Advertisement

Main Ad

Niedziela w Lublanie

Wszelakie strony internetowe jednogłośnie twierdziły, że na Lublanę wystarczy poświęcić zaledwie jeden dzień, postanowiliśmy więc zaufać internetom. Na ten dzień wybraliśmy niedzielę, bo wtedy można parkować na miejskich ulicach za darmo, a skoro jest taka możliwość, to głupio byłoby z niej nie skorzystać ;). Do tego prognoza na niedzielę była zdecydowanie najlepsza - 30 stopni i słońce. Niby po południu zaczęło się trochę chmurzyć, ale i tak udało nam się uciec z Lublany, zanim się rozpadało. A wyjeżdżając, przyznaliśmy internetom rację - słoweńska stolica faktycznie jest idealna na jeden dzień.
Zostawiamy samochód niemalże w centrum, zaledwie parę minut spacerem od Smoczego Mostu (Zmajski most). Zbudowano go na początku XX wieku jako Most Jubileuszowy Cesarza Franciszka Józefa (Słowenia była wtedy częścią Monarchii Austro-Węgierskiej), a swoją obecną nazwę otrzymał dopiero w 1919 roku. Na czterech brzegach mostu znajdują się posągi zielonych smoków, a wzdłuż balustrady znajdziemy jeszcze szesnaście mniejszych figurek. Podobno krąży legenda, że smoki poruszą ogonem, gdy na most wejdzie jakaś dziewica... ;)
Standardowo (jak na mnie) zaczynamy od informacji turystycznej, gdzie można dostać mapę miasta i wypytać o to, co obowiązkowo trzeba zobaczyć w Lublanie podczas jednodniowej wizyty. I upewnić się, że faktycznie mogliśmy zaparkować za darmo tam, gdzie zaparkowaliśmy ;). Następnie przechodzimy przez kolejny charakterystyczny most - tzw. Potrójny (Tromostovje), bo to faktycznie jakby trzy mosty zbite pod różnymi kątami w jeden. Niestety, żeby to fajnie ująć, trzeba by wejść gdzieś na górę, a takiej możliwości tu nie mamy. Przechodzimy więc przez most i znajdujemy się na placu Prešeren, na którym postawiono pomnik France'a Prešerena, słoweńskiego poety narodowego. Nad samym placem góruje zaś różowawy kościół franciszkanów.
Franciszkański kościół p.w. Zwiastowania NMP to była - obok katedry - jedna z dwóch świątyń, które koniecznie chciałam zobaczyć w słoweńskiej stolicy. Zbudowany w połowie XVII wieku w stylu wczesnobarokowym wciąż zachował sporo ze swojego oryginalnego wystroju. Z większych zmian przeprowadzonych w międzyczasie wspomnieć trzeba rekonstrukcję fasady z XIX wieku oraz freski na suficie. W 1895 roku Lublanę nawiedziło trzęsienie ziemi, które spowodowało liczne pęknięcia na sklepieniu świątyni. Trzeba było je więc naprawić, a freski namalować od nowa - zajął się tym w 1936 roku Matej Sternen. W efekcie barokowe wnętrze i odnowione malowidła sprawiają, że wystrój kościoła naprawdę robi wrażenie.
Po wyjściu z kościoła, z mapą w ręku wybieramy się na spacer po okolicy. Stare Miasto w Lublanie jest naprawdę niewielkie i można się po nim poruszać pieszo, nawet jeśli ciepło daje się trochę we znaki (moje odczuwanie temperatury sprawia, że gdy inni narzekają jak gorąco, ja wyskakuję z czymś w stylu ale przyjemnie ciepło! ;) ). Choć najbardziej turystyczna część miasta to ta wzdłuż rzeki Ljubljanicy oraz okolice katedry, my to zostawiamy sobie na troszkę później. Teraz mijamy kolorowe kamieniczki, ciekawe fontanny (kto wpadł na pomysł fontanny z grubymi konikami obdarzonymi wyjątkowo dużym przyrodzeniem?), czy Nebotičnik - dziś niepozorny wieżowiec, ale kiedy go budowano w latach trzydziestych była to najwyższa budowla w całej Jugosławii.
Docieramy też do Placu Republiki (Trg republike), otoczonego tak brzydkimi, komunistycznymi budynkami, że nawet nie chciało się im robić zdjęć. Wszystkie były zaprojektowane przez Edvarda Ravnikara - wszystkie poza parlamentem, który teraz wyróżnia się zdecydowanie na plus. Zaskoczył nas właściwie brak jakiejkolwiek ochrony czy barierek wokół parlamentu - chwilę nam zajęło zorientowanie się, że to faktycznie właśnie ten budynek. Widocznie w Słowenii jest dość spokojnie... ;) Na Placu Republiki znajdziemy też kilka pomników, największym z nich jest Pomnik Rewolucji z 1975 roku.
W okolicach Nowego Placu docieramy do brzegu Ljubljanicy i decydujemy się na spacer promenadą wzdłuż rzeki. Widoki są naprawdę ładne, a liczne knajpki po obu stronach rzucają też trochę cienia, niektóre korzystają też ze spryskiwaczy. Odbijamy też trochę w bok, by zajrzeć do lodziarni Vigo, gdzie mają podobno najlepsze lody w Lublanie. Pełen zachwyt - zdecydowanie jedne z najlepszych lodów, jakie kiedykolwiek jadłam, więc z całego serca mogę polecić; szczególnie kokosowe i sorbet czekoladowo-pomarańczowy...
Czas w końcu odwiedzić i katedrę, więc podchodzimy na Plac Miejski, nad którym wznosi się ratusz. Wzdłuż uliczki Ciril-Metodov trg, która prowadzi do świątyni, znajduje się mnóstwo sklepików z pamiątkami. Muszę przyznać, że Lublana rozczarowała mnie pod kątem magnesów - choć wybór był dość spory, to większość płaskich, nijakich, ze zdjęciami... Nie do końca to, co zbieram ;). Na wejście do katedry trzeba trochę poczekać - niedziele oznaczają też czasem msze święte i czasowo zamknięte kościoły. Można więc przyjrzeć się zewnętrznym drzwiom do katedry - zostały tu wstawione w 1996 roku, na 1250 rocznicę przyjęcia chrześcijaństwa przez ziemie słoweńskie. Boczne wejście (to, przy którym znajduje się kasa biletowa) jest zdobione rzeźbami z brązu przedstawiającymi dwudziestowiecznych biskupów Lublany.
W końcu jednak katedra św. Mikołaja jest znów otwarta dla zwiedzających, więc płacimy za bilety i wchodzimy do środka, zanim zleci się tam tłum turystów. Barokowa budowla została konsekrowana w 1707 roku, zajmując miejsce wcześniejszej, gotyckiej katedry. Tutaj również, jak w kościele franciszkańskim, większość wystroju wnętrza jest oryginalna. Zachowały się też freski z początku XVIII wieku. Choć katedra nie jest duża, to barokowe wnętrze naprawdę przypadło mi do gustu - szczególnie pięknie zdobione balkony z organami po obu stronach ołtarza.
Na zakończenie naszej wizyty w Lublanie postanawiamy wejść na wzgórze zamkowe. Można też wjechać kolejką, ale jest na tyle nisko, a do tego idzie się przez zacieniony las, że kolejka nieszczególnie ma dla nas sens. Choć nie zaprzeczę, że wygodniej byłoby iść w innych butach niż sandały na koturnie ;). Duża część zamku to obszar biletowany, ale nie decydujemy się na kupno biletu. Fakt, obejmuje on wieżę widokową, ale z murów rozciąga się też niczego sobie widok, a pozostałe atrakcje w cenie - m.in. Muzeum Historii Słowenii czy Muzeum Kukiełek - po prostu nas nie interesują.
Będąc na terenie zamku, warto też zajrzeć do kaplicy św. Jerzego, jednej z najstarszych jego części. Oryginalnie powstała w stylu gotyckim, jednak większość wnętrza została zastąpiona stylem barokowym w połowie XVIII wieku. To wtedy powstały charakterystyczne freski na sklepieniu, przedstawiające herby miejscowych możnych. W 1992 roku przeprowadzano kolejne renowacje i odkryto wtedy oryginalne, gotyckie freski w okolicy ołtarza, których fragmenty można dziś oglądać.
Po zejściu ze wzgórza zaglądamy jeszcze do Rio Momo, bardzo fajnej serbskiej restauracji, gdzie smaczne jedzenie serwowano w takich porcjach, że nie szło ich całych zjeść ;). Potem można było już kierować się z powrotem na parking, by wrócić na noc do Radovljicy. Przez te kilka godzin w Lublanie udało nam się zobaczyć w sumie wszystko, co planowaliśmy. Rozważaliśmy jeszcze tylko rejs po rzece, gdyby zostało sporo czasu i byśmy się nudzili, ale do takiej sytuacji nie doszło - w Lublanie było co robić nawet bez pływania :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze