Ledwo dotarłam na miejsce i rozejrzałam się dookoła, już wiedziałam, że to będzie jedno z moich ulubionych miejsc w Austrii. Już nawet nie chodzi o to, że uwielbiam historię starożytną (choć jest to na pewno jeden z czynników ;) ). Przede wszystkim byłam naprawdę zachwycona, jak świetnie zrobiono Carnuntum - rekonstrukcję starożytnego rzymskiego miasta, a właściwie jego południowo-wschodniej dzielnicy. O tym, że sam Wiedeń istniał kiedyś jako Vindobona, pisałam już wcześniej, ale poza tym nie rozglądałam się dotąd za innymi starożytnymi śladami w okolicy. Za to Carnuntum chciałam zobaczyć już od wielu miesięcy, ale teren jest udostępniony zwiedzającym tylko w sezonie, więc musiałam swoje odczekać... W końcu w czerwcu wzięłam swoją Niederösterreich-Card, umożliwiającą mi darmowy wstęp na teren obiektu, i wsiadłam w pociąg.
Carnuntum było rzymskim miastem, zamieszkałym między I a V wiekiem. Aż do początków IV wieku miasto rozkwitało, rozbudowywano domy i wille... i w połowie wieku trzęsienie ziemi zniszczyło ogromną część Carnuntum. Minęło kilkadziesiąt lat i kwitnące miasto kompletnie opustoszało. Krótko przed II wojną światową rozpoczęto tu wykopaliska archeologiczne, których obszar po wojnie udostępniono zwiedzającym. Jednak dopiero kilka lat temu ktoś wpadł na genialny pomysł zrekonstruowania części dzielnicy. Co więcej, do rekonstrukcji postanowiono użyć odtworzonych starożytnych narzędzi i samą budowę poprowadzić w ten sposób, jak to miało miejsce przed wiekami (w oparciu, oczywiście, o wiedzę zdobytą dzięki archeologom). Odbudowano kilka domów, pozostałe zostawiając w (zadbanej, żeby nie było) ruinie - rekonstrukcje przeplatają się z wykopaliskami, co daje świetny efekt. Mozaiki i malowidła odtworzono na podstawie pozostałości znalezionych w Carnuntum, a meble i inne mniej trwałe przedmioty - w oparciu o zachowane przedmioty z tamtych czasów dostępne w muzeach.
Zaczynam od tzw. Domu Lucjusza - nazwa pochodzi od inskrypcji na oryginalnych murach, wspominającej Luciusa Maticeiusa Clemensa, do którego prawdopodobnie dom ten należał. Był to pierwszy zrekonstruowany obiekt na terenie Carnuntum. Budynek pokazuje, jak w później starożytności żyła klasa średnia - z założeniem, że Lucjusz był kupcem. Archeolodzy nie znaleźli tu za dużo pozostałości, więc stwierdzono, że kupiec handlował czymś nietrwałym, na przykład materiałami.
Wychodzę z Domu Lucjusza, mijając ruiny kilku sąsiednich domostw. Wśród nich wyróżnia się domus quarta, tylko częściowo zrekonstruowany - m.in. odmalowano na biało i czerwono ściany. Jednak, co się najbardziej rzuca tu w oczy, to podniszczona mozaika na podłodze - jedyna zachowana z czasów starożytnych w Carnuntum.
W prawdziwy zachwyt wprawia mnie jednak dopiero Villa Urbana, ukazująca całe bogactwo tych najwyżej postawionych w rzymskim społeczeństwie. Zrekonstruowano tylko 600m2 budynku (obszar publiczny), który oryginalnie rozciągał się na znacznie większej powierzchni. Niestety, wykopaliska nie dostarczyły informacji na temat właściciela willi, ani zastosowania niektórych pomieszczeń - jednak bogate fragmenty mozaik i malowideł naściennych nie pozostawiają wątpliwości, że bywała tu rzymska klasa wyższa.
Niemałe wrażenie wywiera hall główny, zamieniony w jadalnię o pięknie malowanych ścianach. Przechodzę przez kuchnię, pokoje prywatne... Wszędzie zdobione ściany, całość do tego była centralnie ogrzewana (przez podłogę). Gładko przechodzę też do budynku łaźni publicznych, zaglądając do toalet, które w tamtych czasach zdecydowanie nie były miejscem ustronnym ;).
