Nietrudno jest znaleźć w internecie jakieś informacje o Szentendre - nawet w języku polskim, w końcu Polacy też lubią jeździć po Węgrzech. Na wielu stronach spotkałam się z porównaniem tego miasteczka do naszego Kazimierza Dolnego - położone nad rzeką, nie tak znowu daleko od stolicy, pełne knajpek, straganów z pamiątkami oraz wszelakich artystów... Idealne miejsce na jednodniowy wypad w sielskiej atmosferze - no i wśród tłumów turystów, bo o Szentendre to wszyscy wokół słyszeli i każdy by chciał tam wpaść ;). Nawet teraz, gdy Węgry ledwo co otworzyły swoje granice, w centrum miasteczka ludzi było sporo - i nie wszyscy mówili po węgiersku, choć biorąc pod uwagę tłok w pociągu, mieszkańcy Budapesztu też tłumnie wpadają tu na weekend. Nie zniechęcało mnie to - zakładam, że i tak teraz jest dużo spokojniej niż podczas normalnego lata, więc trzeba korzystać z okazji... ;)
Choć trochę czytałam o Szentendre już wcześniej, swoim zwyczajem kieruję się najpierw do informacji turystycznej po mapkę i jakieś foldery informacyjne. Szybko okazuje się, że nie są one tak potrzebne, bo w Szentendre prawie na każdym rogu znajdziemy mapę miasta z zaznaczonymi najważniejszymi punktami (dokładnie taką samą w miniaturce dostałam w informacji) plus swoją obecną lokalizacją. Zabłądzić się tu nie da :). Pani w informacji wspomina też o godzinach otwarcia poszczególnych miejsc (niestety, nie wszędzie się jeszcze da wejść) i sugeruje, na co warto zwrócić uwagę. Na koniec pyta, skąd jestem, po czym łamaną polszczyzną recytuje mi Polak, Węgier dwa bratanki i reaguje uśmiechem, gdy w odpowiedzi rzucam lengyel, magyar – két jó barát.
Szentendre to miasteczko o długiej historii (pierwsze wzmianki o nim pochodzą z początku XI wieku), a jego centrum stanowi Fő tér. To niewielki plac z krzyżem pośrodku, otoczony licznymi restauracjami, sklepikami z pamiątkami (magnesy dostaniemy tu za ok. 600 HUF = 7,60 zł, choć większość dostępnych pamiątek przedstawia niestety Budapeszt a nie samo Szentendre), muzeum Kmetty oraz Cerkiew Zwiastowania. Już od średniowiecza ten mały rynek stanowił centrum społeczne i gospodarcze miasteczka, a w otaczających go kamienicach mieszkali bogaci greccy oraz serbscy kupcy.
Do Cerkwi Zwiastowania oczywiście wchodzę, zwłaszcza, że wstęp kosztuje zaledwie 400 HUF (5 zł). Obecność prawosławnych świątyń w Szentendre nie powinna dziwić, bo przed wiekami osiedlało się tu mnóstwo uchodźców (głównie Serbów), uciekających z południa przed postępującymi wojskami tureckimi. Cerkiew Zwiastowania w obecnej formie została zbudowana w połowie XVIII wieku, a w środku znajdziemy ikonostas stworzony w latach 1802-03.
Odbijam trochę w bok, widząc na jednym z budynków tabliczkę: do najstarszego zabytku w mieście - XIII-wiecznego kościoła rzymskokatolickiego na wzgórzu zamkowym. Miejsce to i tak miałam w planach z dwóch powodów. Po pierwsze, ze wzgórza w centrum miasteczka spodziewałam się ładnych widoków - tu się, niestety, zawiodłam, bo wzgórze okazało się bardzo niskie. Poza tym jednak ciekawiły mnie freski kościelne, na które koniecznie kazała mi zwrócić uwagę pani z informacji turystycznej. Namalowane w latach trzydziestych ubiegłego wieku zdecydowanie warte są uwagi, bo przedstawiają sceny biblijne... w Szentendre. Oryginalną świątynię wybudowano w stylu gotyckim, jednak w wyniku najazdu ottomańskiego została ona poważnie zniszczona, a renowację przeprowadzono już w stylu barokowym. Kościół figuruje na mapach jako kościół św. Jana Chrzciciela, ale pierwotnie poświęcono go św. Andrzejowi, patronowi miasta (Szentendre to po węgiersku właśnie święty Andrzej).
Schodząc ze wzgórza i błądząc dalej po wąskich uliczkach Szentendre, widzę wystającą ponad mur gwiazdę Dawida. Zaglądam na otwarty dziedziniec, widzę niewielką wystawę ze zdjęciami oraz tablicę z krótkim tekstem po węgiersku i hebrajsku, a obok mnóstwo nazwisk i data z roku 1944 - nie trzeba znać tych języków, by domyślić się kontekstu... Zwłaszcza, że pod tablicą znajduje się stos kamyczków. A tuż obok wejście do niewielkiego budynku, który w internecie opisują jako najmniejszą synagogę w Europie. Do środka mogę wejść tylko w maseczce - biletów wstępu nie ma (trudno byłoby wycenić wejście do pomieszczenia, w którym wystawę obejdziemy w dwie minuty), ale jest skrzynka na dobrowolne datki. Całość to tzw. Szántó memorial, miejsce pamięci poświęcone niemałej społeczności żydowskiej zamieszkującej Szentendre przed II wojną światową. Znajdziemy tu przedmioty codziennego użytku, fragmenty zbezczeszczonej przez Niemców Tory czy zdjęcia z podpisami (jak choćby wycieczka szkolna dzieci z Szentendre do zoo w Budapeszcie - wojnę przeżyła tylko jedna dziewczynka...). Miejsce nieduże, ale jednak mocno poruszające.
Zbliża się pora lunchu, więc rozglądam się za jedzeniem. Restauracje przy głównym placu omijam - zazwyczaj w takich miejscach są to bardzo turystyczne knajpki, a pustki pod parasolami utwierdzają mnie w przekonaniu, że miejscowi tu raczej nie jadają. Tłumy są za to nad Dunajem - w niektórych restauracjach ciężko o wolny stolik. Skuszona pozytywnymi recenzjami w internecie zaglądam do Maestro Bistro - jedzenie całkiem przyzwoite, choć nie powiedziałabym, że to jakieś wow ;). Ale lunch z piwem wyniósł mnie ok. 3100 HUF (39,40 zł), co wydaje mi się całkiem w porządku ceną jak na lokalizację. Po jedzeniu decyduję się jeszcze na spacer promenadą wzdłuż Dunaju - pogoda jest na to wręcz idealna.
Gdy kończy się promenada, odbijam znów w miasto i wracam do centrum ulicą Bogdányi. To główna ulica Szentendre - wzdłuż niej ciągną się dziesiątki sklepików z pamiątkami i wyrobami home-made, galerie prezentujące dzieła lokalnych artystów... Znajdziemy tu też muzea, ale to, które mnie najbardziej zaciekawiło (Narodowe Muzeum Wina) akurat było zamknięte :(. Przy muzeum Bożego Narodzenia (tak, takie też tu jest - w Szentendre jest w ogóle całkiem sporo muzeów) warto zajrzeć w prostopadłą uliczkę Bercsényi, bo rozwieszono nad nią dziesiątki kolorowych parasolek, tworząc naprawdę fajny efekt.
A jeśli już o muzeach mowa, wchodzę tylko do jednego: Muzeum Marcepanu. Samą mnie to zaskakuje, bo marcepanu nie lubię (jak to w ogóle może uchodzić za słodycze...?!), ale o tym muzeum słyszałam sporo dobrego. Podobno znajdziemy tu prawdziwe cuda zrobione z tego materiału. Wstęp kosztuje 600 HUF (7,60 zł), więc stwierdzam, że taki wydatek jestem w stanie przeboleć, zobaczmy więc, o co tyle zachodu ;). Już na wstępie wita mnie naturalnej wielkości rzeźba z marcepanu przedstawiająca Michaela Jacksona... Potem mamy mnóstwo postaci z bajek, piękny zamek Śpiącej Królewny, potężny budynek węgierskiego parlamentu, popiersia ważnych w węgierskiej historii postaci (jest i Józef Bem) - czego tu właściwie nie ma? Muzeum nie jest duże - wystawa zajmuje tylko kilka pomieszczeń na górze (na dole jest kawiarnia i sklepik), ale i tak jestem pod wrażeniem ogromu pracy, którą włożono w przygotowanie tych marcepanowych cudów.
