Zbliża się maj, kolejne ograniczenia będą znoszone, a ja wciąż cieszę się faktem, że od połowy kwietnia ponownie otwarto ogrody miejskie. Wcześniej przez cały miesiąc na zamkniętych bramach parków znaleźć można było tablice z informacją präventive Sperre, ot, zapobiegawcze zamknięcie... W efekcie małe okoliczne parki musiały przyjąć tłumy Wiedeńczyków, które chciały cieszyć się wiosennym słońcem. Kiedy w końcu wiedeńskie ogrody miejskie znów zostały otwarte, przy wejściu mogliśmy natknąć się na nowe informacje (nowe na bramie, bo instrukcje znane są już od tygodni):
- zachowajcie metr odstępu od innych,
- nie zbierajcie się w grupy,
- stosujcie się do instrukcji ochrony.
No tak, bo na początku przed wejściem do każdego parku stał ochroniarz, czasem dwóch. Nie zatrzymywali, nie zaczepiali - po prostu spacerowali w tę i z powrotem (naturalnie w maseczkach), gotowi do interwencji, gdyby komuś przyszło na myśl łamać zasady. Z tego, co przeczytałam ostatnio w lokalnych wiadomościach, podobno ta ochrona przed wejściem do ogrodów miała zostać zniesiona - mnie tam ani to ziębi, ani grzeje, skoro zawsze widziałam ich tylko spokojnie pilnujących wejścia ;).
Zatem, korzystając z ponownego otwarcia ogrodów oraz pięknej pogody, w pierwszy weekend po otwarciu postanowiłam wybrać się na spacer. Początkowo celowałam tylko w Belweder, ale skoro się tak dobrze spacerowało, to jakoś tak wyszło, że zawitałam i do innych parków ;). W ogrodach Belwederu zawsze jest mnóstwo turystów, ale teraz mogłam docenić fakt, że pałac położony jest trochę na uboczu. Odwiedzających było niewielu - paru spacerowiczów, paru biegaczy, ale takich pustek przy Belwederze jeszcze nigdy nie widziałam.
Najwięcej przestrzeni jest przy barokowych ogrodach pomiędzy Górnym a Dolnym Belwederem. Niestety, nie uruchomiono przypałacowych fontann, co sprawia, że cała ta przestrzeń wydała mi się jakaś taka pusta... :) Przynajmniej była woda w niewielkim stawie przed Górnym Belwederem, no i tradycyjnie całość była obsadzona kwiatami :).
Następnie kieruję się do Burggarten i wręcz przeżywam szok - w porównaniu z opustoszałymi ogrodami Belwederu, tutaj naprawdę jest sporo ludzi. No ale fakt, teraz jestem już w centrum... Trawniki Burggarten są pokryte kocami i mnóstwo osób urządza sobie piknik lub po prostu leży i cieszy się słońcem. Fakt, na oko nawet tam, gdzie jest więcej ludzi, ten dystans jednego metra między kocami jest zachowany, ale mimo wszystko nie czuję się tu zbyt komfortowo - przyzwyczajona głównie do własnego towarzystwa ostatnimi tygodniami. Nie chciałam celować aparatem w miejsca, gdzie faktycznie było gęsto, więc poniższe zdjęcia ukazują te bardziej wyludnione części parku...
A Burggarten to w ogóle fajne miejsce na spacer. Założony w 1818 roku pomiędzy Albertiną a jednym ze skrzydeł Hofburga, stanowił prywatny ogród cesarski. Sam Franciszek - zapalony ogrodnik - współtworzył park wraz ze swoimi architektami krajobrazu (w końcu kto cesarzowi zabroni mieć architekta krajobrazu, nawet jeśli to tylko początek XIX wieku? ;) ): Ludwikiem Gabrielem von Remy oraz Franzem Antoinem. Tuż obok znajduje się charakterystyczna palmiarnia i Dom Motyli, który uwielbiam i z całego serca polecam (jak to wszystko się tylko skończy...).
Nieco mniej tłoczno, choć zdecydowanie nie tak pusto jak w okolicach Belwederu, było też w Volksgarten. Lubię ten park ze względu na jego położenie - otoczony jest mnóstwem zabytków, które, wystając ponad krzewami i drzewami, malowniczo wkomponowały się w krajobraz ogrodów. Z jednej strony Ratusz i Burgtheater, dalej Parlament (kiedy go wreszcie skończą remontować?), dalej Hofburg i Austriacka Biblioteka Narodowa... Robi wrażenie ;).
Volksgarten powstał w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się fortyfikacje zburzone przez wojska napoleońskie (w sumie szkoda, bo choć lubię posiedzieć w ładnym ogrodzie, to spacery po murach obronnych lubię chyba jeszcze bardziej ;) ). Za stworzenie parku odpowiadał Ludwig von Remy (ten sam, co pracował nad Burggarten) - początkowo też miały to być prywatne ogrody, ale zdecydowano się jednak na otworzenie ich dla ludu 1 marca 1823 roku. Jako że był to pierwszy publiczny park w Wiedniu, bardzo szybko przyjęła się obecna nazwa - ogród ludowy. Centrum Volksgarten stanowi charakterystyczna świątynia Tezeusza (autorstwa Pietra di Nobile). Swoją drogą, Volksgarten był jedynym odwiedzonym przeze mnie w kwietniu miejscem, gdzie działały fontanny... :) Teraz jeszcze czekam tylko na przełom maja i czerwca, kiedy zakwitną róże...
Na sam koniec wpisu zostawiłam sobie ogrody pałacowe Schönbrunn - przede wszystkim dlatego, że mieszkam bardzo blisko i zaglądam tam właściwie co tydzień. W efekcie mam mnóstwo zdjęć rodzącej się tutaj wiosny.
Przez pierwsze dni po ponownym otwarciu ogrodów, w Schönbrunnie panowały pustki - nawet podczas pięknych, słonecznych popołudni. Wtedy też udało mi się zrobić trochę zdjęć pałacu, pod którym nie krążą tłumy turystów - i choć miało to swój urok, to jednak czegoś mi tu brakowało... Schönbrunn to miejsce, które zawsze tętni życiem, mimo że oddalone kawałek od centrum. I mam nadzieję, że to życie wkrótce tu wróci :)
Więcej ludzi było na wzgórzu pod Glorietą - chociaż trawniki są ogrodzone i rozstawiono tabliczki z prośbą o niewchodzenie na trawę, ludzie często to ignorowali i po prostu rozkładali się z kocami, by cieszyć się słońcem. O ile na dole panowały pustki, tak tutaj o wolną ławkę było trudno :)
Moją ulubioną częścią ogrodów Schönbrunn w kwietniu jest Kammergarten, gdzie długie tunele porośnięte są glicynią - a ta teraz pachnie tak słodko, że po prostu chce się tam być :). Do tego widok fioletowych tuneli też robi wrażenie. Jednak nie wszystkie jeszcze kwitną - pozostałe za mniej więcej miesiąc zakwitną czerwonymi różami... Może wciąż uda się to złapać bez tłumów turystów?
Tak sobie myślę, że mieszkam w naprawdę pięknym mieście (nie to, że tego wcześniej nie wiedziałam ;) )... a w obecnej sytuacji, coś czuję, że będę w tym roku odkrywać sporo Wiednia i Austrii. Dobrze, że jeszcze tyle jest do odkrycia :)
Najwięcej przestrzeni jest przy barokowych ogrodach pomiędzy Górnym a Dolnym Belwederem. Niestety, nie uruchomiono przypałacowych fontann, co sprawia, że cała ta przestrzeń wydała mi się jakaś taka pusta... :) Przynajmniej była woda w niewielkim stawie przed Górnym Belwederem, no i tradycyjnie całość była obsadzona kwiatami :).
Następnie kieruję się do Burggarten i wręcz przeżywam szok - w porównaniu z opustoszałymi ogrodami Belwederu, tutaj naprawdę jest sporo ludzi. No ale fakt, teraz jestem już w centrum... Trawniki Burggarten są pokryte kocami i mnóstwo osób urządza sobie piknik lub po prostu leży i cieszy się słońcem. Fakt, na oko nawet tam, gdzie jest więcej ludzi, ten dystans jednego metra między kocami jest zachowany, ale mimo wszystko nie czuję się tu zbyt komfortowo - przyzwyczajona głównie do własnego towarzystwa ostatnimi tygodniami. Nie chciałam celować aparatem w miejsca, gdzie faktycznie było gęsto, więc poniższe zdjęcia ukazują te bardziej wyludnione części parku...
Nieco mniej tłoczno, choć zdecydowanie nie tak pusto jak w okolicach Belwederu, było też w Volksgarten. Lubię ten park ze względu na jego położenie - otoczony jest mnóstwem zabytków, które, wystając ponad krzewami i drzewami, malowniczo wkomponowały się w krajobraz ogrodów. Z jednej strony Ratusz i Burgtheater, dalej Parlament (kiedy go wreszcie skończą remontować?), dalej Hofburg i Austriacka Biblioteka Narodowa... Robi wrażenie ;).
Na sam koniec wpisu zostawiłam sobie ogrody pałacowe Schönbrunn - przede wszystkim dlatego, że mieszkam bardzo blisko i zaglądam tam właściwie co tydzień. W efekcie mam mnóstwo zdjęć rodzącej się tutaj wiosny.
Przez pierwsze dni po ponownym otwarciu ogrodów, w Schönbrunnie panowały pustki - nawet podczas pięknych, słonecznych popołudni. Wtedy też udało mi się zrobić trochę zdjęć pałacu, pod którym nie krążą tłumy turystów - i choć miało to swój urok, to jednak czegoś mi tu brakowało... Schönbrunn to miejsce, które zawsze tętni życiem, mimo że oddalone kawałek od centrum. I mam nadzieję, że to życie wkrótce tu wróci :)
Więcej ludzi było na wzgórzu pod Glorietą - chociaż trawniki są ogrodzone i rozstawiono tabliczki z prośbą o niewchodzenie na trawę, ludzie często to ignorowali i po prostu rozkładali się z kocami, by cieszyć się słońcem. O ile na dole panowały pustki, tak tutaj o wolną ławkę było trudno :)
Moją ulubioną częścią ogrodów Schönbrunn w kwietniu jest Kammergarten, gdzie długie tunele porośnięte są glicynią - a ta teraz pachnie tak słodko, że po prostu chce się tam być :). Do tego widok fioletowych tuneli też robi wrażenie. Jednak nie wszystkie jeszcze kwitną - pozostałe za mniej więcej miesiąc zakwitną czerwonymi różami... Może wciąż uda się to złapać bez tłumów turystów?
Tak sobie myślę, że mieszkam w naprawdę pięknym mieście (nie to, że tego wcześniej nie wiedziałam ;) )... a w obecnej sytuacji, coś czuję, że będę w tym roku odkrywać sporo Wiednia i Austrii. Dobrze, że jeszcze tyle jest do odkrycia :)
0 Komentarze