Wörthersee to największe jezioro w austriackiej Karyntii, nad którym położony jest Klagenfurt - cel mojego wyjazdu na długi weekend związany z Bożym Ciałem. Początkowo planowałam jakiś kilkugodzinny hiking wzdłuż wybrzeża (na spacer dookoła się nie porywałam, bo proponowane szlaki sięgały nawet 50 km - sama długość jeziora to 16,5 km), ale nie mogłam się zdecydować, gdzie, którędy... A potem w parku miniatur Minimundus dowiedziałam się, że mogę kupić bilet łączony na park, rejs statkiem oraz punkt widokowy na wieży Pyramidenkogel. Nie dopytałam na początku - myślałam, że rejs do któregoś z punktów nad jeziorem, więc zaczęłam sobie planować, że podpłynę w pobliże wieży, spojrzę na Wörthersee z góry, a potem pewnie gdzieś sobie pospaceruję... Po skończonym zwiedzaniu parku miniatur podeszłam jeszcze do informacji z pytaniem, czy mają jakiś rozkład, gdzie i o której mogę popłynąć? No i się dowiedziałam, że... wszędzie, do woli. Bo to rejs hop-on, hop-off, czyli mogę sobie cały dzień spędzić na statku, wysiadając, gdzie mi się tylko zamarzy. W sumie nie brzmiało to tak źle... ;)
Jak to wygląda w praktyce? W sezonie letnim statek odpływa z Klagenfurtu (wschodnie wybrzeże Wörthersee) co dwie godziny między 8 a 16, czyli mamy pięć rejsów dziennie. Następnie statek dobija do max. ośmiu przystani po drodze (nie każdy rejs obejmuje wszystkie miejscowości): Krumpendorf, Reifnitz, Maria Wörth, Pörtschach (dwie przystanie), Dellach, Weisses Rössl oraz Kraftwerk Forstsee. Przystankiem końcowym jest Velden na zachodnim brzegu, gdzie mamy piętnaście minut postoju, po czym statek wyrusza w rejs powrotny do Klagenfurtu, znów zatrzymując się przy tych samych stacjach. Jakby chcieć przepłynąć całość w tę i z powrotem, zajęłoby to 3:45 godz. (1:45 godz. w każdą stronę + 15 min. postoju w Velden). Oczywiście, można by tak zrobić, ale dla mnie prawie 4 godziny siedzenia na statku bez przerwy to trochę przegięcie. Na szczęście tu dochodzi ta opcja hop-on, hop-off, czyli możliwość opuszczenia statku na którejkolwiek ze wspomnianych przystani, a potem kontynuacji podróży na kolejnym statku / wejścia na pokład innego, powracającego do Klagenfurtu.
I właśnie się zorientowałam, że nie mam żadnych zdjęć statków, robionych na pokładzie, więc musicie się zadowolić powyższymi ;). Statki są piętrowe. Poziom zerowy jest zabudowany - dla tych, którzy chcą posiedzieć w cieniu, nie lubią wiatru albo chcą po prostu coś spokojnie zjeść / wypić, bo na tym piętrze jest też barek. Ceny są bardzo w porządku, biorąc pod uwagę, że jest to jednak atrakcja turystyczna, a do tego można płacić kartą (w Austrii to nie jest taka oczywistość). Potem mamy jeszcze pokład pierwszy i drugi - to już dla tych, którzy wolą słońce i widoki. Ja sama spędziłam najwięcej czasu na najwyższym pokładzie, co zapewniło mi świetne widoki do zdjęć i piekące od słońca ramiona następnego dnia, ponieważ było to naprawdę piękne lato... :)
Ja decyduję się na drugi rejs, startujący o 10. Biorąc pod uwagę, że do przystani miałam ponad godzinę z hotelu, na rejs o 8 musiałabym wstać ok. 6 (chyba nie o to chodzi w wakacje...), a do tego słońce nie grzało jeszcze na tyle mocno, by pobyt nad wodą sprawiał przyjemność. Boarding na rejs zaczął się ok. 15 minut przed odpłynięciem - większość miała już zakupione zawczasu bilety łączone, ale można też kupić bilet przy wejściu na statek (6€ za wybrany odcinek albo 16€ za całodniowy hop-on, hop-off). W kolejce na statek było jeszcze trzeba mieć maseczkę (dopiero od dzisiaj zniesiono bardziej rygorystyczne nakazy), ale na pokładzie już nie - na szczęście, bo opaliłabym się jeszcze dziwniej... ;) Płynę zaledwie pół godziny i wysiadam już na drugiej przystani - Reifnitz. To stąd najłatwiej się dostać na Pyramidenkogel - z promem zsynchronizowany jest specjalny autobus, bilet na który też mam w pakiecie. Odjeżdża akurat w 10 minut po przypłynięciu statku, więc nie ma opcji, by nie zdążyć. Na wzgórze z wieżą można też wejść pieszo - to ok. 7 km spaceru (i mniej więcej 400 m przewyższenia) i pewnie bym się na to zdecydowała, gdybym miała więcej czasu. Tym razem jednak wsiadam w autobus i 15 minut później jestem u stóp Pyramidenkogel.
Tragiczna wiadomość dla niektórych współpasażerów z autobusu - winda na szczyt wieży nie działa tego dnia! W związku z tym można kupić bilet wstępu o 20% taniej, ale większość ma i tak kupione wcześniej bilety łączone, więc zniżka nas nie obejmuje. Pyramidenkogel liczy sobie 100 m wysokości, co czyni ją najwyższą drewnianą wieżą widokową świata. Licząc jeszcze wzgórze, na którym się znajduje, taras widokowy położony jest na wysokości 851 m n.p.m. Na szczyt prowadzi 441 schodów, więc ta zepsuta winda to nie jest koniec świata, a wyłaniające się po drodze widoki sprawiają, że nie wiadomo kiedy nagle znajdujemy się na górze - po prostu się podziwia, a nie liczy kroki ;). Dla zainteresowanych - ja do nich nie należę - z Pyramidenkogel można zjechać specjalną, liczącą sobie 120 m rurą. Jak piszą na stronie: 20 sekund przejażdżki z prędkością sięgającą nawet 25 km/h. Chętnych było całkiem sporo... :)
Widoki ze szczytu wieży są przepiękne. Aż nie chce się wierzyć, że woda w Wörthersee może mieć faktycznie taki odcień... Po drugiej stronie widać też mniejsze jeziorko - Keutschacher, a wszystko wokół otaczają góry... Podobno w lecie (rozumianym jako lipiec-sierpień, wg strony internetowej Pyramidenkogel) można też skorzystać z atrakcji Fly 100, czyli przejażdżki prawie że ze szczytu wieży na sam dół po 100-metrowej długości linie (zobaczcie video) - z moim lękiem wysokości prędzej bym umarła, niż dała się pod to podczepić ;).
Początkowo myślałam, że przyjdzie mi sporo czekać na następny statek, który jest dopiero dwie godziny później, ale się przeliczyłam. Na wieży spędziłam sporo czasu, a i tak z żalem zbierałam się na autobus powrotny, który dowiózł pasażerów na przystań akurat na parę minut przed przybyciem statku. Kolejną stacją po Reifnitz była Maria Wörth, gdzie też bym z chęcią wysiadła, gdyby nie to, że ograniczona ilość połączeń dziennie nie pozwalała na wysiadanie na każdej przystani. Na wybrzeżu Maria Wörth kuszą dwa średniowieczne, pięknie odnowione i położone kościoły, a także niewielki pałacyk - Schloss Reifnitz.
Wysiąść na kolejne dwie godziny decyduję się jednak w Pörtschach, bo jeszcze przed wyjazdem czytałam, że to najpiękniejsze miasteczko nad Wörthersee, więc bardzo chciałam je zobaczyć. Zdjęć z obsadzonej różami promenady mam tyle, że spodziewajcie się niedługo oddzielnego postu o Pörtschach ;). W tej miejscowości znajdują się dwie przystanie dla statku, który najpierw zatrzymuje się przy Landspitz przy czubku niewielkiego półwyspu, a następnie okrąża Blumeninsel, by zatrzymać się już przy słynnym hotelu Werzer.
Po lunchu i spacerze po Pörtschach, znów wsiadam na statek - przedostatni tego dnia. Teraz planuję już tylko popływać - ten statek płynie już prosto do Velden, nie zatrzymując się na pomniejszych przystaniach. Przez chwilę kusi mnie, by i tu wysiąść, a potem wracać ostatnim połączeniem... ale zniechęca mnie świadomość, że wróciłabym wtedy do hotelu dopiero ok. 21, a jestem już na to chyba trochę zbyt zmęczona ;). Velden to miejscowość uzdrowiskowa i popularny kurort turystyczny - obserwuję z pokładu plaże, restauracje, hotele i kasyna. Potem się dowiedziałam, że można też wrócić stamtąd do Klagenfurtu pociągiem i podróż trwałaby zaledwie ok. 20 minut. No ale ja wolałam jednak rejs powrotny przez całe jezioro, ze szklanką ze spritzerem w dłoni... :)
Najśmieszniejsze jest to, że tak właściwie to nie jestem fanką takich rejsów - zdecydowanie wolę bardziej aktywny wypoczynek. Spodobała mi się jednak ta opcja, że zawsze mogłam wysiąść, gdyby coś mi się spodobało na wybrzeżu, albo po prostu znudziło mi się siedzenie na pokładzie - a potem po prostu wsiąść na inny statek. W piękny, słoneczny dzień widoki były niesamowite, a woda mieniła się wszystkimi odcieniami niebieskiego. A swoją bardziej aktywną część miałam w drodze hotel - przystań, przystań - hotel, 5 km w jedną stronę, zaś resztę kalorii z pizzy i drinków spaliło słońce na pokładzie, chcę w to wierzyć... ;)
I właśnie się zorientowałam, że nie mam żadnych zdjęć statków, robionych na pokładzie, więc musicie się zadowolić powyższymi ;). Statki są piętrowe. Poziom zerowy jest zabudowany - dla tych, którzy chcą posiedzieć w cieniu, nie lubią wiatru albo chcą po prostu coś spokojnie zjeść / wypić, bo na tym piętrze jest też barek. Ceny są bardzo w porządku, biorąc pod uwagę, że jest to jednak atrakcja turystyczna, a do tego można płacić kartą (w Austrii to nie jest taka oczywistość). Potem mamy jeszcze pokład pierwszy i drugi - to już dla tych, którzy wolą słońce i widoki. Ja sama spędziłam najwięcej czasu na najwyższym pokładzie, co zapewniło mi świetne widoki do zdjęć i piekące od słońca ramiona następnego dnia, ponieważ było to naprawdę piękne lato... :)
Ja decyduję się na drugi rejs, startujący o 10. Biorąc pod uwagę, że do przystani miałam ponad godzinę z hotelu, na rejs o 8 musiałabym wstać ok. 6 (chyba nie o to chodzi w wakacje...), a do tego słońce nie grzało jeszcze na tyle mocno, by pobyt nad wodą sprawiał przyjemność. Boarding na rejs zaczął się ok. 15 minut przed odpłynięciem - większość miała już zakupione zawczasu bilety łączone, ale można też kupić bilet przy wejściu na statek (6€ za wybrany odcinek albo 16€ za całodniowy hop-on, hop-off). W kolejce na statek było jeszcze trzeba mieć maseczkę (dopiero od dzisiaj zniesiono bardziej rygorystyczne nakazy), ale na pokładzie już nie - na szczęście, bo opaliłabym się jeszcze dziwniej... ;) Płynę zaledwie pół godziny i wysiadam już na drugiej przystani - Reifnitz. To stąd najłatwiej się dostać na Pyramidenkogel - z promem zsynchronizowany jest specjalny autobus, bilet na który też mam w pakiecie. Odjeżdża akurat w 10 minut po przypłynięciu statku, więc nie ma opcji, by nie zdążyć. Na wzgórze z wieżą można też wejść pieszo - to ok. 7 km spaceru (i mniej więcej 400 m przewyższenia) i pewnie bym się na to zdecydowała, gdybym miała więcej czasu. Tym razem jednak wsiadam w autobus i 15 minut później jestem u stóp Pyramidenkogel.
Tragiczna wiadomość dla niektórych współpasażerów z autobusu - winda na szczyt wieży nie działa tego dnia! W związku z tym można kupić bilet wstępu o 20% taniej, ale większość ma i tak kupione wcześniej bilety łączone, więc zniżka nas nie obejmuje. Pyramidenkogel liczy sobie 100 m wysokości, co czyni ją najwyższą drewnianą wieżą widokową świata. Licząc jeszcze wzgórze, na którym się znajduje, taras widokowy położony jest na wysokości 851 m n.p.m. Na szczyt prowadzi 441 schodów, więc ta zepsuta winda to nie jest koniec świata, a wyłaniające się po drodze widoki sprawiają, że nie wiadomo kiedy nagle znajdujemy się na górze - po prostu się podziwia, a nie liczy kroki ;). Dla zainteresowanych - ja do nich nie należę - z Pyramidenkogel można zjechać specjalną, liczącą sobie 120 m rurą. Jak piszą na stronie: 20 sekund przejażdżki z prędkością sięgającą nawet 25 km/h. Chętnych było całkiem sporo... :)
Widoki ze szczytu wieży są przepiękne. Aż nie chce się wierzyć, że woda w Wörthersee może mieć faktycznie taki odcień... Po drugiej stronie widać też mniejsze jeziorko - Keutschacher, a wszystko wokół otaczają góry... Podobno w lecie (rozumianym jako lipiec-sierpień, wg strony internetowej Pyramidenkogel) można też skorzystać z atrakcji Fly 100, czyli przejażdżki prawie że ze szczytu wieży na sam dół po 100-metrowej długości linie (zobaczcie video) - z moim lękiem wysokości prędzej bym umarła, niż dała się pod to podczepić ;).
Początkowo myślałam, że przyjdzie mi sporo czekać na następny statek, który jest dopiero dwie godziny później, ale się przeliczyłam. Na wieży spędziłam sporo czasu, a i tak z żalem zbierałam się na autobus powrotny, który dowiózł pasażerów na przystań akurat na parę minut przed przybyciem statku. Kolejną stacją po Reifnitz była Maria Wörth, gdzie też bym z chęcią wysiadła, gdyby nie to, że ograniczona ilość połączeń dziennie nie pozwalała na wysiadanie na każdej przystani. Na wybrzeżu Maria Wörth kuszą dwa średniowieczne, pięknie odnowione i położone kościoły, a także niewielki pałacyk - Schloss Reifnitz.
Wysiąść na kolejne dwie godziny decyduję się jednak w Pörtschach, bo jeszcze przed wyjazdem czytałam, że to najpiękniejsze miasteczko nad Wörthersee, więc bardzo chciałam je zobaczyć. Zdjęć z obsadzonej różami promenady mam tyle, że spodziewajcie się niedługo oddzielnego postu o Pörtschach ;). W tej miejscowości znajdują się dwie przystanie dla statku, który najpierw zatrzymuje się przy Landspitz przy czubku niewielkiego półwyspu, a następnie okrąża Blumeninsel, by zatrzymać się już przy słynnym hotelu Werzer.
Po lunchu i spacerze po Pörtschach, znów wsiadam na statek - przedostatni tego dnia. Teraz planuję już tylko popływać - ten statek płynie już prosto do Velden, nie zatrzymując się na pomniejszych przystaniach. Przez chwilę kusi mnie, by i tu wysiąść, a potem wracać ostatnim połączeniem... ale zniechęca mnie świadomość, że wróciłabym wtedy do hotelu dopiero ok. 21, a jestem już na to chyba trochę zbyt zmęczona ;). Velden to miejscowość uzdrowiskowa i popularny kurort turystyczny - obserwuję z pokładu plaże, restauracje, hotele i kasyna. Potem się dowiedziałam, że można też wrócić stamtąd do Klagenfurtu pociągiem i podróż trwałaby zaledwie ok. 20 minut. No ale ja wolałam jednak rejs powrotny przez całe jezioro, ze szklanką ze spritzerem w dłoni... :)
Najśmieszniejsze jest to, że tak właściwie to nie jestem fanką takich rejsów - zdecydowanie wolę bardziej aktywny wypoczynek. Spodobała mi się jednak ta opcja, że zawsze mogłam wysiąść, gdyby coś mi się spodobało na wybrzeżu, albo po prostu znudziło mi się siedzenie na pokładzie - a potem po prostu wsiąść na inny statek. W piękny, słoneczny dzień widoki były niesamowite, a woda mieniła się wszystkimi odcieniami niebieskiego. A swoją bardziej aktywną część miałam w drodze hotel - przystań, przystań - hotel, 5 km w jedną stronę, zaś resztę kalorii z pizzy i drinków spaliło słońce na pokładzie, chcę w to wierzyć... ;)
0 Komentarze