować.
Mi najbardziej wpadł w oko dość długi tunel, z jednej strony zamknięty tylko kamiennymi kolumnami. Oczywiście to jedno z takich miejsc, gdzie właściwie nie da się zrobić zdjęcia bez wchodzących w kadr turystów... ;)
Można też wejść do obu niewielkich domków przy wejściu - w jednym znajduje się sklepik z pamiątkami, a w drugim niewielkie muzeum (bardzo niewielkie, biorąc pod uwagę rozmiary budynku ;) ). Pod tarasem widokowym zaś znajduje się teren pełen kolumn - z założenia miał tu powstać plac targowy, ale nie wypaliło, jak i cały park. Pospacerowaliśmy po części płatnej może przez 1,5 godziny, po czym skierowaliśmy się do znajdującego się tuż obok Muzeum Gaudiego - w zamieszkiwanym przez niego kiedyś domku.
Casa Museu Gaudí był przez dziewiętnaście lat mieszkaniem architekta, a muzeum otwarto tu w 1963 roku. Nie jest ono duże, obejmuje zaledwie kilka pokoi na parterze i pierwszym piętrze. Najbardziej mi się spodobał interaktywny ekran, gdzie można było kliknąć na mapie Barcelony w zaznaczony obiekt autorstwa Gaudiego, by zobaczyć jego zdjęcia - ciekawa rzecz, w końcu nie wszędzie udało nam się dotrzeć. Poza tym sypialnia, kapliczka, trochę przedmiotów osobistych... No i wystawa stworzonych przez architekta mebli o bardzo różnorodnych kształtach, dopasowanych do ludzkiego ciała. Dobrze, że muzeum w pakiecie z Sagradą Familią wyszło nam taniej, bo nieszczególnie jest to miejsce, na które warto wydawać pieniądze.
Nasz plan na wieczór obejmował jeszcze pokaz fontann, ale do wieczora wciąż zostało trochę czasu. Dlatego zdecydowaliśmy się na spacer do oddalonego o ok. 1,5 km kolejnego domku zaprojektowanego przez Gaudiego. Casa Vicens został wybudowany w latach osiemdziesiątych XIX wieku i był to jeden z pierwszych projektów młodego architekta. Sporo tu ciekawych rozwiązań architektonicznych, ale fakt, brakuje tu tych dziwacznych kształtów, w których się Gaudi specjalizował w swojej późniejszej karierze. Niestety, budynek stoi przy wąskiej uliczce (swoją drogą, jego część musiano zburzyć, kiedy tę uliczkę poszerzano), więc ciężko zrobić dobre zdjęcie - z tak bliska całość się właściwie nie mieści w kadrze...
O zachodzie słońca docieramy w końcu do Plaça d'Espanya i podążając za tłumem, mijamy dwie wysokie wieżyczki, mając już przed sobą widok na pałac. To u jego stóp znajdują się fontanny, jedna z większych atrakcji turystycznych Barcelony, której nie mogłam przecież odpuścić. Właściwie wszyscy wychodzący z metra zmierzają w tym samym kierunku, choć do pokazu zostało jeszcze trochę czasu. Uwagę turystów starają się przyciągnąć liczni uliczni sprzedawcy, rozkładający na ziemi magnesy, wachlarze i przeróżne figurki. Zatrzymujemy się na wiadukcie, skąd fontanny powinno być lepiej widać niż z bardzo bliska. Co mnie zaskoczyło, woda nie leje się tam cały czas, ale fontanna - jeszcze bez podświetlenia - została uruchomiona na chwilę przed pokazem.
Wiosną pokazy na Font màgica (Magiczna fontanna) odbywają się tylko w czwartki, piątki i soboty o 21:00 i 21:30. My przychodzimy na ten pierwszy, przez co na początku może nie jest jeszcze zupełnie ciemno, ale nieszczególnie to przeszkadza. Bardziej - negatywnie - zaskoczył mnie fakt, że na położonym tuż przy fontannie wiadukcie nic nie słychać poza szumem wody i czasem przejeżdżającymi samochodami. Spodziewałam się, że muzyka będzie rozbrzmiewać wszędzie wokół, a tymczasem nie słyszałam żadnego utworu... Wiadukt miał jednak ten plus, że stojąc przy barierce, dało się łatwiej pilnować swoich rzeczy przez krążącymi wszędzie kieszonkowcami, którzy się tylko rozglądali, kto nie zwraca uwagi na torebkę czy plecak. Przy samej fontannie tłum był na tyle spory, że człowiek by pewnie nie poczuł, że ktoś go dotknął czy szturchnął... Sam pokaz był dość ciekawy - fajna gra świateł i wody, szczególnie kiedy pieniła się mocno na dole, by nagle wystrzelić do góry. Jednak od osławionych barcelońskich fontann spodziewałam się czegoś więcej - wracałam potem metrem ze świadomością, że tego dnia inne atrakcje wpadły mi w oko znacznie bardziej niż La Font màgica.
0 Komentarze