Same łaźnie podzielone są na kilka pomieszczeń, zaczynając od Basilika thermarum służącej głównie jako miejsce spotkań. Potem mamy trzy pokoje, jeden za drugim ustawione pod kątem panującej w środku temperatury. Najpierw mamy więc Frigidarium z zimną wodą, w której można było się schłodzić, opuszczając łaźnie. Potem Lapidarium, gdzie temperatura sięgała 25-30 stopni i nie dało się już tego nie odczuć, wchodząc do pomieszczenia. W najcieplejszym pomieszczeniu, Caldarium, panuje temperatura przekraczająca 35 stopni, co przy ogromnej wilgotności staje się wręcz nie do zniesienia. Potem człowiek wychodzi na dwór (gdzie temperatury też sięgały trzydziestu paru stopni) i ma wrażenie, że jest tam tak przyjemnie chłodno... ;) Obok naprawdę przepięknie zrekonstruowanych łaźni znajdują się inne pomieszczenia, gdzie pozostawiono część oryginalnego wystroju, ot, dla porównania.
Choć Carnuntum nie jest duże, spokojnie można w nim spędzić dobre dwie godziny. Jest co oglądać i jest co odkrywać i nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby się nudzić w tak genialnym miejscu ;). Obiekt znajduje się w miejscowości Petronell-Carnuntum, położonej 40 km na wschód od Wiednia i zaledwie 20-25 km na zachód od Bratysławy. Transportem publicznym dojedziemy tam z Wiednia pociągiem S7 do stacji Petronell-Carnuntum Bahnhof, skąd trzeba jeszcze kilometr przejść pieszo. Wszystko jest na szczęście świetnie oznakowane, cała podróż nie powinna zająć wiele więcej niż godzinę :). Carnuntum jest czynne od marca do listopada, a bilet wstępu kosztuje 12€. Co więcej, poza samym terenem rekonstrukcji bilet obejmuje jeszcze amfiteatr wojskowy i Muzeum Carnuntinum w Bad-Deutsch-Altenburg. Miasteczko jest jednak położone kilka kilometrów dalej i poruszając się pieszo, nie dałam rady tam dotrzeć tego samego dnia. Bilet na szczęście jest ważny cały sezon, więc zapewne tam jeszcze podjadę ;).
Ale, choć pominęłam Bad-Deutsch-Altenburg, udało mi się zobaczyć inne ciekawostki, położone na szczęście bliżej od samego Carnuntum. Przy parkingu znajduje się strzałka kierująca na amfiteatr, gdzie idę ścieżką biegnącą wśród pól. Amfiteatr miejski zbudowano pod koniec II wieku poza murami miasta i mógł pomieścić nawet 13.000 widzów. Niestety, tutaj nie podjęto się rekonstrukcji, więc przy pomocy tablicy informacyjnej, stojącej obok miniaturki, a także zachowanych ruin możemy się tylko domyślać, jak całość wyglądała w czasach starożytnych.
Obok amfiteatru postawiono rekonstrukcję areny szkoły gladiatorów, której pozostałości odkryto w tej okolicy w 2011 roku. Sama arena ma zaledwie 19 m średnicy, ale cały kompleks liczył sobie 2.800m2 powierzchni i znajdowały się w nim też kwatery, hala treningowa (z podgrzewaną podłogą!), łaźnie czy jadalnia.
Z całego serca polecam wizytę w Carnuntum, kiedy będziecie w okolicy. Sama sobie pluję w brodę, że wciąż nie odwiedziłam muzeum i amfiteatru wojskowego, ale nawet z moją miłością do spacerów są jakieś granice - zwłaszcza te dotyczące ilości godzin spędzonych na dworze przy 34 stopniach w cieniu... i braku cienia ;}). A swoją drogą, w okolicy Carnuntum dobrze też czasem przystanąć i spojrzeć gdzieś w trawę... nigdy nie widziałam takiego skupiska świstaków ;).
Zaczynam od tzw. Domu Lucjusza - nazwa pochodzi od inskrypcji na oryginalnych murach, wspominającej Luciusa Maticeiusa Clemensa, do którego prawdopodobnie dom ten należał. Był to pierwszy zrekonstruowany obiekt na terenie Carnuntum. Budynek pokazuje, jak w później starożytności żyła klasa średnia - z założeniem, że Lucjusz był kupcem. Archeolodzy nie znaleźli tu za dużo pozostałości, więc stwierdzono, że kupiec handlował czymś nietrwałym, na przykład materiałami.
Wychodzę z Domu Lucjusza, mijając ruiny kilku sąsiednich domostw. Wśród nich wyróżnia się domus quarta, tylko częściowo zrekonstruowany - m.in. odmalowano na biało i czerwono ściany. Jednak, co się najbardziej rzuca tu w oczy, to podniszczona mozaika na podłodze - jedyna zachowana z czasów starożytnych w Carnuntum.
W prawdziwy zachwyt wprawia mnie jednak dopiero Villa Urbana, ukazująca całe bogactwo tych najwyżej postawionych w rzymskim społeczeństwie. Zrekonstruowano tylko 600m2 budynku (obszar publiczny), który oryginalnie rozciągał się na znacznie większej powierzchni. Niestety, wykopaliska nie dostarczyły informacji na temat właściciela willi, ani zastosowania niektórych pomieszczeń - jednak bogate fragmenty mozaik i malowideł naściennych nie pozostawiają wątpliwości, że bywała tu rzymska klasa wyższa.
Niemałe wrażenie wywiera hall główny, zamieniony w jadalnię o pięknie malowanych ścianach. Przechodzę przez kuchnię, pokoje prywatne... Wszędzie zdobione ściany, całość do tego była centralnie ogrzewana (przez podłogę). Gładko przechodzę też do budynku łaźni publicznych, zaglądając do toalet, które w tamtych czasach zdecydowanie nie były miejscem ustronnym ;).
Same łaźnie podzielone są na kilka pomieszczeń, zaczynając od Basilika thermarum służącej głównie jako miejsce spotkań. Potem mamy trzy pokoje, jeden za drugim ustawione pod kątem panującej w środku temperatury. Najpierw mamy więc Frigidarium z zimną wodą, w której można było się schłodzić, opuszczając łaźnie. Potem Lapidarium, gdzie temperatura sięgała 25-30 stopni i nie dało się już tego nie odczuć, wchodząc do pomieszczenia. W najcieplejszym pomieszczeniu, Caldarium, panuje temperatura przekraczająca 35 stopni, co przy ogromnej wilgotności staje się wręcz nie do zniesienia. Potem człowiek wychodzi na dwór (gdzie temperatury też sięgały trzydziestu paru stopni) i ma wrażenie, że jest tam tak przyjemnie chłodno... ;) Obok naprawdę przepięknie zrekonstruowanych łaźni znajdują się inne pomieszczenia, gdzie pozostawiono część oryginalnego wystroju, ot, dla porównania.
Choć Carnuntum nie jest duże, spokojnie można w nim spędzić dobre dwie godziny. Jest co oglądać i jest co odkrywać i nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby się nudzić w tak genialnym miejscu ;). Obiekt znajduje się w miejscowości Petronell-Carnuntum, położonej 40 km na wschód od Wiednia i zaledwie 20-25 km na zachód od Bratysławy. Transportem publicznym dojedziemy tam z Wiednia pociągiem S7 do stacji Petronell-Carnuntum Bahnhof, skąd trzeba jeszcze kilometr przejść pieszo. Wszystko jest na szczęście świetnie oznakowane, cała podróż nie powinna zająć wiele więcej niż godzinę :). Carnuntum jest czynne od marca do listopada, a bilet wstępu kosztuje 12€. Co więcej, poza samym terenem rekonstrukcji bilet obejmuje jeszcze amfiteatr wojskowy i Muzeum Carnuntinum w Bad-Deutsch-Altenburg. Miasteczko jest jednak położone kilka kilometrów dalej i poruszając się pieszo, nie dałam rady tam dotrzeć tego samego dnia. Bilet na szczęście jest ważny cały sezon, więc zapewne tam jeszcze podjadę ;).
Ale, choć pominęłam Bad-Deutsch-Altenburg, udało mi się zobaczyć inne ciekawostki, położone na szczęście bliżej od samego Carnuntum. Przy parkingu znajduje się strzałka kierująca na amfiteatr, gdzie idę ścieżką biegnącą wśród pól. Amfiteatr miejski zbudowano pod koniec II wieku poza murami miasta i mógł pomieścić nawet 13.000 widzów. Niestety, tutaj nie podjęto się rekonstrukcji, więc przy pomocy tablicy informacyjnej, stojącej obok miniaturki, a także zachowanych ruin możemy się tylko domyślać, jak całość wyglądała w czasach starożytnych.
Obok amfiteatru postawiono rekonstrukcję areny szkoły gladiatorów, której pozostałości odkryto w tej okolicy w 2011 roku. Sama arena ma zaledwie 19 m średnicy, ale cały kompleks liczył sobie 2.800m2 powierzchni i znajdowały się w nim też kwatery, hala treningowa (z podgrzewaną podłogą!), łaźnie czy jadalnia.
Z całego serca polecam wizytę w Carnuntum, kiedy będziecie w okolicy. Sama sobie pluję w brodę, że wciąż nie odwiedziłam muzeum i amfiteatru wojskowego, ale nawet z moją miłością do spacerów są jakieś granice - zwłaszcza te dotyczące ilości godzin spędzonych na dworze przy 34 stopniach w cieniu... i braku cienia ;}). A swoją drogą, w okolicy Carnuntum dobrze też czasem przystanąć i spojrzeć gdzieś w trawę... nigdy nie widziałam takiego skupiska świstaków ;).
0 Komentarze