W Szentendre jest jeszcze jedna świątynia, do której koniecznie chciałam wejść - Cerkiew Belgradzka. Jak łatwo się domyślić po samej jej nazwie, to kolejna świątynia związana z serbską migracją na tereny Węgier. Jest to katedra Serbskiego Kościoła Prawosławnego, a wstęp do niej kosztuje 400 HUF (5 zł), tyle samo co do Cerkwi Zwiastowania. Oryginalne wnętrze katedry składało się z ikon i przedmiotów przywiezionych ze sobą przez uciekających Serbów, jednak w połowie XVIII wieku rozpoczęto przebudowę, w efekcie której świątynia doczekała się też nowego wyposażenia. Charakterystyczny ikonostas w stylu rokoko pochodzi z 1781 roku.
Na zakończenie mojego spaceru po Szentendre idę jeszcze ulicą Béli Bartóka do punktu oznaczonego na mapie jako krzyż garbarzy. To niewielki placyk - z krzyżem, jak się można domyślić - z którego rozciąga się nieco lepszy widok na Szentendre niż spod kościoła Jana Chrzciciela. Znów, nie spodziewajmy się rewelacji, ale chociaż Dunaj stąd widać! ;) Potem jeszcze ostatni spacer po wąskich uliczkach Szentendre i czas się powoli zbierać z powrotem do Budapesztu...
A tak praktycznie, jak dojechać z Budapesztu do Szentendre, jeśli nie mamy samochodu? Między miastami regularnie kursują pociągi podmiejskie HÉV (start naprzeciwko węgierskiego parlamentu w Budapeszcie, po drugiej stronie Dunaju), na które potrzebujemy dwóch biletów: jeden na transport publiczny w ramach stolicy (więc jeśli mamy już czasowe bilety w Budapeszcie, kolejnego nie potrzebujemy) + bilet na przedłużenie trasy, czyli od granic miasta aż do Szentendre. Taka przejażdżka trwa trochę ponad pół godziny, bo pociąg zatrzymuje się wszędzie, a bilet łączony kosztuje 660 HUF (8,35 zł). Można też popłynąć statkiem, na co decyduję się w drodze powrotnej. Trasa do Szentendre - pod prąd - trwa ok. 1,5 godziny, rejs powrotny to już ledwie godzina. Bilet w jedną stronę kosztuje 2540 HUF (32,15 zł) - kilka procent taniej jest, jeśli kupujemy online, ale mi na ten przykład nie akceptowało żadnej z moich kart płatniczych... :)
Mimo że rejs jest zdecydowanie droższy, no i dłuższy od przejażdżki pociągiem, to i tak polecam choć w jedną stronę przepłynąć się po Dunaju. Przez większość trasy mijamy tylko porośnięte brzegi rzeki, ale już w samym Budapeszcie widoki są naprawdę piękne - w końcu wiele atrakcji turystycznych znajduje się tuż nad samym Dunajem... Idealne zakończenie dobrego dnia :)
Szentendre to miasteczko o długiej historii (pierwsze wzmianki o nim pochodzą z początku XI wieku), a jego centrum stanowi Fő tér. To niewielki plac z krzyżem pośrodku, otoczony licznymi restauracjami, sklepikami z pamiątkami (magnesy dostaniemy tu za ok. 600 HUF = 7,60 zł, choć większość dostępnych pamiątek przedstawia niestety Budapeszt a nie samo Szentendre), muzeum Kmetty oraz Cerkiew Zwiastowania. Już od średniowiecza ten mały rynek stanowił centrum społeczne i gospodarcze miasteczka, a w otaczających go kamienicach mieszkali bogaci greccy oraz serbscy kupcy.
Do Cerkwi Zwiastowania oczywiście wchodzę, zwłaszcza, że wstęp kosztuje zaledwie 400 HUF (5 zł). Obecność prawosławnych świątyń w Szentendre nie powinna dziwić, bo przed wiekami osiedlało się tu mnóstwo uchodźców (głównie Serbów), uciekających z południa przed postępującymi wojskami tureckimi. Cerkiew Zwiastowania w obecnej formie została zbudowana w połowie XVIII wieku, a w środku znajdziemy ikonostas stworzony w latach 1802-03.
Odbijam trochę w bok, widząc na jednym z budynków tabliczkę: do najstarszego zabytku w mieście - XIII-wiecznego kościoła rzymskokatolickiego na wzgórzu zamkowym. Miejsce to i tak miałam w planach z dwóch powodów. Po pierwsze, ze wzgórza w centrum miasteczka spodziewałam się ładnych widoków - tu się, niestety, zawiodłam, bo wzgórze okazało się bardzo niskie. Poza tym jednak ciekawiły mnie freski kościelne, na które koniecznie kazała mi zwrócić uwagę pani z informacji turystycznej. Namalowane w latach trzydziestych ubiegłego wieku zdecydowanie warte są uwagi, bo przedstawiają sceny biblijne... w Szentendre. Oryginalną świątynię wybudowano w stylu gotyckim, jednak w wyniku najazdu ottomańskiego została ona poważnie zniszczona, a renowację przeprowadzono już w stylu barokowym. Kościół figuruje na mapach jako kościół św. Jana Chrzciciela, ale pierwotnie poświęcono go św. Andrzejowi, patronowi miasta (Szentendre to po węgiersku właśnie święty Andrzej).
Schodząc ze wzgórza i błądząc dalej po wąskich uliczkach Szentendre, widzę wystającą ponad mur gwiazdę Dawida. Zaglądam na otwarty dziedziniec, widzę niewielką wystawę ze zdjęciami oraz tablicę z krótkim tekstem po węgiersku i hebrajsku, a obok mnóstwo nazwisk i data z roku 1944 - nie trzeba znać tych języków, by domyślić się kontekstu... Zwłaszcza, że pod tablicą znajduje się stos kamyczków. A tuż obok wejście do niewielkiego budynku, który w internecie opisują jako najmniejszą synagogę w Europie. Do środka mogę wejść tylko w maseczce - biletów wstępu nie ma (trudno byłoby wycenić wejście do pomieszczenia, w którym wystawę obejdziemy w dwie minuty), ale jest skrzynka na dobrowolne datki. Całość to tzw. Szántó memorial, miejsce pamięci poświęcone niemałej społeczności żydowskiej zamieszkującej Szentendre przed II wojną światową. Znajdziemy tu przedmioty codziennego użytku, fragmenty zbezczeszczonej przez Niemców Tory czy zdjęcia z podpisami (jak choćby wycieczka szkolna dzieci z Szentendre do zoo w Budapeszcie - wojnę przeżyła tylko jedna dziewczynka...). Miejsce nieduże, ale jednak mocno poruszające.
Zbliża się pora lunchu, więc rozglądam się za jedzeniem. Restauracje przy głównym placu omijam - zazwyczaj w takich miejscach są to bardzo turystyczne knajpki, a pustki pod parasolami utwierdzają mnie w przekonaniu, że miejscowi tu raczej nie jadają. Tłumy są za to nad Dunajem - w niektórych restauracjach ciężko o wolny stolik. Skuszona pozytywnymi recenzjami w internecie zaglądam do Maestro Bistro - jedzenie całkiem przyzwoite, choć nie powiedziałabym, że to jakieś wow ;). Ale lunch z piwem wyniósł mnie ok. 3100 HUF (39,40 zł), co wydaje mi się całkiem w porządku ceną jak na lokalizację. Po jedzeniu decyduję się jeszcze na spacer promenadą wzdłuż Dunaju - pogoda jest na to wręcz idealna.
Gdy kończy się promenada, odbijam znów w miasto i wracam do centrum ulicą Bogdányi. To główna ulica Szentendre - wzdłuż niej ciągną się dziesiątki sklepików z pamiątkami i wyrobami home-made, galerie prezentujące dzieła lokalnych artystów... Znajdziemy tu też muzea, ale to, które mnie najbardziej zaciekawiło (Narodowe Muzeum Wina) akurat było zamknięte :(. Przy muzeum Bożego Narodzenia (tak, takie też tu jest - w Szentendre jest w ogóle całkiem sporo muzeów) warto zajrzeć w prostopadłą uliczkę Bercsényi, bo rozwieszono nad nią dziesiątki kolorowych parasolek, tworząc naprawdę fajny efekt.
