Kiedy w styczniu przyjechał do mnie znajomy, wybraliśmy się na spacer po Wiedniu. Jednak temperatury szybko sprawiły, że zaczęliśmy myśleć o schowaniu się gdzieś w cieple. Zapytałam go, czy jest jakieś miejsce w austriackiej stolicy, które chciałby odwiedzić. Było - Muzeum Historii Naturalnej, pod warunkiem, że sama w nim jeszcze nie byłam. No i tak się złożyło, że owszem, nie byłam, choć teraz już wiem, iż nawet poprzednia wizyta nie zniechęciłaby mnie do kolejnej. Bo muzeum jest na tyle duże, że nie da się go porządnie zwiedzić za jednym podejściem, a do tego na tyle ciekawe, że z chęcią bym tam wróciła. Zatem dość spontanicznie pojechaliśmy odkrywać historię naturalną - spontaniczna decyzja miała też to do siebie, że niestety nie miałam ze sobą aparatu i zdjęcia na bloga były robione telefonem... Na szczęście we współczesnych telefonach nie jest znowu tak źle z aparatami ;).
Naturhistorisches Museum, podobnie jak bliźniacze Muzeum Historii Sztuki (Kunsthistorisches Museum), znajduje się przy placu Marii Teresy. Również powstało na polecenie cesarza Franciszka Józefa i zostało oficjalnie otwarte przez niego w sierpniu 1889 roku. Oba muzea zachwycają swoją architekturą i wystrojem - szczerze, to nawet nie trzeba się interesować geologią czy zwierzętami, już sam budynek jest wart uwagi (czasem aż człowiek odnosi wrażenie, że te wystawy mu po prostu zasłaniają piękną architekturę - co to ma być? ;) ).
Zwiedzanie muzeum zaczynam od wystawy, która mi osobiście najbardziej przypadła do gustu - Minerały i kamienie szlachetne. To jest chyba jakieś zboczenie z dzieciństwa, bo u nas w domu zawsze plątały się jakieś małe ametysty czy inne kamienie, kupowane podczas wyjazdów w góry. Tutaj te ametysty są znacznie większe, zresztą inne znaleziska również - nigdy nie widziałam tak wielkich brył złota!
Utknęłam trochę dłużej w ostatniej sali, gdzie można było zobaczyć i porównać kamienie szlachetne przed i po oszlifowaniu. Wiele z tych oszlifowanych wmontowano nawet z biżuterię - szczerze, czasem miałam wrażenie, że straciły wtedy wiele ze swojego uroku, zaczynając wyglądać jak tanie szkiełka... Kiedy ja zachwycałam się kamieniami, mój towarzysz dotarł już do kolejnej sali, w której mógłby spędzić cały dzień - reklamowanej jako największa na świecie wystawa meteorytów.
Następne cztery pomieszczenia mieszczą wystawę zatytułowaną Historia Ziemi. Znów mnóstwo tu niesamowitych ciekawostek - skamieliny i inkluzje, przeogromna kolekcja muszli... Znajdziemy tutaj też różne animacje, np. jak zmieniał się kształt kontynentów na przestrzeni milionów lat czy jak rosła/malała dziura ozonowa. Trochę tu przyspieszyłam tempo zwiedzania - przede wszystkim dlatego, że sporo czasu spędziliśmy na oglądaniu minerałów i w takim tempie nie mieliśmy szans, by zwiedzić całe muzeum przed zamknięciem ;).
Za to jak dzieci cieszyliśmy się w części poświęconej dinozaurom. Nad głowami unosi się nam ogromny model pteranodona, a na głównej wystawie i po bokach sali znajdziemy szkielety różnych dinozaurów. Największą atrakcją jest jednak ruchomy model allozaura, który z rykiem zwraca się do mijających go zwiedzających muzeum. Przypomina mi to wycieczkę szkolną do Londynu, gdy jako dziecko po raz pierwszy odwiedziłam tamtejsze Muzeum Historii Naturalnej i godzinami mogłam stać, wpatrując się w żywe dinozaury ;). Dorosłą Gabi zaciekawił jednak też pierzasty gad. Czytałam swego czasu ciekawy artykuł, skupiający się głównie na tym, że dzisiejsze rekonstrukcje dinozaurów bazują tylko na odnalezionych tkankach - dlatego wszystkie wydają się nam zbliżone do oślizgłych gadów, których skóra mocno opina mięśnie, kości i ścięgna. A przecież te zwierzęta mogły mieć sporą tkankę tłuszczową, futro, pióra... wszystko to, co nie miało szansy zachować się przez tyle lat w ziemi. Wciąż mając w pamięci ten artykuł, dłużej przyglądałam się dinozaurowi pokrytemu piórami ;).
Jednym z największych skarbów kolekcji Naturhistorisches Museum jest posążek Wenus z Willendorfu. Ta licząca sobie ok. 11 cm wysokości figurka została odkryta na początku XX wieku podczas robót drogowym w okolicach Willendorfu w Dolnej Austrii. Według szacunków naukowców, Wenus mogła zostać wyrzeźbiona w kamieniu kredowym nawet 30.000 lat temu! Pochodzące z górnego paleolitu figurki Wenus (ta z Willendorfu nie jest jedyną znalezioną przez archeologów) charakteryzują się otyłymi kształtami przedstawionych kobiet - jednak ze względu na tysiąclecia, które minęły od czasu wyrzeźbienia, niełatwo dziś odgadnąć, co artysta miał na myśli. Najczęstsze domysły krążą wokół wątków religijnych i symboliki płodności.
Wenus z Willendorfu wchodzi w skład wystawy Prehistoria, z której następnie przechodzimy do części antropologicznej. Dowiemy się tutaj, jak kształtowała się rasa ludzka, jak ewoluował nasz mózg i nasze zdolności. Cała wystawa wzbogacona jest szkieletami, czaszkami oraz zrekonstruowanymi figurami dawnych wersji człowieka.
Naprawdę wpadła nam w oko wystawa czasowa pt. Nasz księżyc, którą można obejrzeć w muzeum jeszcze do 1 czerwca 2020. To nie tylko spora dawka informacji naukowych, zarówno o samym księżycu, jak i o lądowaniu na nim... To także mini-wystawa sztuki w mniejszym lub większym stopniu inspirowanej widokiem srebrzystej kuli na niebie; to obrazy, instalacje, zdjęcia i filmy. Ja osobiście wolałam tutaj część naukową, kolega chyba nieco bardziej niż ja doceniał też część artystyczną ;).
I przechodzimy w końcu do ogromnej części muzeum, poświęconej zwierzętom. Jest to też część, przez którą przechodzi się dość szybko, mimo jej rozmiarów, bo i tak nie ma szans zatrzymać się przy każdym obiekcie. W sali z wystawą skupiającą się na insektopodobnych mogłam przyjrzeć się bliżej jedynie motylom, wszystko inne wydawało mi się trochę obrzydliwe ;). Dużo bardziej lubię gady - wszelakie węże i jaszczurki, ale może nie w formalinie...
Z ciekawością przyglądaliśmy się też ptakom - chyba nie bylibyśmy w stanie wymyślić tutaj żadnego gatunku, którego nie byłoby w muzeum. Kolega sporo podróżuje i ciągle rzucał tekstami w stylu jest taki fajny ptak w Boliwii, mogłabyś zobaczyć takiego ptaka z Nowej Zelandii, itp., a potem wynajdywał te ptaki na wystawie i często umiał też coś więcej o nich powiedzieć. Zdecydowanie urozmaiciło to zwiedzanie ;).
Myślę, że jeszcze wrócę do Muzeum Historii Naturalnej - przez wiele wystaw przeszliśmy dość szybko, a z przyjemnością zgłębiłabym bardziej szczegółowo zwłaszcza początkowe wystawy - o minerałach, meteorytach i początkach Ziemi. Części ze zwierzętami czy dinozaurami były fajne, ale że widziałam już wcześniej muzea historii naturalnej w Londynie i Sztokholmie, to miałam tu trochę takie poczucie, że to nic nowego. Mimo to uważam, że było to jedno z ciekawszych muzeów, jakie dotąd odwiedziłam w Wiedniu :).
Zwiedzanie muzeum zaczynam od wystawy, która mi osobiście najbardziej przypadła do gustu - Minerały i kamienie szlachetne. To jest chyba jakieś zboczenie z dzieciństwa, bo u nas w domu zawsze plątały się jakieś małe ametysty czy inne kamienie, kupowane podczas wyjazdów w góry. Tutaj te ametysty są znacznie większe, zresztą inne znaleziska również - nigdy nie widziałam tak wielkich brył złota!
Utknęłam trochę dłużej w ostatniej sali, gdzie można było zobaczyć i porównać kamienie szlachetne przed i po oszlifowaniu. Wiele z tych oszlifowanych wmontowano nawet z biżuterię - szczerze, czasem miałam wrażenie, że straciły wtedy wiele ze swojego uroku, zaczynając wyglądać jak tanie szkiełka... Kiedy ja zachwycałam się kamieniami, mój towarzysz dotarł już do kolejnej sali, w której mógłby spędzić cały dzień - reklamowanej jako największa na świecie wystawa meteorytów.
Następne cztery pomieszczenia mieszczą wystawę zatytułowaną Historia Ziemi. Znów mnóstwo tu niesamowitych ciekawostek - skamieliny i inkluzje, przeogromna kolekcja muszli... Znajdziemy tutaj też różne animacje, np. jak zmieniał się kształt kontynentów na przestrzeni milionów lat czy jak rosła/malała dziura ozonowa. Trochę tu przyspieszyłam tempo zwiedzania - przede wszystkim dlatego, że sporo czasu spędziliśmy na oglądaniu minerałów i w takim tempie nie mieliśmy szans, by zwiedzić całe muzeum przed zamknięciem ;).
Za to jak dzieci cieszyliśmy się w części poświęconej dinozaurom. Nad głowami unosi się nam ogromny model pteranodona, a na głównej wystawie i po bokach sali znajdziemy szkielety różnych dinozaurów. Największą atrakcją jest jednak ruchomy model allozaura, który z rykiem zwraca się do mijających go zwiedzających muzeum. Przypomina mi to wycieczkę szkolną do Londynu, gdy jako dziecko po raz pierwszy odwiedziłam tamtejsze Muzeum Historii Naturalnej i godzinami mogłam stać, wpatrując się w żywe dinozaury ;). Dorosłą Gabi zaciekawił jednak też pierzasty gad. Czytałam swego czasu ciekawy artykuł, skupiający się głównie na tym, że dzisiejsze rekonstrukcje dinozaurów bazują tylko na odnalezionych tkankach - dlatego wszystkie wydają się nam zbliżone do oślizgłych gadów, których skóra mocno opina mięśnie, kości i ścięgna. A przecież te zwierzęta mogły mieć sporą tkankę tłuszczową, futro, pióra... wszystko to, co nie miało szansy zachować się przez tyle lat w ziemi. Wciąż mając w pamięci ten artykuł, dłużej przyglądałam się dinozaurowi pokrytemu piórami ;).
Jednym z największych skarbów kolekcji Naturhistorisches Museum jest posążek Wenus z Willendorfu. Ta licząca sobie ok. 11 cm wysokości figurka została odkryta na początku XX wieku podczas robót drogowym w okolicach Willendorfu w Dolnej Austrii. Według szacunków naukowców, Wenus mogła zostać wyrzeźbiona w kamieniu kredowym nawet 30.000 lat temu! Pochodzące z górnego paleolitu figurki Wenus (ta z Willendorfu nie jest jedyną znalezioną przez archeologów) charakteryzują się otyłymi kształtami przedstawionych kobiet - jednak ze względu na tysiąclecia, które minęły od czasu wyrzeźbienia, niełatwo dziś odgadnąć, co artysta miał na myśli. Najczęstsze domysły krążą wokół wątków religijnych i symboliki płodności.
Wenus z Willendorfu wchodzi w skład wystawy Prehistoria, z której następnie przechodzimy do części antropologicznej. Dowiemy się tutaj, jak kształtowała się rasa ludzka, jak ewoluował nasz mózg i nasze zdolności. Cała wystawa wzbogacona jest szkieletami, czaszkami oraz zrekonstruowanymi figurami dawnych wersji człowieka.
Naprawdę wpadła nam w oko wystawa czasowa pt. Nasz księżyc, którą można obejrzeć w muzeum jeszcze do 1 czerwca 2020. To nie tylko spora dawka informacji naukowych, zarówno o samym księżycu, jak i o lądowaniu na nim... To także mini-wystawa sztuki w mniejszym lub większym stopniu inspirowanej widokiem srebrzystej kuli na niebie; to obrazy, instalacje, zdjęcia i filmy. Ja osobiście wolałam tutaj część naukową, kolega chyba nieco bardziej niż ja doceniał też część artystyczną ;).
I przechodzimy w końcu do ogromnej części muzeum, poświęconej zwierzętom. Jest to też część, przez którą przechodzi się dość szybko, mimo jej rozmiarów, bo i tak nie ma szans zatrzymać się przy każdym obiekcie. W sali z wystawą skupiającą się na insektopodobnych mogłam przyjrzeć się bliżej jedynie motylom, wszystko inne wydawało mi się trochę obrzydliwe ;). Dużo bardziej lubię gady - wszelakie węże i jaszczurki, ale może nie w formalinie...
Z ciekawością przyglądaliśmy się też ptakom - chyba nie bylibyśmy w stanie wymyślić tutaj żadnego gatunku, którego nie byłoby w muzeum. Kolega sporo podróżuje i ciągle rzucał tekstami w stylu jest taki fajny ptak w Boliwii, mogłabyś zobaczyć takiego ptaka z Nowej Zelandii, itp., a potem wynajdywał te ptaki na wystawie i często umiał też coś więcej o nich powiedzieć. Zdecydowanie urozmaiciło to zwiedzanie ;).
Myślę, że jeszcze wrócę do Muzeum Historii Naturalnej - przez wiele wystaw przeszliśmy dość szybko, a z przyjemnością zgłębiłabym bardziej szczegółowo zwłaszcza początkowe wystawy - o minerałach, meteorytach i początkach Ziemi. Części ze zwierzętami czy dinozaurami były fajne, ale że widziałam już wcześniej muzea historii naturalnej w Londynie i Sztokholmie, to miałam tu trochę takie poczucie, że to nic nowego. Mimo to uważam, że było to jedno z ciekawszych muzeów, jakie dotąd odwiedziłam w Wiedniu :).
0 Komentarze