Pierwszy weekend lutego przyniósł temperatury przekraczające 15 stopni w cieniu. Było to wręcz abstrakcyjne, ale z drugiej strony nie mogłam przecież siedzieć w domu, gdy w środku zimy była wiosna za oknem. Postanowiłam więc wyskoczyć tuż za czeską granicę - bezpośredni pociąg do Znojma jedzie niecałe dwie godziny, czyli idealnie na jednodniowy wypad. Zaplanowałam sobie trochę ponad sześć godzin na miejscu - akurat, żeby nie musieć zrywać się z łóżka z samego rana, ale żeby móc obejść całe miasteczko i zebrać się na pociąg, zanim się ściemni.
Znojmo to średniej wielkości miasteczko w południowych Morawach, liczące sobie niespełna 35 tys. mieszkańców. Szacuje się, że okolice te były zamieszkane już w czasach prehistorycznych, mniej więcej w VIII wieku w miejscu dzisiejszego centrum znajdowały się już stałe zabudowania, a status miejski Znojmo otrzymało w XIII wieku. Czyli mamy tu sporo ciekawej historii, mamy ten niepowtarzalny urok klimatycznych, morawskich miasteczek, a do tego trafiło się 18 stopni na plusie w pierwszy weekend lutego, więc pogoda bardziej niż idealna na zwiedzanie ;).
Do Znojma przyjeżdżam pociągiem, z dworca czeka mnie jeszcze kilkunastominutowy spacer do centrum miasta. Docieram na plac prezydenta Masaryka (Masarykovo náměstí), jeden z centralnych punktów Znojma. Pośrodku stoi kolumna morowa, a boki placu otaczają wiekowe kamieniczki. Przy Masarykovo náměstí znajduje się również niewielki kościół p.w. Jana Chrzciciela, do którego mogę jedynie zajrzeć przez zamknięte kraty.
Pod placem (i nie tylko) biegną podziemne tunele, wizyta w których jest punktem obowiązkowym podczas zwiedzania Znojma. Główne wejście znajduje się nieco z boku, od strony uliczki Slepičí trh. Przy kasach zawsze podana jest godzina najbliższej trasy z przewodnikiem - do podziemi nie możemy zejść na własną rękę. Standardowa trasa trwa ok. godziny i kosztuje 95 koron (16,25 zł). Można jednak skorzystać też z tras z nieco większą dawką adrenaliny o różnych poziomach trudności. Ja uczestniczyłam w trasie standardowej - poza mną i dwójką Austriaków z audioguide'ami reszta grupy była miejscowa i słuchała przewodnika po czesku. Droga biegła przez podziemne wystawy poświęcone historii miasta oraz samym podziemiom (najstarsze korytarze sięgają XIV i XV wieku, a ich łączna długość wynosi prawie 27 km). Audioguide był przygotowany w dość żartobliwej formie (np. pożegnanie się z wchodzącym do labiryntu słuchaczem, bo zarządzający atrakcją pozwalają sobie na 10% straconych turystów podczas każdej trasy ;) ), do tego każde nagranie było nieco krótsze od standardowego monologu przewodnika, więc mogłam w spokoju się rozglądać i robić zdjęcia, podczas gdy grupa słuchała historii po czesku. I choć podziemia w Znojmie nie dorównują tym w Brnie, to i tak warto tu zajrzeć podczas zwiedzania miasta.
Po wyjściu na powierzchnię kieruję się do górującego nad miastem kościoła św. Mikołaja. Po przyjemnym cieple panującym na dworze, mam wrażenie, że w środku zamarzam, a z ust natychmiast wydobywa mi się kłąb pary. Nie wyobrażam sobie spędzenia tu nieruchomo godzinnej mszy, właściwie nie wyobrażam sobie nawet zbyt długiego zwiedzania przy panujących w środku temperaturach…
Kościół ma swoje lata i ciekawą historię, jak i samo miasto. Pierwsza świątynia powstała jeszcze w stylu romańskim w okolicach XI-XII wieku, niestety w wyniku potężnego pożaru niewiele z niej zostało. W XIV i XV wieku przeprowadzono odbudowę, tym razem bazując na gotyku… A jeszcze później odnowiono wnętrza, dla odmiany w stylu barokowym. Najpóźniej, bo dopiero w połowie XIX wieku, dobudowano górującą nad kościołem wieżę. Biorąc pod uwagę, że we wnętrzach zachowało się sporo elementów wystroju sprzed wieków, reprezentujących różne style, w świątyni zdecydowanie jest co oglądać. Szczególną uwagę przykuwają relikwie św. Bonifacego oraz naprawdę ciekawa ambona z 1760 roku w kształcie kuli ziemskiej.
Obok kościoła stoi niewielka kaplica, otoczona wąskimi krużgankami. To fajny punkt widokowy na rzekę Dyję, którą osobiście bardziej kojarzę pod jej niemiecką nazwą Thaya - na granicy austriacko-czeskiej znajdziemy sporo miejscowości z an der Thaya w nazwie. Z krużganków dobrze widać też mury zamkowe i rotundę, które są moim następnym celem. Kieruję się więc tam, spokojnie spacerując wąskimi uliczkami Znojma - stare miasto ma naprawdę fajny klimat, a na początku lutego nie ma tu żadnych turystów.
Niestety, poza sezonem nie ma możliwości zajrzenia do wnętrz, więc pozostaje mi tylko spacer po terenach zamkowych oraz przy pobliskim browarze, który przejął część zamku. Główną miejscową ciekawostką jest romańska rotunda św. Katarzyny, pozostałość po średniowiecznym zamku Przemyślidów. Podobno warte uwagi są znajdujące się wewnątrz XI-wieczne freski, ale wejście do rotundy nawet w sezonie nie jest najłatwiejsze ze względu na ograniczoną ilość wpuszczanych odwiedzających. W lutym mogę ją podziwiać tylko z zewnątrz :).
Wzgórze zamkowe to chyba najlepszy punkt widokowy w Znojmie (choć rywalizować z nim może wieża ratuszowa ;) ). Stojąc przy murach, mamy całe centrum miasta właściwie u swych stóp. Widziałam w internecie zdjęcia robione wiosną lub latem, gdy brzegi rzeki otacza intensywna zieleń wszechobecnych drzew - na to nie mogłam w lutym liczyć… Ale wciąż - błękitne niebo, czerwone dachy starówki oraz biała sylwetka kościoła św. Mikołaja tworzą widok, który na długo zostaje w pamięci :).
Nadchodzi pora na lunch, więc wracam na wąskie uliczki starego miasta i rozglądam się za miejscem, gdzie można coś zjeść. Internety podpowiadają restaurację u Karla (przy Mikulášské nám. 48) - tradycyjne, czeskie jedzenie po przystępnych cenach… Mnie to przekonało ;). Spory obiad i napój kosztowały mnie tu 180 koron (30,75 zł), a z jakości byłam bardzo zadowolona, więc uczciwie polecam :). Po lunchu mogłam już na spokojnie kontynuować zwiedzanie.
Jakby mi było mało punktów widokowych w Znojmo, decyduję się na kolejny - tym razem płatny. Ratusz miejski mijałam już tego dnia kilkukrotnie, bo tuż obok znajduje się informacja turystyczna, gdzie brałam mapkę, a nieco dalej również wejście do podziemi. Ratusz wyróżnia przede wszystkim wysoka na 66,5 m wieża, widziana z chyba każdego miejsca w Znojmie. Wieżę zbudowano w połowie XV wieku - z jej szczytu obserwowano okolicę i ostrzegano o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Górna część wieży ucierpiała w wyniku ataku bombowego podczas II wojny światowej, na szczęście zniszczenia udało się naprawić i dziś budynek jest udostępniony zwiedzającym.
Wchodzę do środka i na samym wstępie pytam o możliwość płacenia kartą. Bilet nie jest drogi (35 koron - 6 zł), ale w restauracji pozbyłam się reszty czeskiej gotówki i nie widziała mi się wypłata większych pieniędzy tylko po to, by wejść na wieżę. Pani w kasie patrzy się na mnie, jakbym zapytała co najmniej po chińsku. Do you speak English? - upewniam się. W odpowiedzi słyszę entuzjastyczne yes!, więc ponawiam pytanie o płatność kartą. Cisza… Próbuję skrócić do Cash or card?, ale reakcja jest taka sama. Przypominam sobie przeczytany przed wyjazdem artykuł, że w turystyce w Znojmie kładzie się nacisk na język niemiecki, ze względu na bliskość austriackiej granicy, próbuję więc z drugiej strony - sprechen Sie Deutsch? Pani znów z uśmiechem kiwa głową, że oczywiście, tak jak i angielski! No nie pocieszyła mnie… Na szczęście z niemieckim było dużo lepiej i już po chwili na stole znalazł się terminal, a jeszcze chwilę później wchodziłam już po drewnianych schodach na szczyt wieży. Nie ma tu otwartego tarasu widokowego, jedynie wąskie korytarze z otwieranymi okienkami, przez które można obejrzeć miasto ze wszystkich stron.
Ze szczytu wieży wypatruję zapowiadający się ciekawie kościół, na mapce oznaczony jako klasztor Louka. Choć obiekt położony jest nieco na uboczu, wciąż mam sporo czasu i decyduję się na spacer. Klasztor w Znojmie ufundowano w 1190 roku, jednak zniszczyły go wojny husyckie. To, co widzimy dzisiaj, to barokowa odbudowa z XVIII wieku - odbudowa nigdy niedokończona, bo klasztor Louka zamknięto w 1784 roku, zgromadzenie rozwiązano, bibliotekę przeniesiono do innego klasztoru, a same budynki klasztorne (te, które zdążono zbudować) przekształcono na fabrykę tytoniu, akademię wojskową i baraki. Niestety, obecnie zaledwie niewielka część klasztoru jest w użyciu, o czym nie wiedziałam, kierując się w tamto miejsce. Ta część to magazyny w piwnicach, niewielkie muzeum oraz sklepik producenta wina Znovín Znojmo. A reszta? Zamknięty i odrapany z zewnątrz kościół, zniszczone i rozpadające się budynki z wybitymi oknami… Wrażenie zdecydowanie negatywne. Pocieszające jest jedynie, że w wielu miejscach wypatrzyłam rusztowania i ogromne plakaty informujące o współfinansowaniu prac przez Unię Europejską. Może jest więc szansa, że za kilka lat klasztor Louka stanie się kolejną historyczną perełką w Znojmie. Póki co nie ma tu jednak po co zaglądać.
Lepsze wrażenie wywiera na mnie kościół p.w. św. Krzyża, przy klasztorze dominikanów. Oryginalnie zbudowany w XIII wieku, przeszedł jednak przez kilka pożarów i wojen, które zniszczyły go niemal doszczętnie. Obecny budynek wzniesiono w XVII wieku i znajdziemy w środku trochę barokowych elementów, jednak ostatnie remonty zrobiły swoje i sama świątynia wygląda dziś dość prosto i nowocześnie.
Po powrocie do Wiednia podziękowałam koledze z pracy za polecenie Znojma na jednodniową wizytę. Morawy mają swój klimat, który bardzo mi odpowiada i coś czuję, że nie był to jeszcze koniec odkrywania przeze mnie południowych Czech... :)
Do Znojma przyjeżdżam pociągiem, z dworca czeka mnie jeszcze kilkunastominutowy spacer do centrum miasta. Docieram na plac prezydenta Masaryka (Masarykovo náměstí), jeden z centralnych punktów Znojma. Pośrodku stoi kolumna morowa, a boki placu otaczają wiekowe kamieniczki. Przy Masarykovo náměstí znajduje się również niewielki kościół p.w. Jana Chrzciciela, do którego mogę jedynie zajrzeć przez zamknięte kraty.
Pod placem (i nie tylko) biegną podziemne tunele, wizyta w których jest punktem obowiązkowym podczas zwiedzania Znojma. Główne wejście znajduje się nieco z boku, od strony uliczki Slepičí trh. Przy kasach zawsze podana jest godzina najbliższej trasy z przewodnikiem - do podziemi nie możemy zejść na własną rękę. Standardowa trasa trwa ok. godziny i kosztuje 95 koron (16,25 zł). Można jednak skorzystać też z tras z nieco większą dawką adrenaliny o różnych poziomach trudności. Ja uczestniczyłam w trasie standardowej - poza mną i dwójką Austriaków z audioguide'ami reszta grupy była miejscowa i słuchała przewodnika po czesku. Droga biegła przez podziemne wystawy poświęcone historii miasta oraz samym podziemiom (najstarsze korytarze sięgają XIV i XV wieku, a ich łączna długość wynosi prawie 27 km). Audioguide był przygotowany w dość żartobliwej formie (np. pożegnanie się z wchodzącym do labiryntu słuchaczem, bo zarządzający atrakcją pozwalają sobie na 10% straconych turystów podczas każdej trasy ;) ), do tego każde nagranie było nieco krótsze od standardowego monologu przewodnika, więc mogłam w spokoju się rozglądać i robić zdjęcia, podczas gdy grupa słuchała historii po czesku. I choć podziemia w Znojmie nie dorównują tym w Brnie, to i tak warto tu zajrzeć podczas zwiedzania miasta.
Po wyjściu na powierzchnię kieruję się do górującego nad miastem kościoła św. Mikołaja. Po przyjemnym cieple panującym na dworze, mam wrażenie, że w środku zamarzam, a z ust natychmiast wydobywa mi się kłąb pary. Nie wyobrażam sobie spędzenia tu nieruchomo godzinnej mszy, właściwie nie wyobrażam sobie nawet zbyt długiego zwiedzania przy panujących w środku temperaturach…
Kościół ma swoje lata i ciekawą historię, jak i samo miasto. Pierwsza świątynia powstała jeszcze w stylu romańskim w okolicach XI-XII wieku, niestety w wyniku potężnego pożaru niewiele z niej zostało. W XIV i XV wieku przeprowadzono odbudowę, tym razem bazując na gotyku… A jeszcze później odnowiono wnętrza, dla odmiany w stylu barokowym. Najpóźniej, bo dopiero w połowie XIX wieku, dobudowano górującą nad kościołem wieżę. Biorąc pod uwagę, że we wnętrzach zachowało się sporo elementów wystroju sprzed wieków, reprezentujących różne style, w świątyni zdecydowanie jest co oglądać. Szczególną uwagę przykuwają relikwie św. Bonifacego oraz naprawdę ciekawa ambona z 1760 roku w kształcie kuli ziemskiej.
Obok kościoła stoi niewielka kaplica, otoczona wąskimi krużgankami. To fajny punkt widokowy na rzekę Dyję, którą osobiście bardziej kojarzę pod jej niemiecką nazwą Thaya - na granicy austriacko-czeskiej znajdziemy sporo miejscowości z an der Thaya w nazwie. Z krużganków dobrze widać też mury zamkowe i rotundę, które są moim następnym celem. Kieruję się więc tam, spokojnie spacerując wąskimi uliczkami Znojma - stare miasto ma naprawdę fajny klimat, a na początku lutego nie ma tu żadnych turystów.
Niestety, poza sezonem nie ma możliwości zajrzenia do wnętrz, więc pozostaje mi tylko spacer po terenach zamkowych oraz przy pobliskim browarze, który przejął część zamku. Główną miejscową ciekawostką jest romańska rotunda św. Katarzyny, pozostałość po średniowiecznym zamku Przemyślidów. Podobno warte uwagi są znajdujące się wewnątrz XI-wieczne freski, ale wejście do rotundy nawet w sezonie nie jest najłatwiejsze ze względu na ograniczoną ilość wpuszczanych odwiedzających. W lutym mogę ją podziwiać tylko z zewnątrz :).
Wzgórze zamkowe to chyba najlepszy punkt widokowy w Znojmie (choć rywalizować z nim może wieża ratuszowa ;) ). Stojąc przy murach, mamy całe centrum miasta właściwie u swych stóp. Widziałam w internecie zdjęcia robione wiosną lub latem, gdy brzegi rzeki otacza intensywna zieleń wszechobecnych drzew - na to nie mogłam w lutym liczyć… Ale wciąż - błękitne niebo, czerwone dachy starówki oraz biała sylwetka kościoła św. Mikołaja tworzą widok, który na długo zostaje w pamięci :).
Nadchodzi pora na lunch, więc wracam na wąskie uliczki starego miasta i rozglądam się za miejscem, gdzie można coś zjeść. Internety podpowiadają restaurację u Karla (przy Mikulášské nám. 48) - tradycyjne, czeskie jedzenie po przystępnych cenach… Mnie to przekonało ;). Spory obiad i napój kosztowały mnie tu 180 koron (30,75 zł), a z jakości byłam bardzo zadowolona, więc uczciwie polecam :). Po lunchu mogłam już na spokojnie kontynuować zwiedzanie.
Jakby mi było mało punktów widokowych w Znojmo, decyduję się na kolejny - tym razem płatny. Ratusz miejski mijałam już tego dnia kilkukrotnie, bo tuż obok znajduje się informacja turystyczna, gdzie brałam mapkę, a nieco dalej również wejście do podziemi. Ratusz wyróżnia przede wszystkim wysoka na 66,5 m wieża, widziana z chyba każdego miejsca w Znojmie. Wieżę zbudowano w połowie XV wieku - z jej szczytu obserwowano okolicę i ostrzegano o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Górna część wieży ucierpiała w wyniku ataku bombowego podczas II wojny światowej, na szczęście zniszczenia udało się naprawić i dziś budynek jest udostępniony zwiedzającym.
Wchodzę do środka i na samym wstępie pytam o możliwość płacenia kartą. Bilet nie jest drogi (35 koron - 6 zł), ale w restauracji pozbyłam się reszty czeskiej gotówki i nie widziała mi się wypłata większych pieniędzy tylko po to, by wejść na wieżę. Pani w kasie patrzy się na mnie, jakbym zapytała co najmniej po chińsku. Do you speak English? - upewniam się. W odpowiedzi słyszę entuzjastyczne yes!, więc ponawiam pytanie o płatność kartą. Cisza… Próbuję skrócić do Cash or card?, ale reakcja jest taka sama. Przypominam sobie przeczytany przed wyjazdem artykuł, że w turystyce w Znojmie kładzie się nacisk na język niemiecki, ze względu na bliskość austriackiej granicy, próbuję więc z drugiej strony - sprechen Sie Deutsch? Pani znów z uśmiechem kiwa głową, że oczywiście, tak jak i angielski! No nie pocieszyła mnie… Na szczęście z niemieckim było dużo lepiej i już po chwili na stole znalazł się terminal, a jeszcze chwilę później wchodziłam już po drewnianych schodach na szczyt wieży. Nie ma tu otwartego tarasu widokowego, jedynie wąskie korytarze z otwieranymi okienkami, przez które można obejrzeć miasto ze wszystkich stron.
Ze szczytu wieży wypatruję zapowiadający się ciekawie kościół, na mapce oznaczony jako klasztor Louka. Choć obiekt położony jest nieco na uboczu, wciąż mam sporo czasu i decyduję się na spacer. Klasztor w Znojmie ufundowano w 1190 roku, jednak zniszczyły go wojny husyckie. To, co widzimy dzisiaj, to barokowa odbudowa z XVIII wieku - odbudowa nigdy niedokończona, bo klasztor Louka zamknięto w 1784 roku, zgromadzenie rozwiązano, bibliotekę przeniesiono do innego klasztoru, a same budynki klasztorne (te, które zdążono zbudować) przekształcono na fabrykę tytoniu, akademię wojskową i baraki. Niestety, obecnie zaledwie niewielka część klasztoru jest w użyciu, o czym nie wiedziałam, kierując się w tamto miejsce. Ta część to magazyny w piwnicach, niewielkie muzeum oraz sklepik producenta wina Znovín Znojmo. A reszta? Zamknięty i odrapany z zewnątrz kościół, zniszczone i rozpadające się budynki z wybitymi oknami… Wrażenie zdecydowanie negatywne. Pocieszające jest jedynie, że w wielu miejscach wypatrzyłam rusztowania i ogromne plakaty informujące o współfinansowaniu prac przez Unię Europejską. Może jest więc szansa, że za kilka lat klasztor Louka stanie się kolejną historyczną perełką w Znojmie. Póki co nie ma tu jednak po co zaglądać.
Lepsze wrażenie wywiera na mnie kościół p.w. św. Krzyża, przy klasztorze dominikanów. Oryginalnie zbudowany w XIII wieku, przeszedł jednak przez kilka pożarów i wojen, które zniszczyły go niemal doszczętnie. Obecny budynek wzniesiono w XVII wieku i znajdziemy w środku trochę barokowych elementów, jednak ostatnie remonty zrobiły swoje i sama świątynia wygląda dziś dość prosto i nowocześnie.
Po powrocie do Wiednia podziękowałam koledze z pracy za polecenie Znojma na jednodniową wizytę. Morawy mają swój klimat, który bardzo mi odpowiada i coś czuję, że nie był to jeszcze koniec odkrywania przeze mnie południowych Czech... :)
0 Komentarze