A jeśli już o muzeach mowa, wchodzę tylko do jednego: Muzeum Marcepanu. Samą mnie to zaskakuje, bo marcepanu nie lubię (jak to w ogóle może uchodzić za słodycze...?!), ale o tym muzeum słyszałam sporo dobrego. Podobno znajdziemy tu prawdziwe cuda zrobione z tego materiału. Wstęp kosztuje 600 HUF (7,60 zł), więc stwierdzam, że taki wydatek jestem w stanie przeboleć, zobaczmy więc, o co tyle zachodu ;). Już na wstępie wita mnie naturalnej wielkości rzeźba z marcepanu przedstawiająca Michaela Jacksona... Potem mamy mnóstwo postaci z bajek, piękny zamek Śpiącej Królewny, potężny budynek węgierskiego parlamentu, popiersia ważnych w węgierskiej historii postaci (jest i Józef Bem) - czego tu właściwie nie ma? Muzeum nie jest duże - wystawa zajmuje tylko kilka pomieszczeń na górze (na dole jest kawiarnia i sklepik), ale i tak jestem pod wrażeniem ogromu pracy, którą włożono w przygotowanie tych marcepanowych cudów.
W Szentendre jest jeszcze jedna świątynia, do której koniecznie chciałam wejść - Cerkiew Belgradzka. Jak łatwo się domyślić po samej jej nazwie, to kolejna świątynia związana z serbską migracją na tereny Węgier. Jest to katedra Serbskiego Kościoła Prawosławnego, a wstęp do niej kosztuje 400 HUF (5 zł), tyle samo co do Cerkwi Zwiastowania. Oryginalne wnętrze katedry składało się z ikon i przedmiotów przywiezionych ze sobą przez uciekających Serbów, jednak w połowie XVIII wieku rozpoczęto przebudowę, w efekcie której świątynia doczekała się też nowego wyposażenia. Charakterystyczny ikonostas w stylu rokoko pochodzi z 1781 roku.
Na zakończenie mojego spaceru po Szentendre idę jeszcze ulicą Béli Bartóka do punktu oznaczonego na mapie jako krzyż garbarzy. To niewielki placyk - z krzyżem, jak się można domyślić - z którego rozciąga się nieco lepszy widok na Szentendre niż spod kościoła Jana Chrzciciela. Znów, nie spodziewajmy się rewelacji, ale chociaż Dunaj stąd widać! ;) Potem jeszcze ostatni spacer po wąskich uliczkach Szentendre i czas się powoli zbierać z powrotem do Budapesztu...
A tak praktycznie, jak dojechać z Budapesztu do Szentendre, jeśli nie mamy samochodu? Między miastami regularnie kursują pociągi podmiejskie HÉV (start naprzeciwko węgierskiego parlamentu w Budapeszcie, po drugiej stronie Dunaju), na które potrzebujemy dwóch biletów: jeden na transport publiczny w ramach stolicy (więc jeśli mamy już czasowe bilety w Budapeszcie, kolejnego nie potrzebujemy) + bilet na przedłużenie trasy, czyli od granic miasta aż do Szentendre. Taka przejażdżka trwa trochę ponad pół godziny, bo pociąg zatrzymuje się wszędzie, a bilet łączony kosztuje 660 HUF (8,35 zł). Można też popłynąć statkiem, na co decyduję się w drodze powrotnej. Trasa do Szentendre - pod prąd - trwa ok. 1,5 godziny, rejs powrotny to już ledwie godzina. Bilet w jedną stronę kosztuje 2540 HUF (32,15 zł) - kilka procent taniej jest, jeśli kupujemy online, ale mi na ten przykład nie akceptowało żadnej z moich kart płatniczych... :)
Mimo że rejs jest zdecydowanie droższy, no i dłuższy od przejażdżki pociągiem, to i tak polecam choć w jedną stronę przepłynąć się po Dunaju. Przez większość trasy mijamy tylko porośnięte brzegi rzeki, ale już w samym Budapeszcie widoki są naprawdę piękne - w końcu wiele atrakcji turystycznych znajduje się tuż nad samym Dunajem... Idealne zakończenie dobrego dnia :)
0 Komentarze