Advertisement

Main Ad

Wycieczka do Girony

13,90€ w jedną stronę, jeśli kupuje się bilet na pociąg dopiero dzień wcześniej, oraz niecałe czterdzieści minut jazdy. Tyle wystarczy, by zamienić Barcelonę na Gironę na jeden dzień, a to był akurat pomysł, który bardzo chciałam wprowadzić w życie. Po pierwsze dlatego, że internet przedstawiał Gironę jako małe, lecz niezwykle urokliwe miasteczko, akurat na jednodniowy wypad. A po drugie, bo nie oszukujmy się, ja nie usiedzę całego tygodnia w miejscu - trzeba się gdzieś na chwilę z tej Barcelony wyrwać... ;) Zatem w piątkowy wieczór kupiłam bilety przez internet i już następnego dnia, po przejściu kontroli dworcowej niemal jak na lotnisku, wsiedliśmy w pociąg na dworcu Sants i wyruszyliśmy do Girony.
Z dworca w Gironie czeka nas niecałe piętnaście minut spaceru do informacji turystycznej w centrum miasteczka. Od tego miejsca chcemy zacząć - wziąć jakieś mapki, wypytać o atrakcje must-see. Pani zaznacza na mapce punkty w obrębie starego miasta, których nie możemy przegapić podczas jednodniowej wycieczki i w oparciu o te informacje postanawiamy zwiedzać Gironę.
Na początek idzie Passeig de la Muralla, czyli wybieramy się na spacer po murach miejskich. Z rana nie patrzymy jeszcze na zegarek i decydujemy się na całą trasę murami, liczącą sobie około trzech kilometrów. Biegnie ona wzdłuż całego starego miasta i stanowi świetny punkt widokowy, zwłaszcza, że w wielu miejscach możemy wejść wyżej - na basztę czy wieżyczki strażnicze. Mury miejskie wybudowano w XIV wieku na pozostałościach fortyfikacji rzymskich - niestety, część zburzono w XIX wieku, żeby miasto mogło się dalej rozrastać. Dlatego też część murów może wydawać się nowa - zostały one niedawno zrekonstruowane, by stworzyć w miarę ciągłą trasę turystyczną. Zatem spacerujemy, zatrzymując się, gdzie tylko się da, by zrobić kolejne zdjęcia... :)
Po zejściu z murów niemal natychmiast znajdujemy się u stóp katedry poświęconej Maryi - Catedral de Santa Maria de Girona. Im bardziej się zbliżamy do świątyni, tym potężniejsza się wydaje - szczególnie od frontu, gdzie do wejścia biegną schody. Katedra jest jednym z punktów obowiązkowych w mieście według pani z informacji turystycznej, ale i bez jej rady na pewno zajrzelibyśmy do środka. Bilet łączony za 7€ obejmuje katedrę i bazylikę św. Feliksa oraz audio-przewodnika (niestety, nie było po polsku).
Dokładną datę wybudowania katedry trudno określić, ale biskupstwo w Gironie istnieje już od VI wieku, czyli - jakby nie patrzeć - dość długo. Oczywiście z pierwotnej świątyni do dziś nic już nie zostało, ale kolejne kościoły były budowane na ruinach poprzednich - przez jakiś czas rolę katedry pełniła też bazylika p.w. św. Feliksa. Za początek obecnej katedry można zaś uznać pierwszą połowę XI wieku - w 1038 roku konsekrowano świątynię podczas mszy na głównym ołtarzu. Wybudowany w stylu romańskim kościół wkrótce przestał wystarczać i już w XIV wieku nakazano jego rozbudowę - tym razem we wszechobecnym stylu gotyckim. XVIII wiek i era baroku przyniosły kolejne zmiany: bogato zdobioną fasadę, schody prowadzące do katedry oraz dzwonnicę.
Pierwsze, co przyciąga uwagę po wejściu do katedry, to przestrzeń. Nawa świątyni ma 22 metry szerokości i ustępuje w tym jedynie bazylice św. Piotra. A Watykan to Watykan - to kompletnie inna bajka przecież. Jeśli chodzi o katedry, ta w Gironie szczyci się posiadaniem najszerszej nawy na świecie i nie da się ukryć, robi to wrażenie. Zwykłe zdjęcia nie oddadzą tych rozmiarów, ale polecam zajrzeć do obrazu 3D na stronie katedry - oni mogli to nawet ująć bez ludzi ;). W cenie biletu do katedry możemy też zwiedzić niewielki skarbiec oraz przespacerować się po krużgankach.
Nie ma chyba nic fajniejszego w zwiedzaniu niż spacer po wąskich, klimatycznych uliczkach starego miasta. Jest ono dość kompaktowe i czuję się wręcz zaskoczona, jak szybko da się przejść z jednego końca na drugi (zwłaszcza porównując do dłuuugiego spaceru po murach). Znajdziemy tu kompletną mieszankę stylów architektury i historii - od pozostałości po czasach rzymskich, przez budowle arabskie, gotyckie, barokowe, dawne domy żydowskie. Niektóre są świetnie zachowane, inne wymagały współczesnych renowacji. Zgłodniawszy, zaglądamy też do restauracji Mon Oncle, gdzie za przyzwoitą cenę dostajemy smaczne tapasy oraz miejscowe piwo / wino.
Najedzeni spoglądamy na zegarek i wychodzi na to, że powoli wypadałoby się streszczać. Pociąg powrotny jest zarezerwowany na konkretną godzinę, a my trochę czasu zabawiliśmy na murach, w katedrze... I wciąż mamy zaznaczone na mapce kilka punktów, które koniecznie chcemy zobaczyć. Na pierwszy ogień idzie bazylika św. Feliksa, mamy w końcu kupiony w katedrze bilet łączony na dwie atrakcje. Świątynia powstała w stylu gotyckim w XIV wieku, a charakterystyczna, dobudowana nieco później wieża, góruje nad miastem.
Jedną z największych ciekawostek w bazylice jest kaplica św. Narcyza - biskupa, męczennika i patrona Girony. Barokowa kaplica została zaprojektowana przez Venturę Rodrígueza pod koniec XVIII wieku. Znajdują się w niej najstarsze zachowane obiekty związane z kultem świętego (którego istnienie jest, swoją drogą, poddawane w wątpliwość, bo weź udowodnij, że ktoś taki żył w III wieku, jak nie zachowały się żadne dokumenty...), w tym XIII-wieczny alabastrowy sarkofag.
Ostatnim miejscem, do którego decydujemy się zajrzeć do środka, są łaźnie arabskie. To dwunastowieczna, niewielka budowla, zachowana w całkiem niezłym stanie dzięki procesom renowacyjnym z XX wieku. Łaźnie zbudowane w stylu arabskim z domieszkami romańskimi, pełniły swoją rolę mniej więcej do XIV wieku. Wstęp kosztuje zaledwie 2€, a w środku spędzimy tylko kilka minut, przechodząc przez poszczególne pomieszczenia. Największe wrażenie zdecydowanie robi to pierwsze, służące niegdyś jako przebieralnia - o odnowienie reszty aż tak bardzo nie zadbano.
Jeszcze tylko ostatni spacer, by choć z zewnątrz zobaczyć ostatnie must-see z mapki otrzymanej w informacji turystycznej, w tym (niestety, zamkniętą) kaplicę św. Mikołaja (Capella de Sant Nicolau). Żałuję trochę, że nie zarezerwowałam pociągu powrotnego na później, ale kto by się spodziewał, że siedem godzin nie wystarczy na zwiedzenie całego małego miasteczka tak dobrze, jakbyśmy tego chcieli? ;)
Zmierzając w kierunku dworca, przekraczamy znów rzekę Onyar - tym razem innym mostem: Pont de les Peixateries Velles. Charakterystyczna, metalowa konstrukcja zwana jest też mostem Eiffla, bo zaprojektował ją sam Gustave Eiffel. Tak, ten sam od słynnej wieży w Paryżu. Most takiego wrażenia jak wieża nie wywołuje, ale i tak warto na niego wejść, by przyjrzeć się kolorowym domkom wyrastającym na brzegu rzeki. Ot, na pożegnanie z Gironą ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze