Są tacy, których nadwrażliwość powstrzymuje przed wizytą w takich miejscach. Są tacy, których to po prostu nie interesuje. Są nawet tacy, co poddają w wątpliwość prawdziwość tych wydarzeń. Ale są też tacy jak ja, którzy uważają, że każdy dorosły człowiek powinien choć raz w życiu odwiedzić miejsce pamięci w dawnym obozie koncentracyjnym. Nie dla atrakcji turystycznej, ale po prostu, żeby zobaczyć i zrozumieć. Bo, jak to ujął mój austriacki kolega z pracy, coś chyba poszło nie tak z edukacją i wychowaniem tych, którzy zobaczyć i zrozumieć nie chcą. Byłam już wcześniej w Auschwitz i na lubelskim Majdanku, a odkąd przeprowadziłam się do Austrii, ciągnęło mnie, by zobaczyć Mauthausen - zwłaszcza, że trochę już o tym miejscu czytałam. Bilet na pociąg zarezerwowałam po lekturze Sprawiedliwości w Dachau Greene'a, w której cały rozdział poświęcono procesom sądowym zbrodniarzy z Mauthausen. Książka mnie poruszyła, więc chciałam zobaczyć też miejsce, o którym opowiada...
Mauthausen był pierwszym nazistowskim obozem założonym na terenach okupowanych - w końcu Anschluss Austrii miał miejsce 1,5 roku przed wybuchem II wojny światowej. Obóz założono w sierpniu 1938 roku, wzorując się na tym w Dachau. Początkowo więziono tam elementy niepoprawnie politycznie z terenów austriackich, zatem komunistów, homoseksualistów, świadków Jehowy, Żydów, osoby sprzeciwiające się panującej władzy... Gdy Trzecia Rzesza wyruszyła na podbój Europy, do Mauthausen trafiali wrogowie Niemców z podbitych terenów - najwięcej z Polski, a po ataku na ZSRR także z tego kraju.
Mauthausen był to z założenia obóz pracy a nie obóz zagłady, ale jedno tak naprawdę nie wykluczało drugiego. W nazistowskiej klasyfikacji miał on trzecią, najcięższą kategorię, a praca opierała się na zasadzie Vernichtung durch Arbeit - Eksterminacja przez pracę. W końcu Mauthausen (a także jego podobozy, w tym Gusen) zbudowano w tym miejscu nie bez przyczyny - znajdował się tu kamieniołom granitu. Więc gdy do tragicznych warunków obozowych doda się jeszcze pracę w kamieniołomach - często gołymi rękami, bez użycia żadnego sprzętu - przestaje dziwić, że przewidywana długość życia w Mauthausen wynosiła około dwóch miesięcy...
Żeby dojść do głównej bramy obozowej, musimy minąć duże, zielone tereny. Kiedyś mieścił się tu obóz rosyjski (nim zakończono budowę baraków, większość Sowietów już nie żyła...), a także plac musztry SS oraz... boisko sportowe. Następnie docieram do miejsca, gdzie stały swego czasu baraki administracyjne - zachował się tylko jeden, zbudowany z kamienia budynek komendantury obozowej SS. Po wyzwoleniu Mauthausen armia sowiecka zamieniła obóz w koszary wojskowe i część budynków rozebrano, nie myśląc wtedy jeszcze o zachowaniu tego miejsca ku pamięci. Pomysł ten pojawił się w 1947 roku, kiedy Mauthausen zwrócono Austriakom, żeby stworzyli tu miejsce pamięci - otwarto je już w dwa lata później.
Na miejscu rozebranych baraków administracyjnych utworzono Park Pomników. Kraje, których obywateli zamordowano w Mauthausen, stawiały pomniki upamiętniające ofiary - pierwsza projekt ten rozpoczęła Francja już w 1949 roku. Pomnik ufundowany przez Polską Rzeczpospolitą Ludową też szybko rzuca się w oczy, a przy nim znajduję również nowszą tablicę, już z czasów III RP.
Co ciekawe, wiele rzeźb przedstawia silnych mężczyzn, wojowników - oczywiście wybija się tu ZSRR, ale nie tylko oni poszli w tym kierunku. A przecież w Mauthausen był też obóz kobiecy, więziono tu również cywilów - nie tylko żołnierzy... I wątpię, by którykolwiek z więźniów wyglądał tak potężnie jak przedstawiono na pomniku... Podobno ta tendencja zmieniła się dopiero w latach '70/'80, kiedy autorzy projektów zaczęli myśleć też o innych ofiarach. Niesamowity kontrast stanowi tu pomnik ukraiński (postawiony dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę) przedstawiający kobietę opłakującą synów i córki Ukrainy, wobec grupy sowieckich żołnierzy na pomniku ZSRR składający hołd zmarłym synom Związku Radzieckiego. Niby szczegół, a zauważalny.
Wchodzę przez bramę obozową na teren głównej części mieszkalnej - zachowały się tu wciąż dwa rzędy baraków, jednak po większości została już tylko goła ziemia. Tuz przy bramie znajduje się tzw. ściana płaczu - przy niej mieli ustawiać się więźniowie zaraz po przybyciu do obozu, często po raz pierwszy spotykając się z brutalnością SS-manów. Dziś ścianę pokrywają liczne tablice upamiętniające zmarłych więźniów oraz tych, którzy nieśli pomoc ofiarom.
Do zachowanych budynków można wejść, choć nie spodziewajmy się tu czegoś na miarę Auschwitz. Jak już wspomniałam, Sowieci zamienili obóz w koszary, więc nie zachowały się oryginalne wnętrza z upchanymi na ścisk pryczami. Część baraków jest pusta, jedynie na ścianach wiszą mapki z oryginalnym rozkładem obozu, rysunki więźniów i zdjęcia zrobione po wyzwoleniu. Zachował się też bunkier, czyli więzienie obozowe, jednak nie można podejść do cel.
Budynek, w którym mieścił się szpital obozowy - rewir, przebudowano w latach sześćdziesiątych. Dziś znajduje się tu muzeum poświęcone nie tylko Mauthausen, ale też okupacji nazistowskiej w Austrii i hitlerowskiej polityce eksterminacji niewłaściwych elementów. Dowiemy się tu ze szczegółami, jak wyglądało życie w obozie, zapoznamy się z twórczością byłych więźniów (wielu ocalałych próbowało oddać potem swoje przeżycia obozowe za pomocą szkiców i rysunków). Spore wrażenie wywarł na mnie ekran, na którym ukazano, jak - wraz z kolejnymi miesiącami wojny - w obozie przybywało więźniów. Biały słupek przedstawia ilość uwięzionych, czarny - zamordowanych. W obu przypadkach najwięcej było Polaków, a potem Sowietów. Nigdy nie udało się dokładnie ustalić, ilu więźniów zamordowano w Mauthausen, na pewno więcej niż 90.000. Nie były to więc liczby na skalę Auschwitz czy Treblinki, ale - jak wspomniałam - Mauthausen nie był z założenia obozem zagłady. Masowe morderstwa rozpoczęły się dopiero po wypowiedzeniu wojny ZSRR, kiedy do obozu zaczęto sprowadzać jeńców sowieckich z nakazem ich eliminacji. W Mauthausen zagazowano ok. 10.000 osób, pozostali zmarli w wyniku wyniszczenia pracą, okrucieństw władz obozowych, chorób i niedożywienia. Łącznie co najmniej 90.000...
Jeszcze bardziej upiornie się robi, gdy zejdziemy do podziemi pod muzeum. To tu mieściły się krematoria, sala do sekcji zwłok, komora gazowa... Teraz w miejscach tych znajduje się mnóstwo tablic pamiątkowych, ku pamięci zamordowanych w obozie. W jednym z pokoi utworzono też Izbę nazwisk - ciemne pomieszczenie, gdzie na ogromnych blatach umieszczono nazwiska ok. 81.000 zidentyfikowanych ofiar. Ilość przytłacza... zwłaszcza, gdy człowiek zda sobie sprawę, że nie musi szukać polskich imion i nazwisk. Jest ich tyle, że gdzie się nie spojrzy, tam natychmiast rzuca się w oczy polskie nazwisko...
Na miejscu obozu II (przeznaczonego na kwarantannę) oraz baraków 16-19 utworzono cmentarze, na które już po wojnie przeniesiono szczątki z masowych grobów. Za drutami kolczastymi znajduje się też krzyż i tablica Aschen-Friedhof. Tutaj składowano popioły z pieców krematoryjnych - tu na szczęście nie da się już podejść bliżej...
Obóz był bezpośrednio połączony ze znajdującym się u jego stóp kamieniołomem Wiener Graben, jednak ze względów bezpieczeństwa od jakiegoś czasu droga tu jest zamknięta i niedostępna dla zwiedzających. Nie oznacza to, że nie da się zejść do kamieniołomu - wymaga to jednak ok. 1,5-kilometrowego spaceru dookoła wzgórza. Niby niedużo, ale wystarczyło, bym nikogo nie spotkała po drodze i bym była tu sama. Już z góry, z Parku Pomników, widziałam wysokie schody biegnące na szczyt kamieniołomu. 186 stopni nazywano Schodami Śmierci, bo pochłonęły one niezliczoną liczbę ofiar. Kazano więźniom dźwigać potężne bloki kamieni i wbiegać z nimi po schodach - często tylko po to, by na górze zostać zastrzelonym. Zdarzało się też, że nie marnowano kul, a więźniów po prostu spychano z wysokiej skały w dół - SS-mani kazali też Żydom, by spychali siebie nawzajem. Tak zabitych nazywano spadochroniarzami, a skała, z której ich zrzucano, otrzymała miano Ściany Spadochroniarzy. W tym ponurym miejscu jest cicho i pusto, nie docierają tu już zwiedzający sam obóz.
Z informacji praktycznych:
Mauthausen to niewielka miejscowość, oddalona ok. 20 km na wschód od Linzu. Pod sam obóz można podjechać samochodem, a do samego Mauthausen kursuje komunikacja publiczna z Linzu. Z Wiednia najlepiej dojechać pociągiem - z kilkudziesięciominutową przesiadką w Sankt Valentin podróż trwa ok. 2 godzin. Bilet w jedną stronę kosztuje 42,90€ (albo 29,90€ w promocji). Jak już wielokrotnie wspominałam, podróżowanie transportem publicznym po Austrii nie jest niestety ani tanie ani zbyt wygodne. Z dworca w Mauthausen czeka nas jeszcze 4-kilometrowy spacer do samego obozu, jest trochę pod górkę... :) Sporadycznie kursują też autobusy, którymi da się podjechać połowę tej trasy, ale 2 kilometry na szczyt wzgórza wejść trzeba.
Zwiedzanie obozu jest darmowe i warto na nie poświęcić co najmniej dwie godziny. Za 3€ można wypożyczyć audioguide'a (dostępny również w języku polskim), do którego dostaniemy też polskojęzyczną mapkę z informacjami o obozie. Zdecydowanie warto z tego skorzystać, bo - poza muzeum - niewiele znajdziemy w Mauthausen informacji pisanych. Audioprzewodnik opowiada o historii obozu i poszczególnych jego częściach i pozwala lepiej zrozumieć to miejsce. Choć w pełni zrozumieć się tego nie da...
Mauthausen był to z założenia obóz pracy a nie obóz zagłady, ale jedno tak naprawdę nie wykluczało drugiego. W nazistowskiej klasyfikacji miał on trzecią, najcięższą kategorię, a praca opierała się na zasadzie Vernichtung durch Arbeit - Eksterminacja przez pracę. W końcu Mauthausen (a także jego podobozy, w tym Gusen) zbudowano w tym miejscu nie bez przyczyny - znajdował się tu kamieniołom granitu. Więc gdy do tragicznych warunków obozowych doda się jeszcze pracę w kamieniołomach - często gołymi rękami, bez użycia żadnego sprzętu - przestaje dziwić, że przewidywana długość życia w Mauthausen wynosiła około dwóch miesięcy...
Żeby dojść do głównej bramy obozowej, musimy minąć duże, zielone tereny. Kiedyś mieścił się tu obóz rosyjski (nim zakończono budowę baraków, większość Sowietów już nie żyła...), a także plac musztry SS oraz... boisko sportowe. Następnie docieram do miejsca, gdzie stały swego czasu baraki administracyjne - zachował się tylko jeden, zbudowany z kamienia budynek komendantury obozowej SS. Po wyzwoleniu Mauthausen armia sowiecka zamieniła obóz w koszary wojskowe i część budynków rozebrano, nie myśląc wtedy jeszcze o zachowaniu tego miejsca ku pamięci. Pomysł ten pojawił się w 1947 roku, kiedy Mauthausen zwrócono Austriakom, żeby stworzyli tu miejsce pamięci - otwarto je już w dwa lata później.
Na miejscu rozebranych baraków administracyjnych utworzono Park Pomników. Kraje, których obywateli zamordowano w Mauthausen, stawiały pomniki upamiętniające ofiary - pierwsza projekt ten rozpoczęła Francja już w 1949 roku. Pomnik ufundowany przez Polską Rzeczpospolitą Ludową też szybko rzuca się w oczy, a przy nim znajduję również nowszą tablicę, już z czasów III RP.
Co ciekawe, wiele rzeźb przedstawia silnych mężczyzn, wojowników - oczywiście wybija się tu ZSRR, ale nie tylko oni poszli w tym kierunku. A przecież w Mauthausen był też obóz kobiecy, więziono tu również cywilów - nie tylko żołnierzy... I wątpię, by którykolwiek z więźniów wyglądał tak potężnie jak przedstawiono na pomniku... Podobno ta tendencja zmieniła się dopiero w latach '70/'80, kiedy autorzy projektów zaczęli myśleć też o innych ofiarach. Niesamowity kontrast stanowi tu pomnik ukraiński (postawiony dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę) przedstawiający kobietę opłakującą synów i córki Ukrainy, wobec grupy sowieckich żołnierzy na pomniku ZSRR składający hołd zmarłym synom Związku Radzieckiego. Niby szczegół, a zauważalny.
Wchodzę przez bramę obozową na teren głównej części mieszkalnej - zachowały się tu wciąż dwa rzędy baraków, jednak po większości została już tylko goła ziemia. Tuz przy bramie znajduje się tzw. ściana płaczu - przy niej mieli ustawiać się więźniowie zaraz po przybyciu do obozu, często po raz pierwszy spotykając się z brutalnością SS-manów. Dziś ścianę pokrywają liczne tablice upamiętniające zmarłych więźniów oraz tych, którzy nieśli pomoc ofiarom.
Do zachowanych budynków można wejść, choć nie spodziewajmy się tu czegoś na miarę Auschwitz. Jak już wspomniałam, Sowieci zamienili obóz w koszary, więc nie zachowały się oryginalne wnętrza z upchanymi na ścisk pryczami. Część baraków jest pusta, jedynie na ścianach wiszą mapki z oryginalnym rozkładem obozu, rysunki więźniów i zdjęcia zrobione po wyzwoleniu. Zachował się też bunkier, czyli więzienie obozowe, jednak nie można podejść do cel.
Budynek, w którym mieścił się szpital obozowy - rewir, przebudowano w latach sześćdziesiątych. Dziś znajduje się tu muzeum poświęcone nie tylko Mauthausen, ale też okupacji nazistowskiej w Austrii i hitlerowskiej polityce eksterminacji niewłaściwych elementów. Dowiemy się tu ze szczegółami, jak wyglądało życie w obozie, zapoznamy się z twórczością byłych więźniów (wielu ocalałych próbowało oddać potem swoje przeżycia obozowe za pomocą szkiców i rysunków). Spore wrażenie wywarł na mnie ekran, na którym ukazano, jak - wraz z kolejnymi miesiącami wojny - w obozie przybywało więźniów. Biały słupek przedstawia ilość uwięzionych, czarny - zamordowanych. W obu przypadkach najwięcej było Polaków, a potem Sowietów. Nigdy nie udało się dokładnie ustalić, ilu więźniów zamordowano w Mauthausen, na pewno więcej niż 90.000. Nie były to więc liczby na skalę Auschwitz czy Treblinki, ale - jak wspomniałam - Mauthausen nie był z założenia obozem zagłady. Masowe morderstwa rozpoczęły się dopiero po wypowiedzeniu wojny ZSRR, kiedy do obozu zaczęto sprowadzać jeńców sowieckich z nakazem ich eliminacji. W Mauthausen zagazowano ok. 10.000 osób, pozostali zmarli w wyniku wyniszczenia pracą, okrucieństw władz obozowych, chorób i niedożywienia. Łącznie co najmniej 90.000...
Jeszcze bardziej upiornie się robi, gdy zejdziemy do podziemi pod muzeum. To tu mieściły się krematoria, sala do sekcji zwłok, komora gazowa... Teraz w miejscach tych znajduje się mnóstwo tablic pamiątkowych, ku pamięci zamordowanych w obozie. W jednym z pokoi utworzono też Izbę nazwisk - ciemne pomieszczenie, gdzie na ogromnych blatach umieszczono nazwiska ok. 81.000 zidentyfikowanych ofiar. Ilość przytłacza... zwłaszcza, gdy człowiek zda sobie sprawę, że nie musi szukać polskich imion i nazwisk. Jest ich tyle, że gdzie się nie spojrzy, tam natychmiast rzuca się w oczy polskie nazwisko...
Na miejscu obozu II (przeznaczonego na kwarantannę) oraz baraków 16-19 utworzono cmentarze, na które już po wojnie przeniesiono szczątki z masowych grobów. Za drutami kolczastymi znajduje się też krzyż i tablica Aschen-Friedhof. Tutaj składowano popioły z pieców krematoryjnych - tu na szczęście nie da się już podejść bliżej...
Obóz był bezpośrednio połączony ze znajdującym się u jego stóp kamieniołomem Wiener Graben, jednak ze względów bezpieczeństwa od jakiegoś czasu droga tu jest zamknięta i niedostępna dla zwiedzających. Nie oznacza to, że nie da się zejść do kamieniołomu - wymaga to jednak ok. 1,5-kilometrowego spaceru dookoła wzgórza. Niby niedużo, ale wystarczyło, bym nikogo nie spotkała po drodze i bym była tu sama. Już z góry, z Parku Pomników, widziałam wysokie schody biegnące na szczyt kamieniołomu. 186 stopni nazywano Schodami Śmierci, bo pochłonęły one niezliczoną liczbę ofiar. Kazano więźniom dźwigać potężne bloki kamieni i wbiegać z nimi po schodach - często tylko po to, by na górze zostać zastrzelonym. Zdarzało się też, że nie marnowano kul, a więźniów po prostu spychano z wysokiej skały w dół - SS-mani kazali też Żydom, by spychali siebie nawzajem. Tak zabitych nazywano spadochroniarzami, a skała, z której ich zrzucano, otrzymała miano Ściany Spadochroniarzy. W tym ponurym miejscu jest cicho i pusto, nie docierają tu już zwiedzający sam obóz.
Z informacji praktycznych:
Mauthausen to niewielka miejscowość, oddalona ok. 20 km na wschód od Linzu. Pod sam obóz można podjechać samochodem, a do samego Mauthausen kursuje komunikacja publiczna z Linzu. Z Wiednia najlepiej dojechać pociągiem - z kilkudziesięciominutową przesiadką w Sankt Valentin podróż trwa ok. 2 godzin. Bilet w jedną stronę kosztuje 42,90€ (albo 29,90€ w promocji). Jak już wielokrotnie wspominałam, podróżowanie transportem publicznym po Austrii nie jest niestety ani tanie ani zbyt wygodne. Z dworca w Mauthausen czeka nas jeszcze 4-kilometrowy spacer do samego obozu, jest trochę pod górkę... :) Sporadycznie kursują też autobusy, którymi da się podjechać połowę tej trasy, ale 2 kilometry na szczyt wzgórza wejść trzeba.
Zwiedzanie obozu jest darmowe i warto na nie poświęcić co najmniej dwie godziny. Za 3€ można wypożyczyć audioguide'a (dostępny również w języku polskim), do którego dostaniemy też polskojęzyczną mapkę z informacjami o obozie. Zdecydowanie warto z tego skorzystać, bo - poza muzeum - niewiele znajdziemy w Mauthausen informacji pisanych. Audioprzewodnik opowiada o historii obozu i poszczególnych jego częściach i pozwala lepiej zrozumieć to miejsce. Choć w pełni zrozumieć się tego nie da...
0 Komentarze