Advertisement

Main Ad

Grudniowy dzień w Atenach

Było coś masochistycznego w tym wyjeździe w około 30 godzin po powrocie z Nepalu (gdy sam powrót zajął więcej niż 30 godzin…) - wciąż zmęczona, na jet lagu i z bólem gardła po samolotowej klimatyzacji. Jedyne, o czym marzyłam, to łóżko, a zamiast tego miałam kolejny samolot i kolejny wyjazd z myślą, że wyśpię to się po śmierci. Ale szkoda byłoby nie skorzystać z okazji - od poniedziałku do środy musiałam być służbowo w Atenach, więc zamiast zrywać się w poniedziałek wcześnie rano na samolot, mogłam wylądować w Grecji w sobotę przed 14 i mieć dodatkowe 1,5 dnia na odkrywanie miasta. W Atenach niby już byłam 12 lat temu, ale była to kilkugodzinna wycieczka, na której zobaczyłam właściwie tylko Akropol, parlament i port w Pireusie. Trzeba to było więc nadrobić ;). Sobotę od razu spisałam na straty - zanim dotarłam do hotelu, była już 16, a ja nie miałam siły kompletnie na nic. Poszłam więc tylko na obiad - pół ogromnej porcji gyrosa i karafka wina za niecałe 7€, a potem wróciłam do hotelu zbierać energię na niedzielne zwiedzanie.
Wstałam wcześnie, zjadłam śniadanie w hotelowej restauracji z widokiem na Akropol i zaczęłam się zbierać do wyjścia. Choć niby hotel miałam w centrum, turystyczna część Aten jest dość spora, więc do znalezionej w internecie informacji turystycznej miałam kilkadziesiąt minut spaceru po pustawych jeszcze o tej porze uliczkach. Tylko po to, by się przekonać, że w miejscu wskazanym przez Google nie ma żadnej informacji turystycznej… W sumie może to i dobrze, bo opinie w internecie miała słabe - ludzie narzekali, że pracownicy to chyba w środku siedzą za karę i nie chcą pomagać. Dalej szukać mi się nie chciało - tuż obok miałam Akropol, więc już wiedziałam, od czego zacznę zwiedzanie ;).
Podczas ubiegłorocznego pobytu w Salonikach trafiłam na święto państwowe, kiedy to wszystkie największe atrakcje turystyczne miasta były dostępne za darmo. Przed tym wyjazdem sprawdziłam więc, czy żadne święto nie wypada przypadkiem na początek grudnia ;). Niestety nie… Tym większe było moje zdziwienie, gdy przy wejściu na Akropol dostałam od ręki bilet z ceną 0€, bo today free. Wygląda na to, że nie potrzeba świąt - państwowe atrakcje są dostępne za darmo w każdą pierwszą niedzielę miesiąca poza sezonem. Od razu wiedziałam, że przyjdzie mi odwiedzić więcej ruin, niż to sobie początkowo zaplanowałam. Jestem typem osoby, która uwielbia pozostałości dawnych zabytków - moja wyobraźnia pracuje wtedy na pełnych obrotach, rekonstruując gdzieś pod czaszką starożytny świat ;).
Wejście na szczyt wzgórza jest łagodne i po krótkim spacerze stoję u stóp pozostałości po dawnych świątyniach, zbudowanych tu w V w.p.n.e. Moje wspomnienie sprzed lat to ruiny otoczone rusztowaniami i to się nie zmieniło, choć rusztowania pewnie zmieniły swoją lokalizację ;). Potężny Partenon, wokół którego gromadzi się najwięcej turystów, zbudowany jest z marmuru pentelickiego i otoczony tabliczkami nie dotykać marmuru! Przed świątynią znajdował się pomnik autorstwa Fidiasza przedstawiający Atenę Partenos (czyli dziewicę - stąd zresztą i nazwa całego Partenonu) - najprawdopodobniej jeszcze w starożytności wywieziono go do Konstantynopola i wszelki ślad po nim zaginął... Kolejną charakterystyczną świątynią na wzgórzu jest Erechtejon (poświęcony Atenie i Posejdonowi), którego nazwa pochodzi od imienia ateńskiego króla i herosa Erechteusza. Sześć kariatyd (czyli tych kobiecych figurek, co podtrzymują sklepienie) na tle ruin to chyba jeden z najbardziej znanych obrazów z Aten.
Ze wzgórza Akropolu rozciąga się świetny widok na Ateny skąpane w świetle słońca. Mam niesamowite szczęście do pogody - choć jest początek grudnia, temperatura sięga prawie 20 stopni. Nawet Grecy rozpinają kurtki zimowe ;). Nie mając mapy ani żadnych ulotek z informacji turystycznej, rozglądam się ze szczytu, gdzie by tu dalej pójść. Najbliżej wydają się leżeć ruiny świątyni Zeusa, więc to tam decyduję się skierować po zejściu ze wzgórza.
Przechodzę przez ulicę i mijam charakterystyczny łuk Hadriana, marmurowy łuk triumfalny z II wieku. Znajduje się on tuż przy ruinach świątyni Zeusa Olimpijskiego (Olimpiejon), ale w przeciwieństwie do nich za oglądanie łuku nie trzeba płacić. Na szczęście w pierwszą niedzielę grudnia nie muszę płacić także za wejście na teren świątyni, więc po chwili jestem na miejscu, znów z darmowym biletem w dłoni. Niestety, z największej swego czasu świątyni w Grecji zostało niewiele, ledwo kilka kolumn w stylu korynckim. Trudno sobie wyobrazić, jak potężne było kiedyś to miejsce kultu, położone tuż u stóp Akropolu, który zresztą jest stąd świetnie widoczny.
Mam już zaznaczone na Google Maps kolejne ruiny do odwiedzenia, ale po drodze postanawiam nieco urozmaicić zwiedzanie i zaglądam do świątyni... w nieco lepszym stanie ;). Tym razem mój wybór pada na prawosławny kościół św. Mikołaja Rangavas - to położona w centrum miasta XI-wieczna perełka. Przy okazji jeden z najważniejszych bizantyjskich zabytków w greckiej stolicy, więc naturalnie nie mogłam sobie odpuścić zajrzenia do środka. Agios Nicholas zdecydowanie nie dorasta do pięt kościołom, które miałam okazję oglądać w Salonikach, ale średniowieczna budowla i tak wywarła na mnie wrażenie :).
Idąc dalej, widzę w końcu słynną Wieżę Wiatrów - choć pochodzi z ok. I w.p.n.e. to jest zachowana w zadziwiająco dobrym jak na Ateny stanie. Na szczycie jej ścian wyrzeźbiono wizerunki ośmiu wiatrów, od których zresztą wieża otrzymała swą nazwę. Wokół wieży rozpościera się forum rzymskie, pamiątka po panowaniu w Atenach cesarza Augusta. Przyznam szczerze, że forum to chyba jedyne miejsce w greckiej stolicy, które lepiej oglądać z góry zza ogrodzenia, niż spacerować po jego terenie. Oczywiście, fajnie jest móc zajrzeć do środka Wieży Wiatrów (jest pusta) czy pospacerować wśród starożytnych ruin, ale w Atenach jest mnóstwo ciekawszych miejsc do oglądania z bliska... Ale skoro i tak nie musiałam płacić, więc zajrzałam na chwilę, co mi szkodzi? :)
Jeśli chcemy jednak pospacerować wśród ruin i Akropol nam nie wystarczy, wtedy zdecydowanym must-see jest agora ateńska. Miejsce, które bardzo chciałam odwiedzić podczas pierwszej wizyty przed laty, a na które zabrakło mi czasu. Tym razem miałam go aż nadto i po tym niemałym terenie spacerowałam dobrą godzinę. Agora przypomina mi jakiś park archeologiczny - ruiny, pomniki, kolumny, wszystko to przeplata się z palmami i drzewami, niektóre z nich w grudniu zaczynają nabierać tu jesiennych odcieni. Mogłabym tu siedzieć na ławce w słońcu godzinami!
Na terenie agory znajduje się kolejny zaskakująco dobrze zachowany zabytek - to Hefajstejon, czyli świątynia Hefajstosa, będąca już od dobrych dwustu lat zabytkiem narodowym Grecji. Zbudowana w stylu doryckim, po kolumnach widać, że dużo prościej zdobione niż te u Zeusa Olimpijskiego. Hefajstejon przyciąga tłumy turystów - nic dziwnego, tak świetnie zachowana starożytna świątynia należy do rzadkości. Sama łażę w kółko z aparatem... ;) Wciąż nie opuszczając terenu agory, wchodzę do zrekonstruowanej stoi Attalosa - długiego, piętrowego portyku, gdzie dziś znajduje się muzeum. Wydaje mi się, że rekonstrukcja jednego z ważniejszych obiektów agory pośród ruin pozostałych urozmaica zwiedzanie - szczególnie tym, którym ciężko sobie wyobrazić potęgę zburzonych budowli.
Zmęczona siadam w pobliskiej knajpce na musakę i domowe wino, po czym stwierdzam, że dość już ruin na jeden dzień. Dla urozmaicenia postanawiam się skierować pod siedzibę greckiego parlamentu, gdzie przy Grobie Nieznanego Żołnierza o pełnej godzinie odbywa się zmiana warty. Te popołudniowe nie są już tak uroczyste jak ta z godziny 11, ale przynajmniej nie muszę się przepychać, żeby cokolwiek zobaczyć. Charakterystycznie ubrani ewzoni (żołnierze Gwardii Prezydenckiej) wzbudzają mój uśmiech - czerwone czapeczki, plisowane spódniczki, pompony przyczepione do kolan i trzewików... Nic dziwnego, że zmiana warty przy takich strojach przyciąga turystów ;)
No dobra, zabytki zabytkami, ale przecież mamy grudzień. A jak grudzień to święta! Odpalam więc Google, by poszukać czegoś o jarmarkach świątecznych czy innych tematycznych imprezach w Atenach. Przecież musi coś być! Szybko jednak z rozczarowaniem stwierdzam, że grecka stolica nie czuje zbytnio ducha świąt - czyżby to przez te 20 stopni w grudniu? Natrafiam w końcu na Świąteczną fabrykę, czyli Christmas Factory zlokalizowaną w Technopolis. W sumie przypomina to nawet jarmark bożonarodzeniowy, z płatnym 6€ wstępem. Początkowo chciałam tam zajrzeć, gdy zrobi się ciemno i zapalą wszystkie lampki, ale do zmroku jest jeszcze godzina, a ja już wymiękam. Jet lag, brak snu i wino do obiadu robią swoje... Zaglądam więc za dnia.
I Christmas Factory mnie nie porywa. Nie takie jarmarki widziałam. Sporo tu atrakcji dla dzieci, zjeżdżalnia, karuzela, diabelski młyn, do tego warsztaty robienia świątecznych słodyczy. Dostaję jakiś program, ale jest cały po grecku, więc z uśmiechem odkładam na półkę. Mój wzrok przyciągają ręcznie robione pralinki (kupuję) i kolorowe kolczyki (nie kupuję, ile można mieć kolczyków?), z mniejszym zainteresowaniem przechodzę obok straganów z wszelakimi fast foodami.
Kiedy we wtorek łażę po Atenach w ramach aktywności teambuilding, natrafiam na kolejne miejsce świąteczne - w dużo fajniejszej atmosferze niż Christmas Factory. Jaka szkoda, że nie zabłądziłam w tę uliczkę podczas niedzielnego spaceru i nie miałam więcej czasu na Christmas at Santa's Land. Zwłaszcza, gdy kolega z pracy pokazał mi zdjęcia tego miejsca po zmroku - tutaj trzeba zajrzeć, by poczuć klimat świąt w Atenach!
Mimo wszystko Ateny to nie jest destynacja przedświąteczna, jeśli lubimy choinki, jarmarki i grzane wino. Ale i tak warto tu zajrzeć poza sezonem - mniejsze tłumy (nawet Akropol, choć za darmo, dało się zwiedzać w miarę spokojnie), dużo taniej (atrakcje turystyczne mają inne cenniki w zimie i w lecie), a do tego spore szanse na ładną pogodę. Jak patrzę na prognozy, to do końca tego tygodnia w Atenach ma być słońce i 19 stopni. Jak tu nie lubić takiego grudnia? :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze